[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy będzie już poza terenem kliniki, znajdzie jakiś sposób, żeby dotrzećdo Mediolanu. Dom Spokoju stał w pobliżu Arese i Chiara pamiętała, że Marc jechał tu autostradąMediolan_Lozanna.Spojrzała na zegarek: dziesięć po dziesiątej.Za pięć minut musi ruszyć w drogę.Gdyby natknęła się napielęgniarki zdążające z opóznieniem na nocną zmianę, byłby niezły pasztet.Nie może również z góryzakładać, że brama będzie otwarta.No cóż, w każdym przypadku istniał jakiś margines ryzyka;pozostawało jedynie zdać się na szczęśliwy los.Narzuciła fartuch, wzięła torebkę i zanim opuściła pokój, ułożyła na łóżku pod kocem dwie poduszki,dumna z siebie, ale i świadoma śmieszności sytuacji.Jazda, Papillon, zachęcała się w duchu, zamykająccicho drzwi.Droga wolna.Starając się iść bez pośpiechu, dotarła do schodów służbowych.Była nadrugim piętrze, a musiała przecież dotrzeć do półpiwnicy.Nagle usłyszała głos: - Siostro, jestem bardzo zdenerwowana, czy może mi pani dać jeszcze jedenproszek?Chiara z trudem powstrzymała się, żeby nie ruszyć biegiem przed siebie.Odwróciła się jednak powoli,próbując zachowywać się jak najbardziej naturalnie.Zobaczyła kobietę około sześćdziesiątki, o dwóchkulach, która patrzyła na nią z wyczekiwaniem.- Wracam za dwie minuty.Zejdę tylko na dół i zaraz będę z powrotem - powiedziała mając nadzieję, żeton głosu i miły uśmiech przekonają nieznajomą.Zanim ta zdążyła się odezwać, Chiara była już naschodach.Droga do garażu była również wolna: dalej, na prawo, znajdował się krótki korytarz,prowadzący do wyjścia służbowego.Prędko zbliżyła się do niego, ale w dalszym ciągu starała się nie biec.W budce portiera paliło się światło, lecz w środku nie było nikogo.Przyspieszywszy kroku, Chiara minęłają i skierowała się w stronę bramy.- Spózniliśmy się, co? - Portier nadchodził z naprzeciwka i badawczo się jej przyglądał.Chiarze wydałosię to podejrzane i poczuła, że serce podchodzi jej do gardła.- Właśnie zamknąłem bramę - powiedział wreszcie.- Chodzmy, otworzę pani.Krótka alejka prowadziła z kliniki do głównego traktu i Chiara miała nadzieję, że nikogo nie spotka.Byłaby to prawdziwa ironia losu, gdyby przypadkiem przechodził tędy Turri albo jakaś pielęgniarka, którają znała.W końcu doszła do drogi, teraz już mogła czuć się bezpieczna.Widziała jedynie światła samochodów.Nie było ich dużo, ale jechały bardzo szybko, a kiedy ją mijały,droga pogrążała się znowu w ciemnościach.Nie wiedząc, w jakim pójść kierunku, Chiara zdecydowała sięskręcić w prawo w nadziei, że dobrze wybrała i nie będzie musiała zbyt długo maszerować, aby natrafićna jakiś ślad życia.O dziesiątej była u niej pielęgniarka;Chiara nie połknęła proszków, ale nie mogła uniknąć zastrzyku, toteż teraz czuła się odrętwiała, a takżebardzo zmęczona.Musiała mieć również spuchnięte stopy, bo uwierały ją buty.Wydawało się jej, żeidzie tak już wiele godzin, kiedy jakiś samochód zwolnił i zahamował kilka metrów przed nią.- Podwiezć panią? - zapytał, opuściwszy szybę, dystyngowany mężczyzna około pięćdziesiątki.Zgodziła się bez wahania: lepszy gwałt niż przejście choćby jeszcze dziesięciu metrów na piechotę.Naszczęście kierowca okazał się prawdziwym dżentelmenem - ograniczył się do zapytania, dokąd chcejechać, i gdy odpowiedziała, że wysiądzie na pierwszym postoju taksówek w Mediolanie, znów zacząłprowadzić w milczeniu, nie zadając więcej pytań.Była za kwadrans dwunasta, kiedy podziękowawszy serdecznie uprzejmemu właścicielowi samochodu,przesiadła się do taksówki.Nie potrafiła od razu poinformować taksówkarza, gdzie ma ją zawiezć,uświadomiła sobie bowiem, że jeszcze się nad tym nie zastanowiła.Marco odwiózłby ją zaraz zpowrotem do Domu Spokoju.Tak samo postąpiłaby Giovanna.Podała więc adres Paola Lusardiego nacorso Porta Romana i utwierdziła się w przekonaniu, że dokonała właściwego wyboru.Jedynie Paolomógł ją przenocować i nie dopuścić, by znowu znalazła się w Domu Spokoju.Zapłaciła taksówkarzowi, wysiadła z auta, nacisnęła dzwonek domofonu numer pięćdziesiąt siedem.Niktnie odpowiedział.Zadzwoniła znowu, tym razem natarczywiej i po trzech dalszych próbach pogodziłasię z myślą, że Paola nie ma w domu.Zaczeka na niego na klatce schodowej, chodzi tylko o to, aby dostaćsię do środka.Zadzwoniła do mieszkania portiera i dopiero po paru minutach usłyszała podejrzliwe Ktotam?.Musiała się przedstawić i wymyślić jakiś przekonujący pretekst, żeby wreszcie ją wpuścił.Weszła napiechotę na drugie piętro i na wszelki wypadek zadzwoniła raz jeszcze do drzwi Paola.Nie, rzeczywiściego nie było.Pozostawało jej tylko usiąść na schodach i zaczekać, aż wróci.Już miała zasnąć z głową nakolanach, kiedy usłyszała, że otwierają się drzwi windy, i zobaczyła, że wysiada z niej Paolo wtowarzystwie bardzo wysokiej i bardzo jasnej dziewczyny.- Chiaro, co tu robisz? - zawołał bardziej przerażony niż zaskoczony.Wstała, poprawiając fartuch w różowo-białe paski.- Czekałam na ciebie.Mogę wejść?- Oczywiście.Chiaro, to jest Linda Poli.Lindo, przedstawiam ci Chiarę.Wejdzmy.To była z pewnością nowa przyjaciółka, o której opowiadał kilka miesięcy temu.Wyglądało na to, żewięzy przyjazni zacieśniały się, a Chiara zepsuła mu wieczór, który zapowiadał się bardzo interesująco.Nie czuła się jednak zakłopotana ani winna.To raczej Linda wydawała się speszona.- Może.Jest już pózno, lepiej byłoby, gdybyś.gdybyś wezwał dla mnie taksówkę - szepnęła do Paola.Chiara zauważyła z ogromną ulgą, że nie zaprotestował; pogłaskał dziewczynę delikatnie po włosach ipowiedział: - Myślę, że masz rację.Zadzwonię do ciebie jutro rano.Czy Chiara myliła się, czy też rzeczywiście dostrzegła w oczach Lindy przebłysk wrogości, kiedy tażegnała się z nią i szła za Paolem w stronę windy? Stwierdziła, że jest to jej całkiem obojętne, i czekając,aż Paolo wróci, usadowiła się wygodnie na kanapie.Nie trwało to długo: wkrótce usłyszała, że drzwi sięotwierają i zamykają ponownie.Paolo podszedł do niej.- Powinnaś być w Domu Spokoju - powiedział od progu.Skinęła głową.- Uciekłam - wyznała po prostu.- Domyśliłem się.Usiadł obok i otoczył ją ramieniem.- Nie myślisz chyba, że będę cię tu ukrywał przed mężem? Zrobiłaś wielkie głupstwo.Wiesz przecież, żepotrzebujesz opieki.- Proszę cię, pomóż mi.Nie mogę znów trafić do tego strasznego miejsca.Gdyby wybuchnęła płaczem, przytuliła się do niego, pocieszałby ją łagodnie, szukając słów, któreprzekonałyby ją, że nie ma wyboru.Ale ona powiedziała to z taką bezradnością, że jej rozpacz wydałamusię autentyczna.- Czego ode mnie oczekujesz? - zapytał.- Zrób coś, żeby do Marca dotarło, że klinika na nic się nie zda.%7ładna klinika zresztą - dodała z ponurymuśmiechem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]