[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czternasty wiek to czasy, kiedy słowo „obowiązek” było powszechnie używane przez wyższe sfery w jego francuskim brzmieniu: devoir.Wspominane kwestie stanowiły fragment opisujący gniewną dysputę sir Roberta Knollesa, dowódcy grupy angielskich piechurów i łuczników, do których należał Nigel Loring, wówczas tylko giermek.Rozmowa toczyła się między doświadczonym Knollesem, a gorącogłowym i niedoświadczonym młodym rycerzem, sir Jamesem Astleyem i dotyczyła potyczki, w jakiej uczestniczył Astley i ci, którzy z nim byli.–…Spełniłem swój devoir najlepiej jak mogłem - powiedział Astley.– Sam dostałem dziesięciu na ostrze mego miecza.Nie mam pojęcia, jakim cudem przeżyłem, żeby to opowiedzieć.–Co dla mnie znaczy twój devoir? Gdzie jest moich trzydziestu łuczników? – zakrzyknął Knolles z gorzkim oburzeniem.– Dziesięciu martwych leży pod ziemią, a dwudziestu, gorzej niż nieżywych, w tamtym zamku…Nie; codzienna walka z kolejnym smokiem może być niezłym przedstawieniem, ale niczego nie zmienia, bo tak długo, jak istnieje smocze gniazdo, tak długo ich liczba będzie nieskończona.Zwalczanie co dnia jednego smoka świadczy o odpowiedzialności, ale nie daje nic więcej; a na dodatek obowiązkowość stanowiła część pełnej odpowiedzi, jakiej szukał.Tak jak jej częścią było Prawo Jatheda, gdyby tylko mógł uchwycić głębię jego znaczenia.W głowie ponownie zadźwięczało mu Prawo, tak jak zabrzmiało pierwszy raz, kiedy je usłyszał po dotarciu na skalną półkę; i nadal dźwięczało w oddali, stłumione, a nie niosące bliskiego, wyraźnego przesłania, które sygnalizowałoby wewnętrzne zrozumienie go.Jeszcze nie – na razie.Ubrany, wyszedł z pokoju i ruszył swoją codzienną trasą na krawędź występu skalnego i naprzeciw wschodowi słońca.Jeszcze nie – to zrozumienie.Tylko smok.Na zewnątrz panowała nadal ciemna, bezksiężycowa noc, a powietrze nie było po prostu chłodne, tylko lodowate, niosąc to największe zimno, jakie przychodzi tuż przed świtem.Żołnierze nie wyjdą z Porfiru wcześniej, nim słońce nie wespnie się wysoko na niebo.Minie jeszcze kilka dobrych godzin, zanim ukażą się w polu widzenia obserwatorów znajdujących się na zboczu góry, a nie było nic więcej, co można by zrobić w związku z nadejściem oddziałów.Poza tym fakt, że Hal zachowuje się zgodnie z dotychczasowym wzorcem postępowania, będzie czynnikiem podnoszącym na duchu członków Gildii, którzy mogliby dzięki temu uznać, iż grożące im obecnie niebezpieczeństwo nie jest wcale takie wielkie.Już wcześniej drzewa na półce skalnej zostały przycięte w ten sposób, by ich korony skrywały korytarze, jakimi poruszali się ludzie, będąc zasłonięci w ten sposób przed obserwatorami z powietrza.Skoro jednak słońce jeszcze nie wzeszło, to teraz nie trzeba było chodzić tymi tunelami.Podobnie jak pozostali członkowie Gildii, Hal poruszał się obecnie w ciemności po skalnej półce z taką swobodą, z jaką chodził przy zgaszonym świetle po swoim pokoju.Ruszył w stronę swego zwykłego miejsca na skraju skalnego występu, ale wybrał punkt leżący nieco w bok od niego, pod drzewem, które osłoniłoby go po wzejściu słońca.Usiadł w pozycji kwiatu lotosu.Po chwili niebo zaczęło jaśnieć, a niedługo potem, niczym wynurzającą się z ciemności rzeźbioną figurę, Hal ujrzał Starego Człowieka, który kilka metrów dalej siedział w podobnej pozie pod drzewem.Skłonili się sobie, a potem skierowali wzrok ku miejscu, gdzie miało wzejść słońce.Blask wstającego dnia rozświetlił przestrzeń wokół nich i pod nimi, a umysł Hala przeskoczył ponownie ku sytuacji, w której siedział w ten sam sposób w odległej przyszłości, w domu Gildii wzniesionym ze szlifowanego kamienia.Siedział obok obwiedzionego polerowanym granitem basenu, w którym pływały ryby, a białe kwiaty rozpościerały swoje płatki na powierzchni wody.Raz jeszcze przyjrzał się najbliższej roślinie o białym kwiatku; na jego płatku przysiadła kropla wilgoci, którą po wschodzie słońca mógł dosięgnąć promień światła.Ujrzał kroplę i ponownie tego ranka stało się to.Jeszcze raz, gdy światło odbiło się nagle od drobiny wody, poczuł na ułamek sekundy bliskość objawienia, do jakiego dążył, ale którego jeszcze nie osiągnął.Było tuż poza jego zasięgiem…Ale nie mógł się do niego zbliżyć.Kiedy słońce wzniosło się wyżej ponad odległymi górami, wrócił z żalem do rzeczywistości.Ponownie wymienił ukłony ze Starym Człowiekiem i, jak tamten, wstał.Odeszli różnymi drogami przez korytarze kryjących ich drzew.Hal, siłą przyzwyczajenia, szedł w stronę kuchni swojego dormitorium – budynku numer dwa.Przeszedł dobre dwie trzecie drogi w jego kierunku, mając umysł zajęty myślami o tym, jak bardzo zbliżył się wcześniej, podczas wschodu słońca, do zrozumienia czegoś istotnego, kiedy kontrolę nad jego postępowaniem przejął starszy nawyk i Mayne zawrócił.To był wynik starego, dorsajskiego treningu.Czyste ciało i czysty strój w dzień walki – i żadnego śniadania.Zrezygnowanie z jednego posiłku nie liczyło się, ale pusty żołądek mógł mieć znaczenie na wypadek odniesienia ran.Hal miał także wrażenie – być może było to tylko złudzenie, tym niemniej miał je – że umysł pracował bystrzej i był bardziej pobudzony przy pustym żołądku; podobnie nie pomyślałby o jedzeniu tuż przez obserwowaniem wschodu słońca, czy przed wstąpieniem do kręgu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]