[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co robicie?- Wykańczamy broń.- Jace odsunął się na bok, żeby mogła zobaczyć, co leży nablacie: trzy cienkie pręty ze zmatowiałego srebra.Nie wyglądały na ostre ani szczególnieniebezpieczne.- Sanvi, Sansanvi i Semangelaf.Serafickie noże.- Nie wyglądają na noże.Jak je zrobiliście? Sztuczkami magicznymi? Na twarzyAleca pojawił się wyraz zgrozy, jakby poprosiła go, żeby włożył tutu i wykonał piruet.- Zabawna rzecz, że wszyscy Przyziemni mają obsesję na punkcie magii - zauważyłJace.- Szczególnie że nie wiedzą, co to słowo nawet oznacza.- Ja wiem - burknęła Clary.- Tylko tak ci się wydaje.Magia to mroczna, elementarna siła, a nie różdżki sypiąceiskry, kryształowe kule i złote rybki.- Nie mówiłam o złotych rybkach, ty& Jace przerwał jej, machając ręką.- To, że nazywasz elektrycznego węgorza gumową kaczką, nie oznacza, że zrobisz zniego maskotkę, prawda? I niech Bóg pomoże nieszczęśnikowi, który zechce się wykąpać zkaczuszką.- Pleciesz bzdury - stwierdziła Clary.- Wcale nie - odparł z godnością Jace.- Owszem - dość nieoczekiwanie poparł go Alec.- Posłuchaj, my nie uprawiamymagii, jasne? Tylko tyle musisz wiedzieć na ten temat.Clary chciała na niego warknąć, ale się powstrzymała.Alec wyraznie jej nie lubił - niebyło sensu robić sobie z niego wroga.Zwróciła się do Jace'a.- Hodge powiedział, że mogę iść do domu.Jace omal nie upuścił serafickiego miecza,który trzymał w ręce.- Co takiego?- %7łeby przejrzeć rzeczy mojej matki - dodała szybko Clary.- Jeśli ze mną pójdziesz.- Jace& - zaczął Alec, ale przyjaciel go zignorował.- Jeśli naprawdę chcecie udowodnić, że moja mama albo tata byli Nocnymi Aowcami,trzeba przeszukać jej rzeczy.A raczej to, co z nich zostało.- W króliczej norze.- Jace uśmiechnął się krzywo.- Dobry pomysł.Jeśli zbierzemysię teraz, będziemy mieli jeszcze trzy, cztery godziny dziennego światła.- Chcecie, żebym poszedł z wami? - zapytał Alec, kiedy Jace i Clary ruszyli do drzwi.Już podnosił się z krzesła z wyczekiwaniem w oczach.- Nie.- Jace nawet się nie odwrócił.- Wszystko w porządku, poradzimy sobie.Spojrzenie, które Alec posłał Clary, było jadowite jak trucizna.Z ulgą zamknęła za sobądrzwi.Musiała prawie truchtać, żeby nadążyć za długimi krokami Jace'a prowadzącego jąkorytarzem.- Masz klucz do domu?Clary spojrzała na swoje sznurówki.- Tak.- To dobrze.Co prawda, moglibyśmy się włamać, ale lepiej nie alarmowaćstrażników, jeśli jacyś tam są.- Skoro tak twierdzisz.Korytarz rozszerzył się w wyłożone marmurem Foyer z czarnąmetalową bramą osadzoną w jednej ze ścian.Dopiero kiedy Jace wcisnął guzik, Claryzorientowała się, że to winda.Jadąc im na spotkanie, trzeszczała i jęczała.- Jace?- Tak?- Skąd wiedziałeś, że mam w sobie krew Nocnych Aowców? Po czym poznałeś?Winda zatrzymała się z przerazliwym zgrzytem.Gdy Jace odsunął drzwi, Clary ujrzaławnętrze wyglądające jak klatka dla ptaków, całe z czarnego metalu i złoconych ozdobnychdetali.- Zgadywałem - odparł Jace, zamykając za nimi drzwi.- Uznałem, że to najbardziejprawdopodobne wyjaśnienie.- Zgadywałeś? Musiałeś być dość pewien, zważywszy na to, że mogłeś mnie zabić.Powciśnięciu guzika w ścianie winda ruszyła z szarpnięciem i wibrującym jękiem, który Clarypoczuła aż w kościach.- Byłem pewny na dziewięćdziesiąt procent.- Rozumiem.Ton jej głosu sprawił, że Jace obrócił się i na nią spojrzał.Spoliczkowany, aż się zachwiał.Złapał się za twarz, bardziej z zaskoczenia niż z bólu.- Za co to było, do diabła?- Za pozostałe dziesięć procent - powiedziała Clary.Resztę jazdy na dół odbyli wciszy.Przez całą podróż metrem na Brooklyn Jace milczał.Mimo to Clary trzymała sięblisko niego i czuła lekkie wyrzuty sumienia, zwłaszcza kiedy zobaczyła czerwony ślad najego policzku.Milczenie jej nie przeszkadzało; dzięki niemu mogła pomyśleć.Wciąż odtwarzała wpamięci rozmowę z Lukiem.Sprawiało jej to przykrość, jak dotykanie bolącego zęba, ale niemogła się powstrzymać.Na pomarańczowej ławce w głębi wagonu siedziały dwie nastolatki i chichotały.Tegorodzaju dziewczyn Clary nigdy nie lubiła w St.Xavier: różowe klapki i sztuczna opalenizna.Zastanawiała się przez chwilę, czy nie śmieją się z niej, ale z zaskoczeniem stwierdziła, zepatrzą na Jace'a.Przypomniała sobie dziewczynę z kawiarni, która gapiła się na Simona.Wszystkiemiały zawsze taki wyraz twarzy, kiedy uważały kogoś za milutkiego.Po tym, co sięwydarzyło, prawie zapomniała, że Jace jest przystojny.Nie miał delikatnego wyglądu kameijak Alec, jego twarz była bardziej interesująca.W dziennym świetle jego oczy przypominałybarwą złoty syrop i & patrzyły prosto na nią.- Wszystko w porządku? - spytał Jace, unosząc brew.Clary natychmiast zmieniła sięw zdrajczynie własnej płci.- Tamte dziewczyny po drugiej stronie wagonu gapią się na ciebie.Jace przybrał dośćzadowoloną minę.- Oczywiście, że tak.Jestem oszałamiająco atrakcyjny.- Nie słyszałeś, że skromność to atrakcyjna cecha?- Tylko u brzydkich ludzi.Potulni może kiedyś odziedziczą Ziemię, ale w tej chwilinależy ona do zarozumiałych, takich jak ja.- Mrugnął do dziewczyn, o one chichotały,chowając twarze za włosami.Clary westchnęła.- Jak to możliwe, że cię widzą?- Stosowanie czarów jest upierdliwe.Czasami po prostu się nie przejmujemy.Incydentz dziewczynami z metra najwyrazniej poprawił mu nastrój.Kiedy wyszli ze stacji i ruszyli wstronę domu Clary, wyją z kieszeni seraficki nóż i zaczął go obracać między palcami, nucąccoś pod nosem.- Musisz to robić? - zapytała Clary - To irytujące.Jace zamruczał głośniej,niemiłosiernie fałszując, Sto lat albo Hymn Bojowy Republiki- Przepraszam, że cię uderzyłam - bąknęła Clary.Jace przestał nucić.- Ciesz się, że uderzyłaś mnie, a nie Aleca.On by ci oddał.- Zdaje się, że tylko czeka na okazję - stwierdziła Clary, kopiąc pustą puszkę ponapoju gazowanym.- Jak on was nazwał? Para& coś tam?- Parabatai, czyli dwaj wojownicy, którzy walczą razem i są sobie bliżsi niż bracia.Alec jest kimś więcej niż moim najlepszym przyjacielem.Nasi ojcowie też byli parabatai wmłodości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]