[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dostrzegła siwepasmo nad jej czołem.Zarechotała wtedy i wyciągnęła brudnym paluchemspod czerwonej czapki jego pasmo, mrugając do niego,Może jednak Charlotte zdołała uniknąć wrześniowej masakry? Możenie zginęła na gilotynie? W głowie mu huczało.Przycisnął rękami skronie.Wstał od byle jak skleconego stołu i skierował się ku zejściu pod pokład.360RSStał tam jeden z marynarzy zapewne czekając dość niecierpliwie na zbytpózny powrót towarzysza kapitańskiej wieczerzy. Proszę mnie zaprowadzić do kabiny mojej żony. Polecenie byłozwięzłe, zyskało też podobną w charakterze odpowiedz.Marynarz wskazałruchem głowy na schodki.Jack poszedł za nim, a potem udał się tam, gdziemu wskazywał wyprostowany palec.Otworzył cicho drzwi kabiny i zajrzałdo małego wnętrza, oświetlonego jedynie odblaskiem nocnego nieba.Ciemny kształt poruszył się nieznacznie. No i co, Jack?Siadł przy żonie, kładąc dłoń na jej biodrze nakrytym kołdrą.Onazrobiła tak samo, splatając jego palce ze swoimi.Nachylił się, żeby jąpocałować, i powiódł wargami wzdłuż jej podbródka.Powoli odwróciła sięna plecy, patrząc na niego w półmroku.Uśmiechnęła się smutno. Wybacz mi szepnął.Zamiast odpowiedzi uniosła tylko dłoń idelikatnie zamknęła mu usta końcami palców.Jack zrzucił buty, położył się na wąskiej koi obok niej, objął ją iprzycisnął do siebie.Pogładził jej policzek, gdy wsparła głowę wzagłębieniu jego ramienia, i poczuł, jak usypia pod jego dotknięciem.Trzymał ją tak przez całą noc wpatrzony w drewniane krokwie sufitu, pókinie zaczęło świtać.361RS21Obudziły ją czyjeś krzyki, chrzęst łańcucha kotwicy, wstrząsy statku,który dobił właśnie do brzegu.Wciąż jeszcze leżała skulona przy Jacku, ajego dłoń nadal spoczywała na jej policzku.Odwrócił powoli głowę iuśmiechnął się do niej. Dobrze ci się spało, kochanie.Mogłem to wyczuć. A ty nie spałeś wcale stwierdziła i powiodła palcem po zaroście najego podbródku.Nigdy dotąd nie bywał nieogolony.Zaskoczyło ją to.Wrażenie było nowe i zmysłowe zarazem. Istotnie przyznał, wyciągając spod niej ramię.Dłoń i przedramięmiał zdrętwiałe.Potrząsnął energicznie ręką, usiłując nie stękać. Te kojenie są przeznaczone dla dwojga. Tak, przepraszam.Musisz być całkiem zesztywniały powiedziałaze współczuciem i również wstała.Ujął jej twarz w dłonie i ucałował ją. Zasłużyłem sobie na to. Nie zaprzeczyła, obejmując go mocno. Nie chcę, żebyś musiałcierpieć niewygodę.Trochę już na to za pózno, pomyślał gorzko, i wcale mu nie chodziłotylko o fizyczny dyskomfort. Co zrobimy najpierw? spytała, otrzepując sfatygowany strójdojazdy konnej.Jakże naturalnie zabrzmiało to my"! Byli teraz parą, którąłączył wspólny cel.Czuła się lekko i radośnie. Pójdziemy do zajazdu, zamówimy śniadanie, a potem poszukamyjakichś koni odparł gładko. Ubierz się szybko, a ja zabiorę moje rzeczy zkabiny.362RSKiedy wyszedł, wciągnęła na siebie strój do konnej jazdy, przejechałaszczotką po włosach i opłukała twarz resztką wody, krzywiąc się z powodujej słonego posmaku, który przyprawiał ją o mdłości.Wyszła na pokład, niosąc torbę podróżną, i zamrugała oślepionablaskiem słońca.Na brzegu panował zadziwiający chaos.Marynarzewyładowywali towary, tragarze ładowali je na wózki, ludzie krążyli międzydrewnianymi budami nabrzeża.Inne statki wpływały do portu, zwijałyżagle, krzyki marynarzy rywalizowały z przenikliwym piskiem mew.Jack rozmawiał z Tomem Perrym przy trapie, który łączył teraz Konia Morskiego" z nabrzeżem.Skinął na Arabellę, a ona, klucząc wśródzwojów lin, skrzyń i bel, podeszła do nich. Kapitan Perry spodziewa się, że przypłynie znów do Calais za jakieśdziesięć dni powiedział Jack, gdy się z nim zrównała. Jeśli tu wrócimy,przewiezie całą naszą trójkę.Starał się mówić z pewnością siebie.Najważniejsze było to, by sięprzekonać, czy Charlotte istotnie jest przetrzymywana w Le Chatelet.Niemógł się dłużej godzić z przeświadczeniem, że to wyprawa z motyką nasłońce, że Claude Flamand mógł się mylić.albo, co gorsza, że przybyli tuza pózno i tym razem Charlotte naprawdę już nie żyje.Nic by jednak nie osiągnął, przewidując najgorsze scenariusze.Niemalpadał ze zmęczenia, lecz wiedział, że i tak nie mógłby zasnąć.Arabella wyczuła jego znużenie i usłyszała cień zwątpienia w pozornieenergicznym tonie, lecz nic nie powiedziała.Mogła jedynie starać siępodtrzymać go na duchu. Na nabrzeżu jest oberża oświadczyła. Możemy w niej zjeśćśniadanie.Może też uda nam się tam wynająć konie.363RS Na pewno, milady.Złoty Lew ma dobrą stajnię powiedział TomPerry. Czy państwo jadą do Paryża? Tak potwierdził Jack. To zajmie trzy dni uznał Tom. Zamierzam tam dotrzeć jutro wieczorem.Kapitan spojrzał z powątpiewaniem na Arabellę.Może mężczyznamógłby pokonać tę odległość w ciągu dwóch dni, gdyby jechał na złamaniekarku, ale nie kobieta. Musicie tam w takim razie dotrzeć po południu.Bramy miejskiezamyka się o zmierzchu, a pózniej na ulicach bywa niebezpiecznie.Zrobiąpaństwo lepiej, jeśli przeczekają noc i wjadą do Paryża rankiem.Jack skinął głową, lecz Arabella wiedziała, że wcale nie miał zamiarutego zrobić.Pożegnali się z kapitanem i poszli za marynarzem, który zabrałich bagaże na brzeg i zaniósł je do oberży. Zamów tylko pokój i śniadanie. Jack pouczył ją przed drzwiami.A, i ciepłej wody dorzucił, przesuwając z kwaśną miną dłonią popodbródku. Pójdę zobaczyć, jakie konie trzymają w stajniach.Arabella położyła mu dłoń na ramieniu. Może wezmiemy sypialnię? Będziesz w lepszej formie po kilkugodzinach snu. Nie, za godzinę chcę już być w drodze. Odszedł ku stajni, a onaweszła go oberży.Była zrezygnowana, że jej rola znów ograniczyła się dowspierania go.Zamówiła sute śniadanie, uważając, że wobec braku snu przynajmniejjedzenie powinno być solidne.Jack wszedł do pokoju w chwili, gdynalewała kawy.Stał przez chwilę wsparty o drzwi, a potem przesunął rękąpo twarzy i podszedł do gotowalni, gdzie czekały na niego mydło i woda.364RSArabella wyciągnęła z jego torby brzytwę i przez kilka minut w pokojusłychać było jedynie odgłosy golenia.Gdy skończył, siadł do stołu, pociągnął solidny haust piwa ipowiedział: Chcę, żebyś tu poczekała na mnie, póki nie wrócę z Charlotte.Arabella spojrzała na niego oniemiała. Co masz na myśli? Oczywiście, że jadę z tobą. Nie zdołasz przejechać dwustu mil w niecałe dwa dni.Nie mogę tegożądać od ciebie. Nie ty żądasz tego ode mnie odparła, mierząc go spojrzeniem tylko ja od siebie.Ty nie masz tu nic do gadania, Jacku Fortescu! Jeśli stanęsię kłopotliwym balastem, wolno ci będzie porzucić mnie na drodze, alezapewniam cię, że pojadę z tobą!Zrozumiał, że tego się właśnie po niej spodziewał, lecz bał się, żeistotnie z jej powodu może przyjechać do Paryża za pózno. A prócz tego ciągnęła, czując, że mąż się wciąż waha Charlottebędzie potrzebowała kobiecej pomocy.Przywiozłam dla niej parę rzeczy.ubrania, leki, gdyby. Urwała, lecz potem dodała z jeszcze większąstanowczością: Ona może być chora, Jack.Pewnie okaże się osłabiona.Jamogę dla niej zrobić coś, czego ty byś nie potrafił.Jack patrzył w talerz, myśląc o siostrze.Nigdy nie była zbyt mocna,ale silna wola kompensowała tę fizyczną kruchość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]