[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja zrobiłam to samo i namoment ogarnęły mnie mdłości, jak na kolejce górskiej.Mamaruszyła do drzwi, ale po chwili odwróciła się do mniegwałtownie.- Zanim odjedziemy, musimy usunąć z samochoduwszystko, co mogłoby doprowadzić do nas policję - po-wiedziała, a gdy energicznie kiwnęłam głową, poleciła: - Idzna górę i włóż najciemniejsze ubranie, jakie masz.Irękawiczki.Ja zrobię to samo.Przeglądając garderobę w poszukiwaniu czarnego golfu,czarnych sztruksowych spodni i starego czarnego płaszcza,który miałam od dwunastego roku życia, nagle zaczęłamnerwowo chichotać, zupełnie jak w dzieciństwie, gdy podczaszabawy w chowanego słyszałam oddech szukającego tuż obokmojej kryjówki.Wiele razy właśnie przez ten śmiechprzegrałam.Nie mogłam uwierzyć, że ubieram się na czarnojak jakiś przestępca, żeby nie było mnie widać w ciemności, iwkładam rękawiczki, żeby nie zostawić odcisków palców.Wszystko to przypominało bardziej film kryminalny niż mójrealny świat.Kiedy wyszłyśmy do ogrodu na tyłach domu, otoczyła nasnieprzenikniona ciemność, zupełnie jakby ktoś zawiązał namoczy.Blady księżyc ledwo prześwitywał przez czarne chmurygnane porywistym wiatrem i nie było widać ani jednej gwiazdy.Dłuższą chwilę stałyśmy nieruchomo, niepewne, gdzie siędokładnie znajdujemy.Wreszcie ruszyłam ostrożnie w stronę samochodu, ale nieuszłam nawet kilku kroków, kiedy za moimi plecami rozległ sięnerwowy głos mamy.- Shelley! Nic nie widzę! Zaczekaj na mnie!Zatrzymałam się i poczekałam, aż mama do mnie dołączy.Kiedy chwyciła mnie za ramię, znowu zaczęłam iść.Prowadziłam ją, ale że sama niewiele widziałam, poruszałamsię właściwie po omacku.Wiódł ślepy ślepego, pomyślałam.Zdezorientowana, za bardzo zbliżyłam się do drzew owocowychi wpadłam na gałąz, która trafiła mnie w skroń zaledwie kilkamilimetrów od oka.Odskoczyłam w tył, nadeptując na stopęmamy.- Nic z tego nie będzie! To zbyt niebezpieczne! - stwierdziłapodniesionym głosem, starając się przekrzyczeć wycie wiatru.- Wracaj do domu po latarkę.Jest w drugiej szufladzie podzlewem.Kilka minut pózniej byłam z powrotem.Mama staładokładnie tam, gdzie ją zostawiłam.Uniosła rękę, żeby zasłonićoczy przed światłem latarki.- Wyłącz ją, jeśli usłyszysz samochód - powiedziała, biorącmnie pod ramię, a ja znowu ostrożnie ruszyłam przed siebie.Miałyśmy dobrą latarkę - kupioną na wypadek awarii wdostawie prądu - ale w tej wszechogarniającej ciemności nie nawiele nam się przydała.Snop światła obejmował powierzchnięnie większą od płaskiego talerza, więc nadal poruszałyśmy siębardzo wolno.W świetle latarki trawa nie była zielona, leczsrebrzysta, jak ze snu, a opadłe gałęzie przywodziły na myślręce szkieletów wystające spod ziemi.Pomyślałam owłamywaczu zakopanym pod owalnym różanym klombem zanaszymi plecami.A jeśli zmarli mogą wrócić do życia? -przemknęło mi przez myśl.Jeśli nie umierają naprawdę?Wyobraziłam sobie włamywacza idącego w ciemności wnaszą stronę.Widziałam jego wypukłe czoło, szkliste oczy,złamaną żuchwę i krwawą ranę na szyi.Próbowałam odsunąćod siebie tę makabryczną wizję, powtarzając w duchu, że duchynie istnieją, a Paul Hannigan, odrażający dwudziestoczteroletnibandyta, teraz jest martwy, martwy, martwy!Kiedy wreszcie dotarłyśmy do żywopłotu, zerknęłam nadkrzewami na drogę.Wydawała się pusta, ale ilekroć wiatr niecoprzycichał, słyszałam jakieś dziwne dzwięki: rytmiczneposykiwanie i klekot, rozlegające się gdzieś niedaleko.Dopieropo dobrej minucie zrozumiałam, co to jest - zraszacz na polu podrugiej stronie drogi.Gdy rozpęta się burza, nie będzie jużpotrzebny, pomyślałam.Przecisnęłam się przez żywopłot i wyszłam na trawiastepobocze.Mama dołączyła do mnie, obeszła samochód i włożyłakluczyk do zamka w drzwiczkach od strony kierowcy.Pasował.Ogarnęło mnie dziecinne pragnienie, by wykrzyknąć: A niemówiłam?! Zdołałam się jednak opanować.Kiedy mama otworzyła drzwiczki, we wnętrzu samochodurozbłysło światło, co nas obie zaskoczyło.Wsiadłyśmy szybkodo auta i zatrzasnęłyśmy za sobą drzwiczki.Przez chwilę siedziałyśmy w ciemności, nie odzywając się.Mama próbowała uspokoić przyspieszony oddech, a janajchętniej w ogóle bym nie oddychała, bo tapicerka byłaprzesiąknięta zapachem papierosowego dymu.- W porządku - szepnęła mama.- Zobaczmy, co tu mamy.-Zaczęła szukać włącznika wewnętrznej lampki.- Gdzie jest tencholerny.- Nie denerwuj się - powiedziałam.- Mamy przecież latarkę.Włączyłam latarkę i zaczęłyśmy przeszukiwać samochód.Nakręcona paranoicznymi wizjami, spodziewałam się, że zzazakrętu lada moment wyjedzie jakiś samochód.Na szczęścienic takiego się nie stało.Ze schowka na rękawiczki wyjęłamnotatnik pełen jakichś obliczeń, ale zostawiłam w środkupapierki po cukierkach, paczkę papierosów, rachunki zaparking i celofanowy woreczek ze sproszkowaną zgniłozielonąrośliną o przenikliwym zapachu - zapewne marihuaną.Mamaznalazła na drzwiczkach od strony kierowcy atlassamochodowy i zabrała go, na wypadek gdyby w środkuznajdowało się coś, co mogłoby nam zaszkodzić.Na tylnymsiedzeniu leżał męski trencz w kolorze khaki.Sięgnęłam poniego i przeciągnęłam do przodu.Oświetliłam latarką podłogę,ale nie znalazłam na niej nic poza papierkami po czekolado-wych batonikach i pustą butelką po wódce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]