[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Imogę wracać do domu.Ona i Gabriel odwrócili się i ruszyli ścieżką pod górę.Wiatr się wzmógł, nawiewał na twarze miękkiśnieg, kłuł w oczy.Jane kichnęła, a kiedy otworzyła oczy, obok przetoczyło się coś niebieskiego.Podniosła to i stwierdziła, że trzyma w ręku podartą okładkę od biletu lotniczego z nadpalonymikrawędziami.Oddarty odcinek od karty pokładowej nadal tkwił w środku, ale widać było tylko pięćostatnich liter nazwiska: inger.Spojrzała na Gabriela. Jak się nazywał ten drugi mężczyzna w samochodzie? zapytała. Zieliński. Tak właśnie myślałam.Gabriel zmarszczył czoło na widok kawałka karty pokładowej. Zidentyfikowali wszystkie cztery ciała.Comleya i jego córki, Zielińskiego i Maury. Do kogo w takim razie należał ten bilet? zastanawiała się Jane. Może to śmieć zostawiony przez poprzedniego klienta wypożyczalni samochodów? Jeszcze jedna rzecz, która nie pasuje.To i pasy bezpieczeństwa. Może nie mieć z tym nic wspólnego. Dlaczego to cię nie niepokoi, Gabrielu? Nie mogę uwierzyć, że tak po prostu się z tym pogodziłeś!Gabriel westchnął. Sama sobie to utrudniasz. Potrzebuję twojego wsparcia. Staram się. Ignorując to, co mówię? Och, Jane. Otoczył ją ramieniem, ale ona nawet się nie poruszyła i nie zareagowała na jegouścisk. Zrobiliśmy, co było można.Teraz powinniśmy wracać do domu.Musimy żyć dalej.Podczas gdy Maura tego nie może.Niespodziewanie, aż boleśnie, Jane uświadomiła sobie, czegoMaura już nigdy nie doświadczy.Zimnego powietrza wciąganego do płuc i wydychanego.Ciepłamęskiego ramienia.Może i jestem gotowa wracać do domu, pomyślała, ale jeszcze nie skończyłamzadawać pytań. Hej! ponad nimi rozległ się jakiś głos. Co robicie tam na dole?Oboje podnieśli wzrok i zobaczyli mężczyznę stojącego na drodze na szczycie klifu.Gabriel machnął mu ręką i zawołał: Wchodzimy na górę!Wspinaczka okazała się znacznie trudniejsza niż.zejście.Znieg, który zdążył napadać, maskowałzdradziecki lód, a wiali nie przestawał wiać im w oczy.Gabriel pierwszy dotarł do drogi, a Janewdrapała się tuż za nim, ciężko dysząc.Na poboczu stał zaparkowany poobijany pick-up.Obok niego zobaczyli siwowłosego mężczyznę zestrzelbą, której lufa była skierowana ku ziemi.Twarz miał mocno ogorzałą, jakby całe życie spędził wtrudnych warunkach pod gołym niebem, a jego buty i proste palto były równie sterane.Mimo żewyglądał na człowieka po siedemdziesiątce, stał prosto i sztywno jak sosna. Tam doszło do wypadku powiedział. To nie jest miejsce dla turystów. Wiemy o tym, proszę pana odrzekł Gabriel. To także teren prywatny.Moja własność. Mężczyzna mocniej ścisnął strzelbę.Choć trzymał jąlufą do ziemi, jego postawa nie pozostawiała wątpliwości, że był gotów użyć jej w mgnieniu oka.Wezwałem policję. Och, na rany boskie, to żałosne jęknęła Jane.Mężczyzna zwrócił na nią poważne oczy. Myszkowanie tam to nie wasza sprawa. Nie myszkowaliśmy. Zeszłej nocy przepędziłem z tego jaru bandę młodzików.Szukali pamiątek. Jesteśmy przedstawicielami prawa wyjaśniła Jane.Mężczyzna rzucił pełne powątpiewaniaspojrzenie na ichwynajęty samochód. Spoza miasta? Jedna z ofiar była naszą przyjaciółką.Zginęła w tym jarze.To najwyrazniej nim wstrząsnęło.Wpatrywał się w Jane przez długą chwilę, jakby nie mógł sięzdecydować, czy jej uwierzyć.Nie spuszczał z nich oczu, nawet gdy zza zakrętu wyjechał radiowózszeryfa hrabstwa Sublette i zatrzymał się za pick-upem.Z samochodu wysiadł znany im oficer policji.Był to zastępca szeryfa, Martineau, którego poznalikilka dni wcześniej na miejscu podwójnego morderstwa. Hej, Monty! zawołał policjant. No więc co się tu dzieje? Złapałem tych ludzi na moim terenie.Twierdzą, że są przedstawicielami prawa.Martineau zerknął na Jane i Gabriela. No, właściwie są. Co?Skinął uprzejmie głową Jane i Gabrielowi. Agent Dean, prawda? Witam panią.Przepraszam za to nieporozumienie, ale pan Loftus jest trochęprzewrażliwiony na punkcie intruzów.Zwłaszcza po tym, jak ostatniej nocy buszowały tu jakieśdzieciaki. Skąd znasz tych ludzi? najwyrazniej nieprzekonany Loftus domagał się odpowiedzi. Monty, oni są w porządku.Spotkałem ich w Kręgu B, kiedy przyjechali pogadać z Faheyem.Obrócił się do Jane i Gabriela, jego głos złagodniał. Naprawdę współczuję państwu z powoduśmierci waszej przyjaciółki. Dziękuję, szeryfie odpowiedział Gabriel.Loftus wydał ugodowy pomruk. Wygląda na to, że jestem wam winien przeprosiny. Wyciągnął rękę.Gabriel ją uścisnął. Nie musi pan przepraszać. Chodzi o to, że zauważyłem wasz samochód i pomyślałem, że mamy kolejnych poszukiwaczypamiątek.Zwariowane dzieciaki, tylko im w głowach śmierć, wampiry i inne głupoty. Loftusspojrzał na suburbana w jarze. Kiedy ja tu dorastałem, było zupełnie inaczej.Ludzie szanowalicudza, własność.Teraz każdemu się wydaje, że może polować na mojej ziemi.I jeszcze zostawiająotwartą bramę.Wyraz twarzy Martineau na moment się zmienił.Jane z łatwością go odczytała: Słyszałem to jużtysiąc razy". A ty nigdy nie zjawiasz się na czas, żeby coś z tym zrobić, Bobby dodał Loftus. Przecież tu jestem, prawda? zaprotestował Martineau. Zajrzyj do mnie pózniej, to ci pokażę, co zrobili z moją bramą.Ktoś musi się tym zająć. W porządku. Ale jeszcze dzisiaj, Bobby. Loftus wsiadł do pick-upa, silnik zawarczał, budząc się do życia.Zrury wydechowej buchnął kłąb spalin. Jeszcze raz przepraszam powiedział staruszek z niechęciąi odjechał. Kim jest ten facet? zapytała Jane.Martineau się roześmiał. Montgomery Loftus.Jego rodzina miała tu kiedyś od groma akrów.Prowadzili dwa ośrodkiłowieckie. Był na nas strasznie wkurzony.Bałam się, że użyje strzelby. Ostatnio na wszystko się wkurza.Sami wiecie, jak to jest ze starymi ludzmi.Ciągle narzekają, żejuż nie jest tak jak kiedyś.Bo nie jest, pomyślała Jane, gdy patrzyła, jak Martineau wsiada do radiowozu.I nie będzie już taksamo w Bostonie.Bez Maury.Gdy jechali do hotelu, Jane wpatrywała się w okno i myślała o swojej rozmowie z Maurą.Odbyła sięw kostnicy, stały przy stole autopsyjnym, gdy Maura rozcinała zwłoki.Mówiła o zbliżającej siępodróży do Wyoming.O tym, że nigdy tam nie była, że cieszy się, iż zobaczy łosie, bawoły, a możenawet wilka lub dwa.Rozmawiały o matce Jane, rozwodzie Bar-ry'ego Frosta i o tym, że życienieustannie nas zaskakuje.Nigdy nie wiesz, powiedziała wtedy Maura, co czeka za rogiem.Nie, tego się nie wie.Nie miałaś wtedy pojęcia, że z Wyoming wrócisz do domu w trumnie.Zjechali na hotelowy parking, Gabriel zgasił silnik.Przez chwilę siedzieli w milczeniu.Jest jeszczetyle do zrobienia, pomyślała Jane.Wykonać telefony.Podpisać papiery.Załatwić transport trumny.Już sama perspektywa sprawiała, że czuła się wyczerpana.Ale przynajmniej wrócą do domu.DoReginy. Wiem, że dopiero południe odezwał się Gabriel ale wydaje mi się, że coś mocniejszegodobrze by nam zrobiło.Jane skinęła głową. Jestem za. Otworzyła drzwiczki i wysiadła.Lekko prószył śnieg.Przez parking szli mocno objęci.O ile trudniejszy byłby dzisiejszy dzień bez niego, pomyślała Jane.Biedna Maura straciła wszystko, podczas gdy ją los pobłogosławił związkiem z tym mężczyzną.Pobłogosławił przyszłością.Weszli do hotelowego baru, gdzie światło było tak stłumione, że w pierwszej chwili nie zauważyłaBrophy'ego w jednymz boksów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]