[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zciągnęła brwi i odruchowowstała, jakby w ten sposób mogła jaśniej przekazać matce istotną treść.- To byłodzisiaj, Grace - oznajmiła, uciekając się do tego samego surowego, rozczaro-wanego tonu, którym posługiwała się jako nastolatka.Mocno zacisnęła wargi,tłumiąc krzyk, wrzask czy też jakąkolwiek inną reakcję, która miałaby uzmysło-wić matce, że powinna się skoncentrować.- A tak - powiedziała Grace obojętnie, przekładając słuchawkę do drugiegoucha.- Posłuchaj mnie teraz, kochanie.Chcę cię prosić o bardzo ważną przysłu-gę.RLTROZDZIAA TRZECIMarblehead, Massachusettspoczątek czerwca 1991 rokuWciąż trudno mi uwierzyć, że tak się zachowała! - syknęła Connie.Opu-ściła szybę po swojej stronie i cisnęła na drogę zwiędnięty ogryzek jabłka, któryleżał na desce rozdzielczej.- A mnie trudno uwierzyć, że tak się tym przejmujesz - odparła spokojnieLiz, zerkając na rozłożoną na kolanach mapę- Powinnaś teraz skręcić w prawo.- Jak mogłam dać się na to namówić? - burknęła Connie; prawe przedniekoło jej upstrzonego rdzą volvo zapiszczało na znak protestu przeciwko obrotowikierownicy.Liz głośno wciągnęła powietrze przez nos.- Przecież wiesz, że nie musiałaś się zgodzić - powiedziała.- Próbujesz zwalić całą winę na Grace, ale nie zauważyłam, żeby zmuszałacię siłą.- Zawsze! - wpadła jej w słowo Connie.- Zawsze tak jest!Przytrafia jej się jakieś nieszczęście, a ja bez względu na to, co akurat robię, mu-szę rzucać wszystko i gasić pożar.A można by się spodziewać, że po dwudziestupięciu latach dążenia do samorealizacji, będzie potrafiła pilnować swoich spraw.RLTZredukowała bieg, bo volvo, rozkołysane ciężarem jej roślin i całego dobyt-ku, wjechało na rondo, gdzie nie wyznaczono pasów ruchu.Skierowały się napółnoc, mijając po prawej ręce wdzierający się w morze kręty półwysep Nahant.Na tylnym siedzeniu, wciśnięty między słoje pełne mięty i rozmarynu, siedziałArio, bujający się rytmicznie wraz z samochodem.Z pyska zwisała mu wstęgaśliny.- A więc to Grace jest winna temu, że powiedziałaś tak"? - naciskała Liz.-Nie żartuj, Connie, ty również masz w tym swój udział.- Ciekawe dlaczego? - zaperzyła się Connie, odgarniając nadgarstkiem na-trętny kosmyk z czoła.- Byłam absolutnie szczęśliwa.I robiłam, co do mnie na-leży.Popatrz na Ario.Wygląda tak, jakby zaraz miał się porzygać.- Wobec tego dlaczego dałaś się namówić? - spytała rzeczowo Liz.Connie westchnęła.Liz oczywiście miała rację.W zasadzie miała rację odsześciu tygodni, co bardzo utrudniało trwanie w słusznym gniewie.- Nawet jeżeli jest tak, jak mówisz, nie muszę od razu skakać ze szczęścia -prychnęła kwaśno.- Na twoim miejscu wybrałabym bardziej pragmatyczne podejście -oświadczyła Liz.- Skoro się zgodziłaś, to nie pozostaje ci nic innego, jak do-stosować się do nowych warunków.Uważaj na tego typa, on nie ustąpi.Z przecznicy wyłonił się pick-up i z piskiem opon wyjechał na nadbrzeżnądrogę tuż przed nimi.Volvo zadygotało, gdy Connie z całej siły nacisnęła nahamulec.Przez chwilę jechały w milczeniu.Szarobiałe morze falowało aż po hory-zont, naznaczone w oddali sześcioma czy ośmioma małymi żaglami.Liz opuściłanieco szybę po swojej stronie i wystawiła twarz na podmuch wiatru.Słony za-pach wody morskiej, który dostał się do samochodu, schłodził i odświeżył po-wietrze we wnętrzu.Minęły stocznię z licznymi sterczącymi masztami i kadłu-bami łodzi porzuconymi na zardzewiałych pochylniach.Dalej, przy doku nadRLTzmurszałym drewnianym nabrzeżem, leżała sterta drucianych więcierzy na ho-mary oplatanych wodorostami.Z nieba sfrunęła leniwie tłusta mewa, przycupnę-ła na szczycie sterty, złożyła skrzydła i odwróciła łeb ku połyskującej wodzie.- Mogłabyś spojrzeć na to z zupełnie innej strony - zaryzykowała Liz, prze-kładając mapę.- Czyżby? Z jakiej mianowicie?Liz odchyliła głowę na oparcie i uśmiechnęła się.- Aadnie tutaj.Po półgodzinie niewinnych utarczek słownych o właściwe odczytanie mapyi niezrozumiałe plany miast Nowej Anglii, którym obca jest wszelka logika,Connie wprowadziła volvo w zakręt, za którym ukazała się wąska alejka, ocie-niona wierzbami płaczącymi.Stały przy niej nieduże, pudełkowate domy z niere-gularnie rozmieszczonymi oknami i drewnianymi okładzinami, zszarzałymi podziesiątkach lat ekspozycji na słońce i wodę morską.Connie przymrużyła po-wieki, żeby lepiej widzieć tabliczki z numerami na drzwiach mijanych domów.- Przypomnij mi, jakiego numeru właściwie szukamy - zwróciła się do Liz.- Milk Street, numer trzeci.- Przyjaciółka wyjrzała przez okno po swojejstronie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]