[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co to może być?- To pożar - odparł Jake.Micah gwizdnął przez zęby.- Ale się pali!- Co to jest? Tak daleko od miasta.- W głosie Lydii czuło się strach.- Pewnie busz; jest bardzo sucho.Przydałby się deszcz - zakończył dyskusję Ross.Ciekawość wszystkich została zaspokojona tym rozsądnym wyjaśnieniem.Ale tuż obok wybuchł jeszcze jeden pożar.Pożar zazdrości widoczny w zielonozłotychoczach Banner.ROZDZIAA 12- Ross, to jest.- Cicho bądz, kobieto, i pocałuj mnie.- Ale.Zamknął jej usta swoimi, wyciszając w ten sposób nieszczere protesty.Udawała, że siębroni, ale jej pocałunki były namiętne.Położył ją na kocu na sianie, nie zważając na to, żegniecie jej odświętną sukienkę.Goście odjechali.Muzykanci zapakowali instrumenty i gotowali się do drogi.Ross odesłałMa do domu, nie pozwalając niczego sprzątnąć.Wszyscy w River Bend mogą teraz zażywaćodpoczynku.Ross i Lydia cieszyli się swoją samotnością.Językiem smakował jej usta, rękoma zaś burzył fryzurę, wyjmując z włosów spinki ipozwalając im swobodnie opaść.- Wstydz się - wyszeptała, kiedy zaczął gładzić jej szyję.- Dobrych manier miałem dosyć przez cały ten wieczór, a teraz mam ochotę naprzypomnienie sobie paru szaleńczych epizodów z naszej młodości.- Ach to dlatego zaciągnąłeś mnie na siano, zamiast do naszej szacownej alkowy?- Jest coś podniecającego w igraszkach na sianie, nie uważasz?- Powinieneś to wiedzieć - mówiła z udawaną powagą.- Przecież często, w samym środkudnia, zwabiałeś mnie tutaj.I za każdym razem strasznie się bałam, że dzieci bawiące się wchowanego mogą nas nakryć.Ross zaśmiał się cicho i rozpiął jej stanik.- Taki strach jeszcze bardziej podnieca.Lydia zanurzyła palce w gęstych włosach Rossa i przyciągnęła jego głowę do siebie.- Nie potrzebuję żadnych dodatkowych podniet.Za każdym razem, kiedy się z tobąkocham, jestem wystarczająco podniecona.- Wpędzasz się w kłopoty, mówiąc takie rzeczy - oświadczył niskim, wibrującym głosem.- Kocham w tobie tę dzikość - szeptała Lydia.- Rozpoznaję w tym dawnego Sonny'egoClarka.Jesteś moim jedynym i kocham cię, bez względu na to, pod jakim nazwiskiem żyjesz.W jej oczach pojawiły się ciepłe błyski; jemu też udzielało się jej wzruszenie.- Kocham cię, Lydio.- Wiem o tym.Ja też cię kocham.Całowali się z pasją, której dwadzieścia lat wspólnego życia nie ostudziło.Kiedy żądzaprzeniknęła już wszystkie, najdrobniejsze nawet pory ciała, oddali się żywiołowo szalonympieszczotom.Jeszcze tylko moment, jeszcze tylko kilka czułych słów i pośpiesznych ruchów, i wspólnykrzyk rozkoszy rozległ się w pustej stajni wracając do nich echem.Leżeli obok siebie, oddychali pośpiesznie i wsłuchiwali się w monotonną, tajemniczą pieśńcykad.Rozpięła mu koszulę i palcami muskała obrośniętą pierś, szepcząc słowa miłości ioddania.Byli kochankami, którzy są sobie przeznaczeni.- Banner wygląda na zadowoloną, nie sądzisz? - spytała nagle.Ross westchnął i przyciągnął ją bliżej.- Rzeczywiście.Jest mądra i nieustępliwa, jak pewna kobieta, której imienia nie wymienię.- Uszczypnął ją delikatnie w pośladek.- Aby ją okiełznać, potrzebny jest ktoś z charakterem,nie taki mięczak jak Grady Sheldon.- Ale martwisz się o nią? Tak trochę, czasem?- Tak, martwię się.I cały czas o niej myślę, wiesz przecież.Skinęła głową, ocierając się policzkiem o jego ramię.- Nie potrafię oswoić się z myślą, że nasza córka nie jest już dziewczynką.Stała się kobietąi może stanąć na własnych nogach.Za wszystkie decyzje, jakie teraz podejmie, będzie samaodpowiadać, i to mnie przeraża.Jest taka impulsywna.Aatwiej już zaufać pomysłom Lee.Chyba dlatego, że to chłopak.Chcę nadal ochraniać Banner, choć z daleka.Ujął w ręce jej głowę.- Kocham nasze dzieci.I zawsze boję się o nie.Lydia przymknęła oczy.Ona doskonaleznała ten stan, o którym mówił Ross.Za każdym razem, kiedy na chwilę traciła z oczu Leeczy Banner, doświadczała rozpaczliwego uczucia ostateczności.Bała się, że właśnie ostatniraz widziała swe dziecko.Wiedziała, że to nierozsądne, ale nic nie mogła na to poradzić.Podparła się na łokciu, by spojrzeć mu w oczy.- Może nie dręczyłyby nas takie niemądre strachy, gdybyśmy mieli.mogli mieć więcejdzieci?Znowu to samo - pomyślał Ross.Spojrzał jej prosto w twarz; wciąż był przekonany, że jest najpiękniejszą kobietą, jakąkiedykolwiek spotkał w życiu.Nie była klasyczną pięknością jak Victoria Gentry, ale na jejtwarzy malowało się wzruszenie i radość, i siła - cała jej osobowość.Oczy wprostpromieniowały bogactwem wnętrza.- Lydio, przez dwadzieścia lat dawałaś mi więcej szczęścia, niż mogłem oczekiwać.Powiedziałem ci, że dla mnie nie jest ważne, ile mamy dzieci.Opuściła bezradnie oczy.- Pamiętam twoje słowa.Ale nadzieja to zupełnie inna sprawa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]