[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Siadywał w ostatnim rzędzie ipuszczał papierowe samolociki prosto w twoją śliczną główkę w pierwszejławce.Wróciła do szarlotki.- Nie potrafię sobie wyobrazić, że mogłeś być taki.- Taki byłem.Możesz mi wierzyć.Dopiero w liceum zrozumiałem, żeszkolne lata naprawdę zaważą na reszcie mojego życia, dokładnie tak, jakmówiła mama, wszyscy nauczyciele i psycholodzy.Zdałem sobie sprawę,że muszę się zmienić, jeśli chcę osiągnąć to, o czym marzę.- Zawsze chciałeś być architektem?- Hmm.Nie, chyba nie.Moją pasją jest malarstwo.Umiałem rysować,jeszcze zanim zacząłem chodzić.Malowałem na wszystkim.Na papierze,na ścianach, na sprzęcie domowym.Matka musiała mnie nienawidzić.Niemogłem się jednak powstrzymać.Mam to w genach, nie mogę bez tegożyć.To dziwne, ale bez pędzla w dłoni nie jestem sobą.RS 116- To wcale nie jest dziwne - odparła Alex i pomyślała o własnej miłoścido zarządzania, liczb i pieniędzy, o tym, że jest żywa i pełna energii tylkowtedy, gdy się tym zajmuje.- Cóż, ludzie tak uważają - powiedział Jackson, naciskając palcem ząbkileżącego widelczyka.- Malarstwo jest dla ekscentrycznychhomoseksualistów, którym nie przeszkadza, że przez długie lataprzymierają głodem, byleby tylko zostali odkryci po śmierci.Rodzina iprzyjaciele wciąż mi powtarzają: więcej realizmu, realizmu i jeszcze razrealizmu.Opowiadają o rachunkach, czynszu i jedzeniu. Artyści są biednii głodują",  Nigdy nie zarobisz na życie jako malarz" i tak dalej.Więczdecydowałem się na architekturę, żeby jakoś wiązać koniec z końcem,dopóki im nie udowodnię, że nie mają racji.Alex sięgnęła przez stół i dotknęła jego ręki.- Może i mówią prawdę, Jacksonie, ale życie nie jest nic warte, jeśli brakw nim marzenia, do którego spełnienia się dąży.Co ci da, że będzieszzarabiającym miliony architektem, jeśli pozostaniesz nieszczęśliwy? Niemogąc robić tego, co ci sprawia radość, uschniesz i zginiesz.Zcisnął jej rękę.- Nie zamierzam usychać, ślicznotko.Co to, to nie.Codziennie maluję.Moja sypialnia wygląda jak pracownia.Mam rozstawione cztery sztaluginaraz, bo nigdy nie wiem, w jakim będę nastroju.Nadmuchiwany materackładę na podłogę, gdy idę spać, i wtedy zwykle jestem wepchnięty jakśledz między płótna i farby.Mój współlokator tego nie znosi.Zaproponowała mu resztę swojej szarlotki, którą przyjął z ochotą,wypuszczając jej rękę.Podciągnęła nogi na siedzenie i zaczęła mu sięprzyglądać, aż poczuł się nieswojo pod jej spojrzeniem.- Czy coś nie w porządku? - zapytał.Potrząsnęła głową.- Nie.Nic takiego.Widzisz, po prostu nie wyglądasz na malarza.Jesteśzbyt.zbyt normalny.Za twardy.Skupiasz wzrok na tym, co masz przedoczami, a nie na abstrakcyjnych wizjach i różnych koszałkach-opałkach.- Tak.Wiem.Gdyby dzieciaki z Chicago się dowiedziały, zostałbymsprany na kwaśne jabłko.Ale taka poza mi odpowiada.Dzięki temu udajemi się zmylić ich czujność.Jestem, jaki jestem, i kropka.Mój wygląd niema znaczenia.Nie rozumiem, dlaczego artysta musi przypominać ciepłekluchy.Nie widzę nic złego w łączeniu sztuki ze sprawnością fizyczną.Szczerze mówiąc, nie rozumiem, jak malarz może żyć bez odrobiny ruchu.Tworząc, przebywa się tak długo w świecie własnego umysłu, że towyczerpuje psychicznie i osłabia fizycznie.Co wieczór, jak kończęRS 117malować, muszę sobie pobiegać, popodrzucać jakieś ciężary albo inaczejpoćwiczyć.- Nigdy nie byłam twórcza - powiedziała Alex.- Mój brat Joey gra nafortepianie.Zdaje się, pięknie, ale mnie te jego klasyczne brzdękidoprowadzają do białej gorączki.Matka, z kolei, jest kuratorem sztuki.Janatomiast wdałam się w tatę.Dzięki jego genom lubię szkołę imatematykę.Trwałe, namacalne rzeczy.Skończył szarlotkę, wyprostował się i spojrzał jej w oczy.- Martwi cię to? Chciałabyś mieć artystyczną duszę?- Szczerze? Nie.Mam praktyczny umysł.Taka jestem i już.Pokiwał głową.- To świetnie.A teraz, skoro już omijaliśmy ten temat przez godzinę,może byś mi zdradziła swój sekret?Podniosła brwi ze zdziwieniem.- Nie pamiętasz? - zapytał.- Miałaś mi powiedzieć, co trzeba robić, żebyzapewnić sobie sukces.- Ach, o ten sekret ci chodzi - wzięła do ręki rachunek, podeszła do kasyi zapłaciła.Jackson otworzył przed nią drzwi kawiarni.Na zewnątrzświeciło jasne, popołudniowe słońce.- Nie jestem taka pewna, czy moje sposoby będą skuteczne w twoimprzypadku - powiedziała.Ulica była wysadzana topolami, które rzucałycień na chodnik, osłabiając siłę promieni słonecznych.Szli wolno, noga zanogą, jakby nie musieli się nigdzie śpieszyć jeszcze przez parę godzin.- Chodzi o to, że pragniemy bardzo różnych rzeczy - ciągnęła.- Ja napewno zrobię karierę w zarządzaniu.Wiem o tym.Nie mam innegowyjścia.Nie łudzę się, że to będzie łatwe [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •