[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W lesie znalezliśmy polanę.Bolały nas już wtedy ramiona od dzwigania.Cieszyliśmy się,że możemy zrzucić ciężkie worki na ziemię.Ojciec kazał mi zebrać trochę chrustu, drobnegałązki i patyki, nic dużego.Kiedy wróciłem, klęczał i pochylał się tak nisko, że twarzą niemaldotykał ziemi  niczym pokutnik pogrążony w modlitwie.W dłoni trzymał szkło powiększające,którego używał, żeby skupić promień słońca na kupce liści.Kazał mi się nie ruszać, więc anidrgnąłem.Bez fanfar z suchych liści uniosła się cieniutka smużka dymu.Stawała się corazgrubsza i ciemniejsza.A potem nagle buchnął płomień i zaczął pożerać susz. Daj chrust. Ojciec wyciągnął rękę.Ogień rósł.Od czasu do czasu ojciec pochylał się i dmuchał w płomienie, a wtedy z paleniska gniewnie buchały iskry.Ojciec przysunął tam dwie połamane gałęzie, po czym sięwyprostował.Płomień rozgorzał z taką gwałtownością, że cofnąłem się przestraszony.A ojciecpowiedział, żebym przyniósł książki i zapiski.Przez długi czas tomy i zeszyty leżały na mchu.Ojciec siedział w bezruchu.Uświadomiłem sobie, że zbiera resztki siły woli, aby dokonać tego nieodwołalnego, ostatecznegoaktu.Poprosił, żebym podszedł, posadził mnie sobie na kolanach.Trzymałem książkęz obrazkami, należała do mojej siostry.Znałem każdy rysunek, każdy kolor psa i kota, domui sukienki.Ojciec odetchnął głęboko, a ja pomyślałem, że zacznie mi jeszcze raz wyjaśniać,dlaczego musimy spalić książki.Ale tylko zatrząsł się, jakby próbował opanować czkawkę.Położyłem rękę na jego dużej dłoni, muskularnej i twardej pod szorstką skórą, i powiedziałem, żewszystko w porządku.Zapewniłem, że rozumiem, dlaczego musimy spalić książki  ponieważsiostra i mama zniknęły, nie możemy zatrzymać w domu nic, co mogłoby wzbudzić podejrzenia,gdyby nas ktoś odwiedził.Nie mogliśmy pozwolić, aby o nie pytano.Powtórzyłem ojcu jegosłowa, które powiedział mi przed tą wyprawą: To zbyt niebezpieczne.Nie rozumiałem ich aniprzed wyruszeniem, ani potem, na polanie.Myślę, że ojciec chciał przejrzeć te książki razem ze mną.Po raz ostatni.Alez nieznanych powodów tego nie zrobił.Po prostu brał kolejne tomy i wrzucał je w ogień.Nadalpamiętam uczucie, które ogarnęło mnie, gdy ojciec wziął ode mnie książeczkę siostry.Niestawiałem oporu, tom wysuwał mi się spod palców, ale miałem wtedy wrażenie, że tracę coś,czego już nigdy nie odzyskam.Odeszliśmy godzinę pózniej, kiedy z ognia  oraz książek  nie zostało nic pozadogasającym żarem i szarym popiołem.Ojciec też przypominał dogasające ognisko, twarz miałszarą jak popiół, a jego wewnętrzny żar stygł.Zanim odeszliśmy z polany, zawróciłem po jutoweworki, o których w porę sobie przypomniałem.Leżały tuż przy popielisku.Kiedy pochyliłem się,żeby podnieść worki, coś mnie napadło  dmuchnąłem lekko w popiół, jak to podpatrzyłemu ojca.Wzbiłem tuman pyłu, który zaprószył mi oczy.Ale pomimo pieczenia i łez ujrzałemmaleńki okruch żaru w czerni paleniska.Czerwono-pomarańczową, zmartwychwstałą iskrę.Jakbłysk czerwcowego słońca w oceanie szarego popiołu.Sporo czasu upłynęło, zanim ujrzałem znowu ten gorejący blask w szarości nocy.Było tona szkolnym podwórzu wiele lat pózniej.Jej włosy miały taką właśnie barwę  włosydziewczyny, którą wtedy ujrzałem po raz pierwszy i już nie mogłem oderwać oczu.Kiedyodwróciła się w moją stronę, nasze spojrzenia spotkały się pomimo dzielącej nas odległościi tłumu uczniów.Wśród przewijających się jak w kalejdoskopie twarzy nadal widziałem tenczerwony płomień gorejący wśród popielatej szarości niczym czerwcowy promień słońca.I właśnie wtedy doznałem olśnienia.Ash  popiół i June  czerwiec.Jej określenie to Ashley June, powiedziałem sobie w duchu.Gdy jesteśmy jeszcze sami w bibliotece, spowitej poświatą księżyca, dzielę się tamtymiwspomnieniami z Ashley June. Prasa czeka w gotowości, gdy wychodzimy z biblioteki.Po obu stronach na całej długościceglanej ścieżki tłoczą się żurnaliści i fotografowie.Raz po raz błyskają jarzeniowe flesze, alenam to nie przeszkadza.Eskorta prowadzi mnie i Ashley June nieznośnie powoli, musimyprzystawać co parę kroków, żeby pozować do zdjęć lub odpowiedzieć na jakieś pytanie.Ashley June nie puszcza mnie ani na chwilę, jej dłoń opiera się w zagięciu mojegoramienia.To wspaniałe uczucie.Gdybym był sam, nienawidziłbym uwagi mediów, ale z niąu boku czuję się swobodnie.Z Ashley June jest chyba tak samo.Dotyk jej ręki, przypadkowemuśnięcie biodrem, poczucie wspólnoty, gdy kroczymy czerwonawą ścieżką.Jesteśmy mistrzamiw tej grze  grze pozorów i złudzeń  dlatego czujemy się dobrze w błyskach fleszy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •