[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Kładąc na siebie miękką, gazową, ciemną suknię, szafirowej, intensywnej barwy, robiła to z przymusem.Wibracya przebiegła ją, wibracya nagła pozostała jeszcze widocznie z poprzedniego wrażenia.Zaskoczyło ją to niemiłe. Nie chcę!  krzyknęła prawie głośno.Przeraziła się, ale i pojęła.Nie chciała wydostawać sie z letniej fali spokoju, w jaką wyczerpana zapadła. Nie chcę!Poszła szybko do dworu.Ciotka ubierała się w swoim pokoju.Zaczynała się wystawa.Służący miał swoją pomarańczową kamizelkę, a na kredensie leżały złożone rękawiczki.Zwieciły się srebra na stole jadalnym.Rena pomyślała, że i ona powinna z głębi wydostać także jakieś świecidło naprzyjazd męża.I jakby schwytana siłą całą za ręce, zatrzymała się w połowie salonu. Dla męża.hm!.Potarłaczoło.Usiadła na kanapie i przez rozpostarte zielone wachlarze palm patrzyła chwilę na widniejące przez okna drzewa i woddali chaty.Zaczynało jej być nieznośnie.Coś się przekradało w jej sercu.Za wszelką cenę chciała utrzymać tenspokój i tę aprobatę swego czynu, którą miała tam, wśród pól i kłaniających się jej w pas łanów.Lecz coś malało, drętwiało.Ta rozwiewność jej siły, piękność jej dreszczu nawet  wszystko.Sięgnęła po książkę.Jakaś leżała sentymentalna, dziwna.Jedna z tych, które się zjawiają nie wiadomo skąd i giną.Mają tytuły imion własnych kobiecych i mówią o kobietach nie pojętych i walczących z samą sobą i jeszcze z kiminnym.Są to najczęściej bardzo moralne książki i wykazują błogie skutki flirtu bez zakończenia.Rena otworzyła jedną z tych książek.Wzrok jej padł na kilka słów:.jakże spojrzę w oczy memu mężowi, jeśli imię jego, to imię, które noszę, zostanie przeze mnie zszargane w błociehańby.Rena cisnęła książkę. Zwłaszcza jeśli nikt o tem nie wie  mruknęła prawie trywialnie.Zamknęła oczy.Przechyliła głowę na poręcz kanapy i pozostała tak wsłuchana w odgłosy, dochodzące do niej zwnętrza domu.Zwłaszcza, jeśli o tem nikt nie wie.Ironicznie za uchem Reny skrzeczy ta podchwycona jej własna myśl.Siedzą znów wszyscy przy stole jadalnym, na tych samych miejscach, co przed pięciu tygodniami.Dominik obnosipółmisek, przysiadając dziwacznie przy każdej osobie.Kwiaty, obecnie silnie pachnące lewkonie, delikatnie różowią się w kielichach.Ciotka Okęcka, bardzo strojna i bardzo dama, w prawdziwym weneckim kołnierzu, z wielką grandezzą patrzy przezszkła na Brzeziewicza, który, mimo zmęczenia, udaje doskonały humor, wielkie ożywienie i swobodę.Rena na swem dawnem miejscu, cokolwiek odsunięta od stołu, uśmiecha się banalnie.Czuje, że ten jej uśmiech jest głupi, fałszywy, nie na miejscu.Ale napróżno chciała coś wydobyć z siebie, aby na twarz położyć, jak maskę.Nic znalezć nie mogła. A bez maski także nie było sposobu.Bo  już coś było do zakrycia.Naprzeciw niej Wende.I w jednej chwili, gdy tak siadali do stołu, gdy Wende, wszedłszy do sali, szybko pośpieszył celem przywitaniaBrzeziewicza, a ten mu w roztargniony sposób, jak komuś, kto jest quantite negligeable, oddał ten uścisk, Renazrozumiała, czem jest właściwie jej czyn wobec całej sieci żelaznych praw, konwenansów i układów społecznych.Jakże daleka była teraz chata milcząca i cicha, przepojona zapachem chleba i jakąś atmosferą rozpasanej, niewykrzywionej, idącej prostą ścieżką miłości!Jakże inny był ten Wende, któremu padła tam w ramiona i z którym stoczyła się z uśmiechem przywartym do ust,którego oczy, bielmem zaszłe, miała ciągle jeszcze przed sobą.Układnie, grzecznie zdawał się wsłuchiwać w popis kultury, pozbieranej po łebkach, który Brzeziewicz, jak każdypowracający z zagranicy, niedbale na stół, jakby nabyte po straganach, na eksport urządzonych, cuda, wywłóczył. Ach tak!.Pinakoteka!. mówiła ciotka Okęcka  tak, byłam tam z mężem.Jaga uśmiechała się banalnie i wszyscy wogóle, Wende zwłaszcza.Rena coraz więcej drętwiała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •