[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zacisnęła wargi i kolejny raz zadzwoniła do Tima Baileya.Mówił z dystansem i tak, jakby spieszył się zakończyć rozmowę.Duch w niej upadł.- Nie udało się.Zajrzeliśmy do dwóch kopii i są w porządku.To znaczy, nie są w porządku, brakuje paru stron.Nie dostanępozostałych czterech, nie mogę ryzykować.Napięła szczęki jak wtedy, gdy była małą dziewczynką i sta-wiała czoło trzem starszym braciom.- Tim, musimy mieć ten kontrakt i powinniśmy go mieć.Je-śli nie dostaniemy go w ten sposób, to przekażę całą sprawę Private Eye.Znam właściciela.Już prasa tak narozrabia, żeFriern się wycofa.Jeśli takie są zasady tej gry, to moje chłopakizgłoszą powtórną ofertę.- Nie chcemy kłótni - padła natychmiastowa odpowiedz.- Czemu nie? To nie wasza partia kontroluje radę.- Nieodezwał się.- Tim? Starszy sierżancie?- Nie wiesz, ile możesz namieszać.- Nie ja zaczęłam.Całe to gówniane zamieszanie zaczęładruga strona.Ja tylko zdałam sobie sprawę, że też musimywziąć w nim udział.Kiedy zamierzasz sprawdzić pozostałe czte-ry kopie?- Jest z tym kłopot.- Gerry kazał mi zwrócić się do ciebie, ale jeśli będę musiała,zadzwonię do niego.Ostatnim razem byłeś dla mnie bardzodobry i uprzejmy.Czemu nie możesz się postarać o te pozostałecztery kopie?450- Bo nie mogę.- Więc co złego jest w moim pomyśle z Private Eye ?- Nie zrobią tego.Wiesz, są prawa przeciw zniesławieniu.- Mgliście przypominam sobie ze studiów prawniczych, żeprawda jest dobrą obroną przeciwko każdemu oskarżeniu ozniesławienie.Słuchaj, Tim, Private Eye ma gdzieś naciski zestrony rady miejskiej z hrabstwa Dorrington.Jasne, że wydru-kują taką bombę.Zwróć uwagę, że czas jest na wagę złota.Dru-kują w piątek, więc mam tylko jutrzejszy dzień na rozmowę zredakcją.Tim Bailey rozważał to w milczeniu przez długą chwilę.Caro-line czekała, mocno ściskając słuchawkę, zgarbiona nad biur-kiem.- Caroline, uważam to za bezproduktywne.Jeśli tylko wy-hamujesz i zdasz się na mnie, nie będziesz robiła szumu, towszystko samo się wyjaśni.- Mój ojciec powtarza, że gdy ludzie zaczynają ci mówić, żepowinnaś się uspokoić i zdać się całkowicie na nich, to wyraznysygnał, że zaczynają kombinować, jak ci tu podłożyć nogę.- Myślałem, że twój ojciec jest profesorem.- Bo jest.Jest poza tym filozofem.Kłócimy się na okrągło idoprowadza mnie do szaleństwa.Ale on ma rację, no nie, Tim? -Zerwała się na nogi.- Zgadza się.- Odetchnęła.- Mam ci dozakomunikowania następującą wiadomość: jutro o szóstej wie-czór dzwonię do Gerry'ego i mojego dobrego znajomego z Private Eye.Od tej pory bierzemy to w swoje ręce.Tim, wDorrington urzęduje skorumpowana rada miejska i nie wiem,czy idziesz z nią ręka w rękę, czy ją osłaniasz, ale tak czy inaczejto hańba, a ja muszę dbać o klienta.Skrzywiła się i odsunęła słuchawkę od ucha, kiedy Tim Baileyrozłączył się z hukiem.Stała z opuszczoną głową i drżącymi rękoma, gdy w drzwiachpojawił się Mark Dwyer.Brodą przytrzymywał niesiony stosdokumentów.- Wybacz, Mark, ale znowu zebrało mi się na wymioty - po-wiedziała grzecznie i minęła go pędem.451Milę dalej Andy Eames Lewis postanowił, że nic nie przy-prawi go o wymioty.Spokojnie przyjrzał się fotografiom dostar-czonym tego rana przez Edwardsa, przetarł je starannie i włożyłwszystkie trzy do nowej koperty.Upewnił się, że sekretarkaposzła na lunch, i wypisał na maszynie naklejkę adresową.Przy-lepił znaczek pamiętając o nieużywaniu biurowej maszyny dostemplowania, przetarł chusteczką do nosa kopertę i wrzucił listdo skrzynki pocztowej pięćset jardów od gmachu.Prawie niezwracał uwagi na piękny majowy dzień, ogrzany łagodnym wie-trzykiem, ledwo marszczącym wezbraną Tamizę, na świeże li-ście, które z rzadka pojawiły się na drzewach.Miały nierealnybladozielony odcień, który zachowa się tylko przez kilka dni,zanim ściemnieją pod wpływem słońca.No cóż, jednym z tychmajowych pączków wstrząśnie doprawdy srogi wicher.Co jąnapadło, że uwodziła go kontynuując na całego romans z cho-lernym Clive 'em Fieldmanem? I to właśnie z nim! Zastanowiłsię przez chwilę, czy Clive również był uszczęśliwiany za daw-nych dni, i zatrzymał się ze złamanym sercem, łzami w oczach,patrząc ślepo na błyszczącą, wezbraną rzekę.- Andy! - rozległo się z daleka rozkazujące wołanie.Wyszarpnął z kieszeni chusteczkę i zasłonił twarz, jakbychciał wysiąkać nos.- Peter
[ Pobierz całość w formacie PDF ]