[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przykro mi, panie Castro - rzekł.- Może pan skorzystać z czytelni, jak wszyscy, i zaróżowym pokwitowaniem przeglądać to, co należy do zbiorów publicznych.Ale gdybymwpuścił pana do chronionych pomieszczeń i okazałoby się, że nie ma pan autoryzacji,straciłbym posadę.Nie, pan Peele bądz panna Gascoigne muszą tu zejść i wyrazić zgodę.Wtedy z przyjemnością zabiorę pana wszędzie.Poddałem się i ruszyłem w stronę schodów.- I jeszcze, ee.musi pan zostawić tu płaszcz, przepraszam.W głosie Franka dzwięczało szczere zakłopotanie.Mimo groznej twarzy, w jegonaturze nie leżało twardzielstwo, musiał jednak jak najlepiej odgrywać swoją rolę.Wróciłem,przekładając po drodze najróżniejsze gadżety do kieszeni spodni.Kiedy Frank chował mójszynel, zauważyłem, że stojaki uginają się od małych paszczy i kurtek w najróżniejszychodcieniach pasteli.Sugerowało to, że gdzieś w budynku Jon Tiler zmaga się z bandąhiperaktywnych ośmiolatków.I dobrze, pomyślałem mściwie.Po wczorajszym fiasku miałwiele złej karmy do odrobienia.Miałem pobożną nadzieję, że zazna dość cierpień, byosiągnąć równowagę duchową.Nie mogłem poprosić Alice, ale nie było to winą strażnika.Wykorzystała wyjazdPeele'a do Bilbao i zwołała naradę.Cały personel archiwum, prócz asystentów i ochrony(która najwyrazniej składała się wyłącznie z Franka) siedział z nią od rana.A ja kręciłem siębez celu.W czytelni pojawiło się nocą kilka wielkich pudeł.Obecnie stały na stosie przedstanowiskiem bibliotekarzy, tworząc dodatkowy kordon sanitarny pomiędzy pracownikami inieliczną gromadką docelowych użytkowników.Dziś rano za biurkiem siedziała młodaAzjatka.Ponad barykadą z pudeł obdarzyła mnie szczerym uśmiechem.Gdy jednak spytałem,czy mogłaby mnie wpuścić do pomieszczeń ze zbiorami, zaśmiała się z niedowierzaniem.- Nie mam kluczy - wyjaśniła.- Przykro mi, jestem tylko asystentką, w ogóle nie mamdostępu do zbiorów.Podziękowałem jej tak czy siak i przedstawiliśmy się sobie.Okazało się, że to Faz,pracująca na pół etatu w niewdzięcznej roli pomocnicy Jona Tilera.Co o nim myślała?- Jest odrobinę dziwny - rzekła ostrożnie.- Niezbyt otwarty, wiesz? Trudno goprzeniknąć.Ale w gruncie rzeczy niewiele mamy sobie do powiedzenia.Ja robię swoje, onswoje i kiedy już mnie nie potrzebuje albo kiedy w końcu wyduszę to z niego, idę i robię cośinnego.Na przykład to.Zmiana jest równie dobra jak odpoczynek.Przypomniałem sobie, że Rich wymienił Faz wśród osób obecnych podczasduchowego ataku, spytałem więc o to.Z radością podjęła temat, musiała jednak przyznać, żewszyscy tłoczyli się dokoła i w gruncie rzeczy niewiele widziała.- Ale spotkałam ją między regałami - dodała z nieco większym entuzjazmem.- Trzyrazy.Raz bardzo wcześnie, dwa razy w zeszłym tygodniu, dwa dni z rzędu.Biorę udział wkonkursie, ale muszę zwiększyć tempo, żeby mieć jakąkolwiek szansę.Elaine widziała jąsześć razy, a Andy doszedł do jedenastu.Zadałem jej to samo pytanie co wcześniej archiwistom: o wygląd ducha i jej wrażeniaze spotkania.Faz powiedziała to samo co wszyscy, ale podsunęła też kilka dodatkowychtropów.- Jest młoda - oszacowała.- I myślę, że ładna, tyle że tego nie widać, bo jej twarzprzesłania coś w rodzaju czerwonej mgły.Po prostu wygląda, jakby miała ładne rysy, tochyba przez ten śliczny, zgrabny, mały podbródek.Z początku myślałam, że ma na sobiesuknię ślubną, bo cała jest na biało.Ale nikt nie szyje sukni ślubnych z kapturami, a poza tymma potargane włosy.Na ślub raczej się je układa, prawda?- Co to znaczy potargane? - spytałem zaskoczony.To było coś nowego.Ja samwidziałem ducha z drugiej strony ulicy i w ciemności, więc nie wychwyciłem zbyt wieluszczegółów.- Jakby stała na wzgórzu w wietrzny dzień.- Faz zastanawiała się chwilę.- Tyle że mana głowie kaptur, więc oczywiście to nie to.Ale wiesz, co mam na myśli.Może jakby dopieroco wstała z łóżka? Sama nie wiem.- Słyszałaś kiedyś, jak mówi?Na twarzy Faz dostrzegłem zdenerwowanie.- Tak - rzekła z nieszczęśliwą miną.- Za pierwszym razem.Wciąż tylko mówiła oróżach.Cały czas o nich gadała i wyciągała do mnie rękę.Zupełnie jakby błagała.Teraz jestinna.Cichsza.Ale nie wydaje mi się, żeby miała szczęśliwe życie, biedaczka.Zmieniłem temat.Zawsze czuję się zakłopotany, kiedy ktoś zaczyna się rozpływaćemocjonalnie nad duchami.- Co jest w tych pudłach? - spytałem, wskazując ręką.- Nowe nabytki?Faz zerknęła w dół, jakby zapomniała o otaczających ją zaimprowizowanychfortyfikacjach.- Och - mruknęła.- To chyba dekoracje.- Dekoracje?- A także szklanki, sztućce i różne takie.Na niedzielne przyjęcie.Matka Cheryl znówwychodzi za mąż.- Tak, słyszałem - mruknąłem.- Mam szczęście, że przybyłem tu w porze radości izabawy.Faz zerknęła na mnie z ukosa, upewniając się, że mówię sarkastycznie, po czymuśmiechnęła się konspiracyjnie.- Lepiej już nie będzie - rzekła, zniżając głos, tak by nikt nas nie usłyszał.- Może cośsię zmieni, kiedy pan Peele przeniesie się do Guga.Może Rich Clitheroe zajmie jego miejsce.On byłby bardziej ludzki.- Słyszałem, że to Alice jest najpoważniejszą kandydatką.Faz się skrzywiła.- Wtedy się stąd wynoszę - oznajmiła.- Są pewne granice.***Usiadłem w pracowni, położyłem nogi na biurku Tilera i czekałem na zakończenienarady.Tymczasem wysiliłem umysł, próbując znów wyczuć zjawę - i ponownie bezrezultatów.Zmagałem się z tym paradoksem i nie mogłem wydobyć z niego nawet cieniasensu: duch, który robił takie rzeczy, powinien pozostawić wyrazniejszy ślad i byćzdecydowanie łatwiejszy do odnalezienia.Tuż przed jedenastą do pokoju wmaszerowała Cheryl.Jej urocza twarz rozpromieniłasię na mój widok.- Hej ho, pogromco duchów! - zawołała, celując we mnie oburącz.- Hej ho, Cheryl.Stanęła nade mną, pochylając się komicznie.- Ja jestem po stronie Sylvie - oznajmiła.- Będziesz musiał załatwić nas obie.- Nekromancki trójkącik? Brzmi pociągająco
[ Pobierz całość w formacie PDF ]