[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dalsze siedzenie w krzakach i kulenie się ze strachu nie miało sensu.Rodrigowciąż był w labiryncie.Musiała go tam odnalezć.Uwiązawszy kółko z kluczami u pasa i ściślej okrywszy się peleryną, odważnie wynurzyła się z zarośli, po czym wyszła nazalaną światłem księżyca przestrzeń.- A, tutaj jesteś! - Rodrigo Estaban wyszedł z labiryntu, niosąc dzban wina, który dała mu Maria.Zdrętwiała z przerażenia.Czyżby odkrył, że nie makluczy?Uniósł dzban, przechylił i pił łapczywie.Dopiero podłuższej chwili oderwał usta od naczynia.- Nie uciekaj.Dam sobie radę i z jedną, i z drugą.Pochodzę z Hiszpanii, a tam mężczyzni są silni jak byki.- Wskazał ręką labirynt.- Tam zostawiłem twoją towarzyszkę.Tak ją zmęczyłem, że pod koniec ledwie ruszałabiodrami.Sanchia przymknęła powieki, czując ogromną ulgę.140NIEWOLNICA- Czekałam.- Zbliżyła się do niego.- Nie chciałamwchodzić wam w drogę.- Chcę, żebyś weszła mi w drogę.Zawsze lubiłemtakie włosy jak twoje.- Zrobił krok w jej kierunku.-Pokaż mi swoje cycki.Chcę zobaczyć, która z was maładniejsze.- Nie czekając, aż zrobi to sama, chwycił jąza stanik sukni i jednym szarpnięciem obnażył piersi.-Piękne.Nie takie duże jak Marii, ale piękne.Pochylił głowę o ciemnych włosach i objął mokrymiwargami jej lewą pierś.Cuchnął czosnkiem i winem i kąsał ją boleśnie.Poczuła się nagle.zbrukana.Coś dławiło ją w gardle,zacisnęła dłonie w pięści, by go nie odepchnąć.Starała się odegnać wszystkie myśli, niczego nie odczuwać.Ważne były tylko klucze.Musi je zwrócić.Jej ręcewprawnie zatknęły kółko z kluczami za pas Rodriga.Nicnie zauważył.Stękał, rzęził, wydawał z siebie zwierzęceodgłosy, szeptał jej do ucha sprośne obietnice.Powinnamsię cieszyć, że jest tym tak pochłonięty - wmawiała sobie.Ale nie była za to wdzięczna losowi.Nie posiadała sięz oburzenia i wstrętu.Skoro oddała już klucze, należało szybko uwolnić sięod zalotów strażnika i wrócić do Liona.Maria.gdziejest Maria?Rodrigo uniósł głowę.- Chodz.- Chwycił ją za nadgarstki i pociągnął dolabiryntu.- Chcę, żebyś położyła się obok twojej przyjaciółki tak, żebym mógł sobie przeskakiwać z jednej nadru.- Rodrigo, gdzie jesteś? - Z labiryntu wyłoniła sięMaria.Miała wciąż rozsznurowany stanik sukni, jej pełne piersi były dobrze widoczne w świetle księżyca.Na-dąsana, wydęła wargi.- Spuścić cię z oczu na minutę,a ty już jesteś z inną.Natychmiast ją odeślij.Rodrigo uśmiechnął się szeroko.- Co dwie, to nie jedna.Maria zbliżała się do niego, jej duże piersi kołysałysię kusząco.Zatrzymała się przed nim.141IRIS JOHANSEN- Mylisz się.Sama doskonale cię zaspokoję.- Uśmiechając się, zdecydowanym ruchem włożyła dłoń międzyjego nogi i ścisnęła.Gwałtownie zaczerpnął tchu, uwalniając nadgarstekSanchii.- Tyle mi mówisz o tym, jaki z ciebie byk.Pokaż miteraz swoje coglioni.- Maria prowokująco odsunęła sięo krok.- Zaczekaj tu.- Rodrigo obejrzał się przez ramię,szybkim krokiem idąc za Marią.- Wrócę i.- Parazniknęła w labiryncie.Sanchia puściła się pędem!Owionął ją rześki wiatr, kiedy tak biegła przez trawniki,szepcząc dziękczynne modlitwy.Jeszcze tylko parę metrów.Lion otwierał bramę, wpatrując się w jej twarz.Potem była już za bramą i wciskała klucz w jego dłoń.- Tutaj - wydyszała.- Tu masz to, czego chciałeś.- Nie było żadnych kłopotów? - spytał Marco.Szczelniej otuliła się peleryną, by zakryć rozdartąsuknię.- Nie.Lion wciąż bezlitośnie przewiercał ją wzrokiem, ażzrozumiała, że z pewnością dostrzegł ślady ohydnychzalotów Rodriga.Lecz, ku jej uldze, odwrócił się i ruszyłw stronę lasku, w którym Lorenzo pilnował koni.- Wracamy do domu.W drodze powrotnej Marco był niezmiernie uradowany, a Lorenzo jak zwykle żartował, nie ujawniającswych prawdziwych uczuć.Tylko Lion milczał ponuro.Wie - pomyślała z przerażeniem Sanchia.Domyślasię, że złamała przyrzeczenie i dała się dotknąć innemumężczyznie.Widziała to w jego wzroku, poznawała ponapięciu ręki trzymającej wodze, po zaciśniętych wargach.Kiedy dojechali do stajni, Lion pomógł Sanchii zsiąśćz konia.Popatrzył na nią chmurnym wzrokiem.142NIEWOLNICA- Kto to był? - zapytał cicho.Poczuła ciarki na plecach.- Rodrigo.Nic nie mogłam poradzić.Wstrząsnęła nim wściekłość.Zciskając ją za rękę ażdo bólu, pociągnął do stajni.- Zostawcie konie na podwórzu - rzucił przez ramiędo Lorenza i Marca.- Zajmę się nimi pózniej.W stajni było ciemno i przerażająco ruchliwie; zewsząd dobiegały odgłosy drobnych, szybkich kroczków.Sanchia bała się, że Lion usłyszy łomot jej serca.Jego potężna sylwetka zarysowała się przez chwilę natle nocnego nieba, lecz gdy zamknął drzwi, otoczyła ichciemność.- Tylko Rodrigo? - Jego ostry głos smagnął ją jakbiczem.- Nie było innych?- Nie było - wybuchnęła.- Nic nie mogłam zrobić.Musiałam uwiązać mu u pasa klucze, a Maria gdzieśzniknęła i nie miałam innego wyjścia.- Jak tylko rozłożyć przed nim nogi.- Chwycił ją zaramiona i mocno potrząsnął.- Pozwoliłaś, żeby na ciebie wszedł i.- Nie, nie! Dotykał mnie tylko ustami i rękoma.Nicinnego.Przyszła Maria i on mnie puścił.Lion przeszył ją podejrzliwym spojrzeniem.- Mówisz prawdę?Sanchia gorliwie pokiwała głową i dopiero po chwilizdała sobie sprawę, że Lion nie widzi jej w ciemnościach.- Przysięgam, panie.- Cristol To dlaczego masz wypisane na twarzy poczucie winy?- Bo jestem winna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]