[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy jest taki uległy, że nie potrafisię jej sprzeciwić? Czy istnieje jakieś inne rozwiązanie tej zagadki?Mimo wysiłków nie potrafiła zrozumieć swego męża ani motywówjego postępowania i frustracja, wynikła z faktu, że była zabawką w jegorękach, pogłębiała się, w miarę jak dzień miał się ku schyłkowi.Przyjazdkufrów z sukniami, halkami i bielizną nie polepszył stanu ducha Jane,według której wszystkie te podarunki były próbą manipulacji ze stronyhrabiny.Kiedy po wielu godzinach Raleigh wrócił ze swojej wyprawy, niebyła w nastroju, by wysłuchiwać jego zwykłych żartów.Była zmęczona, spocona, na krawędzi histerii i widok wymuskanegomęża we wciętym surducie i opiętych spodniach przyjęła niechętnymspojrzeniem.- Witaj, kochanie - powiedział, uśmiechając się.A potem, jakby niedość mu było afrontów pod jej adresem, uniósł monokl i rozejrzał się popokoju, w którym pracowała cały dzień.- Nie widziałaś przypadkiem mojejksiążki? Gdzieś ją tu odłożyłem i nie mogę jej teraz znalezć.Jane oniemiała.Dookoła nich piętrzyły się sterty papierzysk iszpargałów, do tego hałdy rupieci w rodzaju starego tamborka czydziwacznego teleskopu, a tu jej mąż znienacka żąda, żeby szukała jegopowieści.Miała ochotę szturchnąć go miotłą w jego nieskazitelne pośladki.Mordercze myśli Jane musiały być wyraznie wypisane na jej twarzy,bo Raleigh wypuścił monokl z ręki.- Nie, chyba nie zostawiłem jej tutaj - mruknął.Odchrząknął.- Niebyło notariusza, więc będziemy musieli spędzić tu kolejną noc - dodał, choćmyśl o tym zepsuła mu humor.- Jesteś pewien, że tego chcesz? - spytała Jane.Anula & ponaousladanscRaleigh sprawiał wrażenie zaskoczonego jej pytaniem.Jeszcze maczelność udawać! - pomyślała z oburzeniem.- Ja, no, tego.myślałem, że ty tego chcesz.Jane spojrzała na niego zukosa.- Tak, chętnie zostanę tutaj, ale pod warunkiem, że nie będę co nocofiarą dziecinnych żartów.Jego zdumiony wyraz twarzy zirytował Jane.- Wielkie nieba, Raleigh, jeśli chcesz się mnie pozbyć, powiedz poprostu.Wrócę na plebanię albo do Charlotte.Nie musisz tłuc się po nocy,zawodząc, żeby zmusić mnie do wyjazdu.- Nie tłukłem się po nocy - żachnął się Raleigh - ale po prostupilnowałem żony, żeby nie została zamordowana w łóżku przez gospodynię,której z powodu zbyt miękkiego serca nie umie się pozbyć.A co się tyczyhałasów, nie miałem z nimi nic wspólnego, ani zeszłej, ani poprzedniejnocy!Jednak Jane była zbyt zmęczona i zirytowana, by przyjąć jego słowana wiarę.- To gdzie niby byłeś, kiedy rozległo się to wycie? Zawodziłeś ipotrząsałeś łańcuchami! Bardzo mało oryginalne.Musiałeś się naczytaćpowieści grozy! - wybuchnęła, gestykulując gwałtownie.- Ciekawe, cojeszcze wymyślisz: olbrzyma, kapelusz z piórami czy może ruchomyportret?Ku zaskoczeniu Jane, Raleigh wcale się nie obraził.W jego oczachmignął błysk przekory.- Ty kłamczuszko, więc jednak miałaś w ręku któreś z tych upiornychpowieścideł!Jane, zamiast odwrócić się i odejść na wieki, jak planowała przez całyAnula & ponaousladanscdzień, stała jak wryta, a on zbliżał się ku niej z determinacją, jakiej nigdy uniego nie widziała.Przez chwilę patrzyła na niego niepewnie, po czym, od-zyskawszy zdolność ruchu, zaczęła się cofać, aż poczuła pod plecami stertęstarych gazet, sięgającą prawie pod sufit.Raleigh nachylił się ku niej z drapieżnym uśmiechem.Patrzył na niąleniwie spod półprzymkniętych powiek.Oparł ręce o pisma, więżąc jejgłowę między nimi, i Jane poczuła nieoczekiwany przypływ podniecenia.Zawsze uważała wicehrabiego za próżniaka, jednak z wolna zaczęłaodkrywać, że oprócz uroku osobistego ma również inne atuty.Raleigh wyglądał, jakby miał zaraz umrzeć.Przymknął powieki, agłowa opadła mu tak nisko, że Jane poczuła jego oddech na swoim policzku.Owionęło ją jego ciepło, jego zachwycający zapach.Piękna twarz wydała jejsię tak dobrze znana, a zarazem tak egzotyczna, że nagle opuściła jązdolność myślenia.Przeszyła ją dojmująca tęsknota.Jego usta, ciepłe i miękkie, musnęły jej wargi.Ich dotyk był słodki iczuły i Jane bezwiednie uniosła ręce, by objąć go za szyję i przyciągnąć dosiebie.Pech chciał, że ruch ten zachwiał stertą czasopism za jej plecami,która zaszeleściła złowieszczo.Otwarła usta, by go ostrzec, ale jego wargi dotarły właśnie do jej ust inagle wszelki rozsądek opuścił Jane.Poczuła przenikający ją dreszczrozkoszy, który nie osłabł nawet wtedy, gdy papiery zaczęły się na nichsypać.Raleigh cofnął się z okrzykiem, ciągnąc Jane za sobą.Sterta runęła nanich, przewracając oboje na ziemię.Wylądowali na wytartym dywanie.Wicehrabia wziął na siebie impetuderzenia o podłogę, a Jane powitała jękiem ciężar gazet na plecach.Starerupiecie sypały się z łoskotem, aż w końcu tylko kilka papierów fruwało wo-kół nich jak pożółkłe płatki śniegu.Anula & ponaousladansc- Nic ci się nie stało? - spytała szeptem Jane.Mąż, piękny ipociągający, leżał pod nią milcząc.Miejsce niedawnego dreszczu rozkoszyzajął niepokój.- Raleigh.?Jej słowa musiały dotrzeć do niego, bo powoli otworzył oczy.- Chyba nie całkiem o to mi chodziło - stwierdził kwaśno.Dyskretna aluzja na temat ich poczynań wywołała gwałtownyrumieniec na twarzy Jane.Nagle uprzytomniła sobie, że ma pod sobąrozpalone, muskularne ciało męża.Zaszokowana swoją pozycją i, co gorsza,niepojętym pragnieniem, by jej nie zmieniać, poruszyła się lekko, ale dłonieRaleigha przytrzymały ją.Westchnęła, patrząc na niego półprzytomnymwzrokiem.Dłonie wicehrabiego spoczęły na jej pośladkach z niepojętąpoufałością, elektryzując każdy jej nerw.Jeszcze nigdy nie przeżywałazarazem lęku i podniecenia.Patrzył na nią spod zmrużonych rzęs.W jegooczach pojawił się znów ów leniwy, ale stanowczy błysk, który widziałaprzed chwilą.Jego wzrok hipnotyzował ją, pozbawiając własnej woli, cojakaś cząstka jej duszy przyjęła z zadowoleniem.Z bijącym szaleńczo sercem, dysząc spazmatycznie, leżała na mężu,wciśnięta piersią w jego elegancki surdut.Pasma włosów wymknęły się jej zwarkocza, okulary opadły na koniuszek nosa, ale ona, przeniknięta nie zna-nym sobie uczuciem, nie była w stanie się ruszyć.Dłoń Raleigha zacisnęła się na jej pośladkach, jakby chciał jąprzyciągnąć do siebie.Nagle Jane zorientowała się, co wciska się w jejbrzuch.Z jej ust wyrwał się pisk równie dramatyczny jak minionej nocy.- Sacre bleu! - rozległ się nagle donośny głos Antoine'a.Jane zerwała się, nerwowo wygładzając spódnicę, jakby chciałapozbyć się resztek ciepła ciała Raleigha
[ Pobierz całość w formacie PDF ]