[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zerknęła na łóżko.Najwyrazniej ci ludzie oczekiwali, że będzie publicznie swawo-liła, i wszystko wskazywało na to, że Lucien będzie się temu biernie przyglądał.Miranda zaczęła się zastanawiać, co by się stało, gdyby teraz wrzasnęła i z całej si-ły zdzieliła tę ohydną, zamaskowaną pokrakę.Co ją przed tym powstrzymywało, możenadzieja? Skąd, utraciła ją dawno temu.Duma? Jak mogła myśleć o dumie, stojąc prak-tycznie nago przed tyloma ludzmi?Niepotrzebnie zrzuciła pelerynę, choć nikt tego nie żądał.Była głupia i teraz mu-siała cierpieć przez własną bezmyślność.Pokraka zaintonował coś o więziach poddaństwa, ale ona nie zwracała na niegouwagi.Otworzyła usta, żeby posłać ich wszystkich do czorta, ale w tej samej sekundziektoś owinął jej wargi aksamitnym szalem, a ktoś inny związał jej nadgarstki.Wpadła w panikę.Napastnicy zarzucili jej na głowę kaptur, unieśli ją i położyli nałóżku.Usiłowała walczyć, ale przytrzymywały ją niezliczone dłonie, z którymi nie miałaszansy wygrać.- Nie ma się co przejmować, że tak się szamocze - usłyszała czyjś głos.- To tylkoczęść uroczystości.Sama nam pozwoliła, nikt jej nie zmuszał, więc możemy.- Zabierać łapy od dziewczyny.Miranda usłyszała słowa Luciena i znieruchomiała na łożu, cały czas czując obcedłonie na ramionach i na nogach.- Powiedziałem coś - warknął z morderczym spokojem.- Zabiję każdego, kto jątknie.Ludzie momentalnie odsunęli się od Mirandy, która spróbowała usiąść.Kręciło sięjej w głowie i trzęsła się z przerażenia, poczuła jednak, że Lucien bierze ją w ramiona, apotem przecina więzy.Gdy ściągnął z jej głowy kaptur, zamrugała oczami, on zaś roz-wiązał aksamitny szalik na jej głowie i rzucił go na podłogę.RLT- Chyba jestem bardziej zaborczy, niż sądziłem - oznajmił i pociągnął ją za rękę,żeby wstała.Po chwili zdjął swoją czarną pelerynę i okrył prawie nagą Mirandę.Dygotała, leczpostanowiła nie okazywać słabości przed zbieraniną żałosnych pomyleńców.Lucien ob-jął ją w talii, żeby nie upadła, a choć oczy zaszły jej łzami, z kamienną miną ruszyła dowyjścia.Tuż przed drzwiami Lucien zatrzymał się, rozejrzał po twarzach ludzi w tłumie,a wtedy poczuła, jak jego ciałem wstrząsa dreszcz.Po chwili poprowadził ją dalej, niemówiąc ani słowa.Gdy szli na dół, odprowadzały ich ciekawskie spojrzenia, ale Lucien ze stoickimspokojem wziął Mirandę na ręce i w całkowitym milczeniu przeniósł ją do powozu.Drżał, idąc z nią w ramionach, a ona nie wiedziała, czy jest tak ciężka, czy też Lucienwalczy z silnymi emocjami.%7łałowała, że nie waży trzydzieści kilogramów więcej, nale-żałoby mu się.Pomyślała, że jeśli pozostała mu choć odrobina przyzwoitości, to pozwoli jej wró-cić samotnie, ale było jasne, że ten człowiek jest ulepiony z zupełnie innej gliny niż ona.Wszedł za nią do środka i wyciągnął ręce, aby ją przytulić, a wtedy kopnęła go mocno iuciekła na kanapę naprzeciwko, gdzie z zaciętą miną wcisnęła się w kąt.Lucien nie mógłwidzieć jej miny.Gdyby ją ujrzał, zrozumiałby, że nie powinien nawet próbować jej do-tykać.Nie odezwał się ani słowem.Po chwili powóz ruszył, a Miranda poczuła, że Lucienokrywa ją grubym, ciepłym futrem.Najchętniej strząsnęłaby je z siebie na podłogę i nadodatek podeptała, ale trzęsła się z zimna.Zamknęła oczy, żeby całkowicie odizolowaćsię od tego potwora, gdy uświadomiła sobie, że jego powóz przez cały czas stał w goto-wości do szybkiego wyjazdu.Niebywale interesująca sprawa, pomyślał Christopher St.John, gdy dyskretnie wy-cofywał się z tłumu.Przyszła hrabina Rochdale powiedziała Niebiańskim Zastępom dosłuchu, a jej narzeczony jak zwykle wykazał się imponująco zimną krwią, częstując ze-branych swoją żoną tak, jakby była butelką przedniego porto.Najciekawsze było jednak to, że w ostatniej chwili zmienił zdanie, powstrzymałrozochocone towarzystwo i wyniósł Mirandę niczym szlachetny zbawca.RLTSt.John specjalnie ustawił się tak, aby Rochdale go zobaczył.Reakcja hrabiegobyła dokładnie taka, jak należało się spodziewać.Lucien sądził, że jego dawny druh bawina kontynencie, dokąd zbiegł po niepowodzeniu z Mirandą.Teraz jednak wrócił, a minahrabiego jasno wskazywała na to, że jego oblubienica nie ma pojęcia, kto wynajął St.Johna.Skoro Rochdale utrzymywał ten fakt w tajemnicy, zapewne będzie chciał czynićto nadal, a nawet słono zapłacić za dyskrecję.St.John musiał przyznać, że fortuna kołem się toczy i nigdy nie wiadomo, na któ-rym polu się zatrzyma.Postanowił dowiedzieć się, gdzie szukać hrabiego Rochdale, gdyż zamierzał złożyćmu krótką wizytę.Szantaż zawsze sprawdzał się lepiej niż zemsta, ale był gotów nawszystko, gdyby Skorpion nie chciał płacić.Ten człowiek umiał zastraszyć ludzi, ale tymrazem to on trzymał w dłoni wszystkie atuty.Tymczasem jednak miał ochotę się zabawić.Z uśmiechem na ustach odwrócił się izmieszał z tłumem.Jacob wcale nie miał zamiaru budzić panny Pagett.Kiedy nocą powóz nieoczeki-wanie zahamował, on ostrożnie odsunął się od śpiącej, cicho uchylił drzwi i wyskoczyłna zewnątrz.Po krótkiej rozmowie z Simmonsem, jednym z najlepszych wozniców wLondynie, jak najdyskretniej wdrapał się z powrotem do środka, ale Jane już nie spała.- Co się stało? - spytała sennym głosem.- Jeden z koni zgubił podkowę - wyjaśnił.- Następna gospoda jest tuż, tuż, ale mu-simy się liczyć z opóznieniem.Zauważył, że zrobiła się niespokojna.- A jeśli przyjedziemy poniewczasie?- Bez obaw, dziewczyno - powiedział łagodnie, kiedy powóz ruszył ponownie, tymrazem w ślimaczym tempie.- Skorpion z pewnością zaopiekuje się twoją przyjaciółką.Jest bardziej niebezpieczny, niż ci się wydaje, i na pewno nie pozwoli nikomu jej tknąć.Sama się przekonasz, że zmienił zdanie.Nie wydawała się pokrzepiona, więc chciał usiąść przy niej i ją pocieszyć, ale po-wstrzymała go, unosząc rękę.RLT- Nie musi pan mnie uspokajać - oświadczyła stanowczo.- Nie jestem dzieckiem.Po prostu martwię się o przyjaciółkę.- Wiem, dziewczyno.A ja.- Proszę zwracać się do mnie panno Pagett.- Mówiła piskliwym, zdenerwowanymgłosem.- I nie obchodzi mnie, jak bardzo to pana irytuje.- Nie irytuje mnie to ani trochę.panno Pagett - zapewnił ją, przekrzywiając gło-wę.- Po prostu jestem zaskoczony.Czyżbym panią obraził?- Ależ skąd - zaprzeczyła zdenerwowana Jane.Na szczęście w mroku nie widziała szerokiego uśmiechu na jego ustach, który jed-nak przygasł, gdy w blasku księżyca Jacob zauważył w jej oczach łzy.- Co jest, dziewczyno? - spytał łagodnie.- Tak bardzo martwisz się o przyjaciółkę?- Tak.- Pociągnęła nosem.- Przecież tylko z jej powodu jestem tutaj, z panem, wśrodku nocy.Przysunął się do niej i ostrożnie wziął ją w ramiona.Był przygotowany na to, żeJane zacznie się wyrywać, ale ona wybuchła płaczem i wtuliła twarz w jego ramię.Szep-tał kojące, ciche słowa tak długo, aż wreszcie się uspokoiła.- Nie musisz tego robić - powiedziała ze smutkiem w głosie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]