[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Witaj, Jackie! — Simon także był zmieszany.— To bardzo ładnie, żeś przyszła — dodał.— Chciałem powiedzieć… to znaczy… pomyślałem właśnie…Nie dała mu skończyć.Powiedziała szybko, rozpaczliwie, i to jednym tchem:— Simon, nie zabiłam Linnet! Wiesz, że tego nie zrobiłam.Wczoraj wieczór straciłam głowę.Czy mi to kiedykolwiek wybaczysz?— Oczywiście, w porządku.No, już zgoda! Pomyślałem sobie, że być może trochę się martwisz…— Martwię się? Trochę? Ależ Simonie!— Dlatego też chciałem się z tobą zobaczyć.Wszystko dobrze, moja droga.Byłaś trochę roztrzęsiona wczoraj, nawet odrobinę wstawiona.To całkiem naturalne.— Ach, Simonie.Przecież mogłam cię zabić!— Ty, zabić? Tą nędzną pukawką?— A twoja noga? Nie wiadomo, czy będziesz mógł chodzić?— Słuchaj, Jackie! Przestań mi tu beczeć.Zaraz jak tylko dobijemy do Asuanu, to mi ją prześwietlą, wyjmą tkwiącą tam kulę i wszystko będzie w porządeczku…Jacqueline przełknęła raz i drugi ślinę, a potem ruszyła do przodu, padła na kolana przy łóżku Simona i łkała kryjąc twarz w dłoniach.Simon poklepał ją niezgrabnie po głowie.Spojrzał wymownie na Poirota, który z westchnieniem, chcąc nie chcąc, opuścił kajutę.Wychodząc posłyszał urywany szept.— Jak mogłam tak postąpić!… Simonie, najmocniej cię przepraszam.Na pokładzie, wychylona za balustradę, stała Kornelia Robson.Odwróciła głowę.— Ach, to pan? A dzień jest taki piękny, jak na urągowisko!Poirot spojrzał w niebo.— Kiedy świeci słońce, nie dostrzega się księżyca — powiedział.— Ale kiedy słońce zgaśnie, otóż właśnie, kiedy słońce zgaśnie…Kornelia aż otworzyła usta.— Przepraszam, nic dosłyszałam…— Mówiłem właśnie, mademoiselle, że kiedy słońce zajdzie, wtedy ujrzymy księżyc.Czy tak nie jest?— Hm, oczywiście.Popatrzyła na niego bez przekonania.Poirot zaśmiał się łagodnie.— Ot, plotę głupstwa — odrzekł.— Niech pani nie zwraca na to uwagi.I pomaszerował wytwornym krokiem w stronę rufy.Kiedy mijał najbliższą kajutę, przystanął na chwilę.Posłyszał, jak ktoś w środku mówił:— …Sama tylko niewdzięczność.Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam! Żadnych względów dla własnej nieszczęśliwej matki! Ani krzty zrozumienia dla jej cierpień…Poirot zacisnął mocno usta.Uniósł rękę i zapukał do drzwi.Zrobiło się nagle cicho, a potem dał się słyszeć głos pani Otterbourne:— Kto tam?— Czy jest tam mademoiselle Otterbourne?Rozalia stanęła w drzwiach.Poirot był wstrząśnięty jej wyglądem.Miała głębokie cienie pod oczami i zacięły wyraz ust.— O co chodzi? — spytała gburowato.— Czego pan chce?— Przyjemności porozmawiania z panią parę minut, mademoiselle.Zechce pani wyjść?Natychmiast wydęła usta i spojrzała na Poirota podejrzliwie.— Ale po co?— Błagam panią.— Przypuszczam, że…Wyszła na pokład zamykając za sobą drzwi.— Słucham?Poirot ujął ją delikatnie za ramię i powiódł dalej w stronę rufy.Minęli łazienki i poszli za róg.Mieli teraz część pokładu na rufie do swej dyspozycji.W tyle za nimi płynął Nil.Poirot oparł się łokciami o balustradę.Rozalia stała wyprostowana i sztywna.— Więc słucham? — powtórzyła pytanie, a w głosie jej był ten sam arogancki ton.Poirot zaczął mówić wolno, dobierając słowa:— Mógłbym zadać pani pewne pytanie, ale się ani przez chwilę nie łudzę, że pani zechce udzielić mi na nie odpowiedzi.— Wobec tego po co pan mnie tu przyprowadził? Poirot wodził z wolna palcem po drewnianej balustradzie.— Przyzwyczaiła się pani sama dźwigać swe troski.Ale długo tak pani nie pociągnie.Ich brzemię staje się zbyt ciężkie.Zaczyna już przerastać pani siły…— Nic rozumiem, o czym pan mówi — rzekła Rozalia.— Mówię o faktach, zwykłych, niemiłych faktach.Pani pozwoli, że nazwę rzecz po imieniu i wyrażę to jednym krótkim zdaniem: pani matka pije, prawda?Rozalia nie odpowiedziała.Otworzyła usta, a potem zamknęła.Zdaje się, że była po raz pierwszy zbita z tropu.— Nie musi pani nic mówić — rzekł Poirot.— To ja pani wszystko powiem.Interesowało mnie w Asuanie, w jakich jesteście ze sobą stosunkach.Zauważyłem od razu, że choć pani zręcznie udaje niechętny stosunek do matki, w istocie stara się pani za wszelką cenę przed czymś ją osłaniać.Bardzo szybko domyśliłem się, przed czym.Wiedziałem już.jak się sprawy mają na długo przedtem, nim pewnego ranka natknąłem się na matkę pani, która była bez wątpienia w nietrzeźwym stanie.Ponadto zauważyłem, iż pije ukradkiem, co jest najcięższą do zwalczenia formą nałogu.Niesłychanie dzielnie radziła sobie pani z tym wszystkim.Ale mimo tego potrafiła być ona niesłychanie przebiegła, jak każdy, kto pije skrycie.Udało się jej zdobyć skądś zapas trunków i dobrze je ukryć przed panią.Wcale bym się nie zdziwił, że dopiero wczoraj udało się pani odnaleźć ów schowek.A co za tym idzie, wczoraj w nocy, kiedy matka mocno już zasnęła, wymknęła się pani z całą zawartością kasetki, przeszła na drugą stronę pokładu (ponieważ ta pani bliższa dotykała brzegu) i wyrzuciła to wszystko za burtę, do Nilu.Zamilkł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •