[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyjeżdżałeś w pośpiechu, stąd ten bałagan i drobneniedopatrzenia, zaschnięta farba na pędzlach, ledwie widocznyzarys czyjejś twarzy na płótnie, przestałeś być sobą, zaczynasznaśladować Paul Gauguina.Kto cię do tego namawia i kto mana ciebie taki wpływ?Nie wiem.To tylko przypuszczenia, jak wszystko, cociebie dotyczy.Chciałabym znalezć jeden pewnik, coś, co niewyślizgiwałoby się z rąk, jak dotąd trafiam na dziury iwpadam w nie.Portret matki zniknął ze sztalug, nie znalazłam go też podścianą wśród innych obrazów ani za kotarą, gdzie umieściłeśswoje abstrakcje.Co z nim zrobiłeś? Oddałeś go jej czysprzedałeś?Uciekłeś w popłochu, jakbyś się bał, że pojadę za tobą.Nie, nie pojadę.Skończyło się na tym, że zamiotłam pracownię, wytarłamkurze i jakoś oprzytomniałam.Twoja i moja śmierć nie rozwiązałaby niczego.Na wszystko było za pózno, nazazdrość też.Nie, nie jestem zazdrosna, kiedyś byłam, bolałymnie uśmiechy skierowane do mojej matki, do tej dziewczynyz kawiarni, a nawet do Kaśki, mimo jej zapewnień, że nic wasnie łączyło.To normalne, zazdrość pojawia się wtedy, gdy sięcoś ma do stracenia, natomiast po klęsce zostaje gorycz,udręka i rozpacz, ale zazdrości nie ma.Wychodząc nie pragnęłam już twojej śmierci, chciałam,żebyś wrócił do mnie, o tym marzyłam, na to czekałam iczekam nadal.Dużo pracuję.Witek jest niezmordowany wwynajdywaniu zajęć, zarzuca mnie zestawieniami, projektamiankiet, kwestionariuszy, ja się podporządkowuję, piszę swojeuwagi, on je skreśla, poprawia, ale w gruncie rzeczy zgadzasię ze mną.Chodzę do Ośrodka codziennie, chociaż niemuszę, pracuję przecież na pół etatu, przed wyjściem do domuWitek wpycha mi jakieś teksty do przepisywania na maszyniealbo każe sprawdzić coś w bibliotece.Nigdy nie protestuję,odpowiada mi ten kołowrotek.Po raz drugi proponował mi kino, znów odmówiłam, tymrazem rzeczywiście nie mogłam, musiałam zabrać Bożenę odlekarza.O 18 - tej, tak jak byłam umówiona, pojechałam ponią na Wilczą.Czekałam na ulicy 15 minut.Ponieważ Bożenanie wychodziła, weszłam na górę.W poczekalni siedziałydwie kobiety, którym towarzyszyli mężowie, bardzo przejęciswoją rolą, tzn.z głupimi minami, udawali, że czytają gazety,a w gruncie rzeczy mieli większego pietra niż te panie.Usiadłam i wyjęłam papierosa, jeden z nich pokazał mi napis: palenie wzbronione".Bawiłam się papierosem, kobietyszeptały między sobą, patrzyły na mnie z ironicznymwspółczuciem:  Taka młoda i też.przyszła sama.Porzucił jąw takiej chwili, pewnie żonaty".Wyszła siostra i wezwała mnie po nazwisku. yle z nią?" -spytałam szeptem.Nie zrozumiała.Wciągnęła mnie za sobą do wąskiego korytarzyka.Bożena siedziała na krześle izapinała spódnicę. Doktor Leszczyński zaraz cię zbada -wyjaśniła widząc moje zdziwienie.- Zdaje się, że ty też.WBaniewie ciągle cię mdliło". Masz rację.Też o tymmyślałam". Proszę się rozebrać" - ponaglała pielęgniarka.Bożena wyszła do poczekalni.Nawet nie zapytałam, jak sięczuje.Lekarz nie miał wątpliwości.Poprosiłam ozaświadczenie.Nie wiem, po co.Napisał.Leży teraz wszufladzie.Chciałam je mieć na wszelki wypadek, gdybyś niewierzył, i mam.W każdej chwili mogę ci je pokazać.Chodząmi po głowie kretyńskie myśli.Czyżbym do tego stopnia nieznała siebie? Lekarz zapytał jeszcze, czy to pierwsza ciąża iczy jestem mężatką.Miałam wrażenie, że odpowiedz go nieinteresuje.Wziął 300 złotych za wizytę i kazał mi się zgłosićza miesiąc na kontrolę.Siostra wypisała kartę, dostałamskierowanie na badanie moczu.Wszystko było zwyczajne,normalne.Bożena czekała w fotelu, nieco bledsza niż zwykle,oczy miała z granitu, nieruchome, nic nie widzące.Naschodach zrobiło nam się trochę razniej.W towarzystwie tychdwóch kobiet, a zwłaszcza ich mężów z minamikonspiratorów, czułyśmy się jak przestępczynie.Powiedziałam to Bożenie. Cóż chcesz - odparła przystając napółpiętrze - to jest przestępstwo, ale większość nie mawyboru, jak ty i ja". Mnie wykreśl z tego rejestru". Naprawdę? - ucieszyła się.- Jesteś na medal".Chciała mnieobjąć, ale chwyciły ją bóle, oparła się o ścianę czekając, ażminą.Wjechałam na podwórko mimo zakazu.Bożenatwierdziła, że czuje się dobrze, ale twarz miała zwiniętą iszarą, i zaciskała usta.W domu natychmiast zasnęła, obudziłasię około dziesiątej, poprosiła o herbatę, jeść nie chciała.Położyłam się obok niej, na rozkładanym łóżku, ważącargumenty za i przeciw.Wszystkie były przeciw, lecz jazdecydowałam  za".Tylko pozornie moja decyzja wyglądała na szantaż, coś w rodzaju próby zniewolenia cię iprzywiązania do siebie, a jeżeli nie do siebie, to do tej istoty,której nikt nie chce, ani ty, ani ja, zjawia się tak bardzo nie wporę, a mimo to albo wbrew temu pozwolę jej się urodzić,niezależnie od tego, czy chcesz, czy nie, zostaniezarejestrowana na twoje nazwisko, bo prawo jest za mną,przynajmniej w tym względzie.Na uzgodnienie decyzji z tobąjest już za pózno, zresztą, co mi możesz powiedzieć: Tak albonie? Jedno i drugie nie ma znaczenia.Prawdę mówiąc, niechcę tego dziecka i moja decyzja nie wynika wcale z uczuć,jakie żywię do ciebie.Zdecydowała ta poczekalnia, te dwiekobiety, zażenowani mężczyzni, a nawet Bożena,nieświadoma swojego oddziaływania.Ona też miała oczyzaszczutego zwierzęcia, martwe, bezradne i puste.Tamtekobiety były do niej podobne, za pozornym spokojemukrywały swój lęk, poczucie winy, wstyd i coś jeszczegorszego.Tuszowały go śmiechem, słowami, obgadywałydoktora i siostrę, przytulały się do swoich mężów czynarzeczonych, chcąc na nich przerzucić część winy.W środku nocy Bożena się przebudziła, ja nie spałam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •