[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Napełniła płuca i zaczęła.A ja słuchałam.Nie mogłam zrobić nic innego.- W czasie trzęsienia ziemi byłam w centrum.Na targukwiatowym, z klientem.Owenem.Tak ma.miał na imię.Zlecił mizmianę wystroju swojego biura.Tym się zajmuję.zajmowałam.Przed.- Głos jej się wyczerpał i musiała zrobić chwilę przerwy.- Dotego dnia nie zdawałam sobie sprawy, że Owen chce czegoś więcej niżtylko relacji biznesowej.Były pewne oznaki, ale ich nie zauważałam.Zawsze byłam pochłonięta rodziną, pracą.Poszliśmy nawet na randkę,tyle że ja myślałam, że to tylko zwykła kolacja.Owen chciał miećekstrawagancką dekorację kwiatową we frontowym holu biura.Uparłsię, że pójdzie ze mną na targ kwiatowy, żeby mi pokazać, co mu siępodoba, ale kiedy byliśmy na miejscu, przeprosił mnie i poszedł gdzieśsam.Nie było go tak długo, że zaczęłam już myśleć, że musiał gdzieś jechać w interesach.Nie odbierałtelefonu.Nagle zjawił się za moimi plecami i postukał mnie w ramię.Odwróciłam się, a on trzymał olbrzymi bukiet.Powiedział:  Nie wiem,jaki kwiat lubisz najbardziej, a nie chciałem cię podpytywać, więckupiłem po jednym z każdego gatunku".A potem.- Zakryła oczydrżącą ręką.- Potem mnie pocałował.Trudno mu było mnie dosięgnąćprzez te wszystkie kwiaty.Właściwie zgnietliśmy je między sobą.Niemiałam serca mu powiedzieć, że od pogrzebu męża właściwie nie lubiękwiatów.Nieważne, jakiego gatunku.Wszystkie pachną mi śmiercią.Ale w tamtej chwili, z Owenem, ich zapach mi nie przeszkadzał.Opuściła rękę.Oczy jej się szkliły.- Kiedy wszystko zaczęło się trząść, pomyślałam: Boże, tenpocałunek naprawdę musiał coś znaczyć, skoro poruszył ziemię.Alewstrząsy trwały i trwały, ludzie zaczęli krzyczeć.A Owen kurczowotrzymał te kwiaty.Kiedy budynek się na nas zawalił, ciągle je trzymał.Azy, wstrzymywane do tej pory, popłynęły po jej policzkach.Nawet nie zauważyłam, kiedy to samo stało się ze mną.- Uratował mi życie - ciągnęła mama.- Przykrył mnie własnymciałem, kiedy wszystko się waliło, i spadający gruz złamał mukręgosłup.Przeżył jeszcze dwadzieścia cztery godziny i razemczekaliśmy na pomoc.A potem umarł, po cichu, we śnie, bezpożegnania.Ekipa ratunkowa znalazła nas po kolejnych dwóch dniach.A właściwie.już tylko mnie.Byli z nami inni ludzie.Zasypani.Uwięzieni.Wszyscy umarli.Umarli, i kwiaty umarły, i ten zapachrozkładu.za każdym razem, kiedy o nim pomyślę, chce mi siękrzyczeć.- Otarła rękawem poranione policzki i dodała: - Chce mi siękrzyczeć.Mama usiadła.Parker siedział obok niej, blady, z osłupiałymioczami.- Dziękuję za tę opowieść, Saro - powiedział pan Kale.-To było.- Umilkł, jakby brakło mu słów, i dokończył pod nosem: - Dziękuję. Ruszyłam po cichu w głąb korytarza, w kierunku przeciwnym niżschody, i schowałam się za rzędem szafek.Stałam tam, aż usłyszałam,że grupa ocalałych wychodzi.Głosy i kroki oddalały się w stronęschodów.Zerknęłam ukradkiem i zobaczyłam wśród nich mamę iParkera.Dobrze.Parker zabierał ją do domu.Nie został, żebyporozmawiać z panem Kale'em o Tropicielach.Nie ruszyłam się, dopóki wszyscy sobie nie poszli.Nie chciałam,by mama wiedziała, że słyszałam wszystko, co powiedziała.Najwidoczniej nie chciała, żebym wiedziała.Dopuściła do tegoParkera, ale nie mnie.Już miałam wyjść ze swojej kryjówki, kiedy znów usłyszałamkroki - wielu nóg - wspinające się po schodach.Przypomniałam sobie,że po grupie wsparcia dla ocalałych miało się zacząć spotkanie dlarażonych piorunem i rzuciłam się z powrotem za szafki.Kiedy kroki ucichły, ukradkiem przemknęłam korytarzem,modląc się, żeby tym razem drzwi sali pana Kale'a były zamknięte.Niechciałam, żeby znów mnie zobaczył.Na szczęście były, ale i takusłyszałam cichy pomruk głosów.Gdybym uklękła przy szczelinie nadole drzwi, pewnie mogłabym słyszeć, co mówią.Idz już do domu, Mia, rozkazałam sobie w duchu.Idz do domu ipogadaj z rodziną.Chciałam usłuchać własnego głosu rozsądku, ale.to była grupadla rażonych piorunem, prawdopodobnie zorganizowana dla tych,którzy zostali trafieni podczas burzy w dniu trzęsienia ziemi.Nie dlatakich jak ja.Ale mimo wszystko.byłam ciekawa.A przedewszystkim podejrzliwa.Co pan Kale robił z bandą ludzi trafionychprzez piorun?Z bandą ludzi takich jak ja.Więc zaczęłam podsłuchiwać.I natychmiast usłyszałam głos,który rozpoznałam.Głos, którego wolałabym już nigdy nie słyszeć.Katriny. - Nie wydaje mi się, żeby miał przyjść ktoś nowy.Spokojniemożemy zdjąć ulotkę.Pogódz się z tym, wuju, nigdy nikogo niezwerbujemy tak daleko od Rumowiska, szczególnie że konkurujemy zProrokiem.Wiesz, dokąd chodzą co noc ocalali, którzy byliby skłonninas wysłuchać.Wszyscy Tropiciele, powinni się skoncentrować naRove.Zmarszczyłam brwi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •