[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy rozglądałam się wtedy wokół, u moichkumpli dostrzegałam częściej napięcie niż zwykłą radość.Wszystkieniuanse tej muzyki widać było na ich twarzach; rytm ujawniał się wmarszczeniu brwi, grymasie ust, pulsie na skroni.Palce uderzały okolana, stopy podskakiwały.Oczy mieli zamknięte; rzekłabym, żerobili wrażenie przybyszów z innej planety.Którejś nocy, pokoncercie, gdy jedliśmy hamburgery w całodobowej knajpce, chłopakidoszli do wniosku, że z dwojga złego lepiej być ślepym niż głuchym.Ja jedna zaprotestowałam: jeśliby miało dojść do kalectwa, wolałabymwidzieć.Ale często, gdy stałam na estradzie i śpiewałam, mnie teżunosiły jakieś potężne siły.Czułam się spełniona, nie pragnęłamniczego więcej.Byłam naprawdę dobra, zapowiadałam się na świetną wokalistkę.Pewnego razu zwrócił się do mnie facet ze znanej agencjiwyszukiwania talentów i chciał, abym występowała solo.Zapewnił, żewszystko sfinansuje, łącznie z moją garderobą.- Muszę wziąć ze sobąmoją kapelę -odpowiedziałam, a facet się sprzeciwił: - Nie, ich niepotrzebuję.- Wobec tego oświadczyłam, że nie jestem zainteresowana.- Czyś ty oszalała? - zapytał agent.- Załatwię ci kontrakt płytowy!Będziesz w trasie przez sześć miesięcy w roku i gwarantuję ci niezłąkasę! Do dziś pamiętam każdy szczegół naszej rozmowy - siedzimynaprzeciwko siebie na ławach obitych czerwoną skórą w klubie, gdziegraliśmy, on pochyla się w moją stronę.Odsuwa gniewnym gestemszklankę z whisky, podciąga rękawy swetra.Ma kosztowny złotyzegarek.Przystojny, trochę łysiejący, ale ciągle jest na kim okozatrzymać.A ja się nie zgadzam -odpowiadam mu na ofertę nie doodrzucenia.Facet mruga oczami: - Lepiej się zastanów, bo drugi raz citego nie zaproponuję.Czy masz pojęcie, co odrzucasz? - Gapię sięna swoje dłonie, wzruszam ramionami.- Co, pewnie sypiasz zjednym z nich? - Unoszę powieki, zaprzeczam.Ale ma rację.Sypiałamz gitarzystą solowym, miał na imię Stevie.I za nic bym go nie opuściła.Pózniej, gdy mu o tym opowiedziałam, wyzwał mnie od wariatek.Tymsprawił mi ból.Nie chciałam niczego podpisywać bez ciebie - tłuma-czyłam, a Stevie odparł: Sam, taki kontrakt wziąłbym w jednejchwili".Na pewno by tak zrobił.A zresztą, był wtedy zainteresowanyinną dziewczyną, co wyszło na jaw po kilku tygodniach.Nigdy więcej nie spotkałam się z podobną ofertą.Występowałam zkapelą, póki nie zaręczyłam się z Davidem, a potem rzuciłamśpiewanie.Biorę do rąk okładkę płyty, patrzę w oczy Janis.Była geniuszemmuzycznym, ale nigdy nie zaznała miłości.Nigdy.Janis stanowiłapiękność, która nigdy nie rajcowała facetów.Ważne było, jakodczuwała, a nie jak wyglądała.Chociaż było w niej również surowepiękno.Ale mężczyzni przychodzili i równie szybko odchodzili.Przezcały czas.Przynajmniej doświadczyła cierpienia -nikt nie śpiewał obólu tak jak ona.Zerkam za zegarek.Trzeba znowu podlać indyka.Uwielbiam tozajęcie.Ilekroć otwieram klapę piecyka, wyjadam nieco nadzienia.Dziś rano, kiedy ledwie wzeszło słońce, przyrządziłam nadzieniewedle starego przepisu.Najpierw wymoczyłam bułkę we wrzątku,potem ją porwałam palcami, dodając nieco aromatycznych listkówszałwii i posiekaną cebulę podduszoną w kostce masła.Następniewzięłam się do sosu borówkowego, a kiedy był gotów, przelałam go dociemnoniebieskiej majoliko-wej salaterki, by cieszyć się kontrastembarw.Zajęta gotowaniem rozmyślałam nad dawnymi formami wdzię-czności: Indianie dziękujący bóstwom za jelenia, którego upolowali,odmawianie modlitwy przed kolacją, klęczenie przy łóżku przedpójściem na spoczynek.Zastanowiło mnie, że dziękczynienie jest terazgłównie nieobecne w naszym życiu, a przecież jest nam niezbędne,nawetjeśli przybiera formę przelania sosu z czerwonych borówek doniebieskiej misy.Upiekłam już pataty, zrobiłam piure z ziemniaków, zieloną fasolkę,zapiekankę ze szpinaku z pieczarkami i placek z dynią, i jabłecznik zkruszonką.W zamrażalni-ku umieściłam miskę do bicia śmietankiwraz z trzepaczką, żeby krem dobrze wyszedł.Wstyd powiedzieć, ale stałam wczoraj długo w supermarkecie igapiłam się na półkę z przepiórkami.Dopiero po dłuższym czasieoprzytomniałam.No i co z tego, że jestem sama? Co z tego? Spędzę zesobą miłe chwile, tak właśnie.Jestem zadowolona, że okłamałammatkę, odmawiając przyjścia na obiad, na który oczywiście zaprosiłaswoją nową sympatię.Powiedziałam, że obiecałam zajrzeć dosąsiadów.Polewam indyka, wyjadam trochę nadzienia.Och, świetne.No toskubnę jeszcze raz.I jeszcze.Wracam do pokoju dziennego, rozciągam się na sofie, zamykamoczy.Zaczynam pojmować, że samotność jest cudownym stanem.Można robić, co się chce! Na przykład i Travis, i David nie znosząJanis Joplin.A teraz mogę sobie jej słuchać na pełen regulator przezcały boży dzień.I właśnie to czynię.Nastawiam inną jej płytę,przekręcam potencjometr do końca skali.Teraz dopiero rozumiem,dlaczego należało odpowiedzieć dzwiękowcowi za pulpitem Odpierdol się", gdy domagał się, żeby nie grać na ful.Gdy płyta się kończy, idę do jadalni nakryć stół białym lnianymobrusem.Kładę na moim miejscu zastawę od Tiffany'ego, umieszczamświece w świecznikach.A teraz pójdę się przebrać na świątecznyobiad.Znowu zrobię sobie kąpiel, choć wczoraj wieczorem sierdziłamw wannie, bezmyślnie przerzucając gazety.Nastawiam Janis, chwytam Vogue" i idę na górę.Puszczam ukrop, siadam na brzegu wanny i otwieram pismo.Spostrzegam reklamę: prześliczna modelka pokazuje wspaniałąbieliznę barwy pienistego błękitu, tu pe-rełka, tam falbanka.Dokładnie przyglądam się dziewczynie.No cóż.Bardzo piękna.Nie jestem dziewczyną.Jestem kobietą w sile wieku, której ziemiausunęła się spod nóg.Próbuję zachować równowagę w tej nowejsytuacji, ale ciężko mi idzie.Duchy nie odstępują mnie ani z przodu,ani z tyłu.Strzępy dawnego życia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]