[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomyślałem, że dobra wróżka przeniosła mnie w cudowny sposób i z jaski-niowca zmieniła w Poldka Wanatowicza.Ucieszyłem się, że jednak jestem sobą i żyjęw czasach lotów kosmicznych.Leżałem na pneumatycznym materacu, przykryty weł-nianym kocem, a przez szparę w klapie namiotu widziałem seledynowe czupryny brzóz.I ptaki śpiewały na dzień dobry.251Zerwałem się.Pomyślałem, że skoro leżę w namiocie, to już na pewno Duduś sięodnalazł i po krzyku.Ale gdy wyczołgałem się z namiotu, zrozumiałem, że Dudusiajeszcze nie ma.Ba, nie było nawet cioci Kabały.Były tylko błękitno-złoty poraneki dwa zające, które na mój widok wyskoczyły z trawy i wielkimi susami pognały dolasu.Rozejrzałem się uważnie.Panował cybernetyczny porządek: ognisko porządnie za-sypane ziemią, rzeczy poukładane w namiocie, a do klapy szpilką przypięta kartka.Zerwałem kartkę.Przeczytałem komunik cioci Kabały:Dudusia nie znalazłam.Nie opuszczaj obozowiska.Poszłam do Tucholi. CiociaUla.A więc kamień w wodę fatum zawisło nad pierworodnym synem wuja Walde-mara.Zrobiło mi się ogromnie smutno, bo to przecież mój cioteczny brat i w ogóleczłowiek.Od kilku dni przywiązałem się do niego.Wierzyłem, że z niego coś wyro-śnie, a tu takie zmartwienie.Zacząłem sobie wyrzucać, że za mało się nim opiekowałemi pozwoliłem mu odejść.252Martwiłem się ogromnie i nic mnie już nie cieszyło, nawet śpiew kosa, który usiadłna gałęzi i zaczął swój wspaniały koncert.Gryzłem się za siebie i za całą rodzinę, naj-więcej za babcię Fąferską.Bo pomyśleć, co ona biedna by przeżyła, gdyby wiedziała,że jej wnuczek najmilszy zginął w Borach Tucholskich?Byłbym się martwił chyba do końca życia, ale naraz usłyszałem znajomy głos.Ktoś krzyczał wniebogłosy.Jednocześnie rozległo się wściekłe ujadanie psa.Pobiegłemw kierunku lasu.Nagle na ścieżce ujrzałem mojego ciotecznego brata we własnej osobie.Ale to niebyła już ta sama osoba ze względu na stan spodni.Bo ze spodni zostały żałosne strzępy,zwisające wokół bioder i czegoś tam jeszcze.Była tylko wystraszona jamnicza twarz,przerażone oczy i krzyk wydobywający się z gardła.I Duduś Fąferski w panicznejucieczce, a za Dudusiem rozwścieczony pies.Początkowo sam się przeraziłem, lecz nie należę do chłopców podszytych strachem.Schwyciłem wielki kij, natarłem na brytana.Zrozumiał, że ma do czynienia z Wanato-wiczem.Chwilę jeszcze szczerzył kły, ale gdy cisnąłem kilka kamieni, podwinął ogoni zwiał do lasu.253Przede mną został tylko Duduś.Stał chwilę osłupiały z nagłego szczęścia.Twarzmiał podrapaną, koszulę w strzępach, a spodni w ogóle nie miał, bo podzielił się nimiz psem. Gdzieś ty spotkał tego psa? spytałem.Duduś nie mógł złapać tchu, a gdy złapał, wystękał: Daję ci słowo, że go nie zaczepiłem. I co się z tobą działo? Człowieku, my ciebie całą noc szukamy, a ty.Duduś usiadł na trawie.Spojrzał na żałosne resztki swych elanowych spodni i byłbliski płaczu. Takie spodnie jęknął. Tatuś zapłacił za nie czterysta dwadzieścia złotych. Pies z nimi! zawołałem. Powiedz lepiej, co się z tobą działo, bo tu urwaniegłowy.Ciocia poszła do Tucholi.Pewno dała znać na milicję.Duduś skrzywił się z niesmakiem. Na milicję? Przecież ja jej o to nie prosiłem. Ale ona myśli, żeś ty trup w kaloszach.Duduś spojrzał z urazą.254 Jak ty się wysławiasz?Oto cały Fąferski.Ja trup w kaloszach, a on jak ty się wysławiasz? Miałemochotę grzmotnąć go porządnie, ale go pożałowałem, bo wyglądał jak sierota z przytuł-ku, i do tego był bez spodni.Wrzasnąłem tylko: Wyrażam się, jak mi się podoba.A ty nie mędrkuj, tylko mów.Duduś zdumiał się. Ja? Czy ja ci nie powiedziałem? Nie. Myślałem, że powiedziałem ci w lesie. Co? %7łe nie mam ochoty spać w namiocie.Tu niedaleko jest bardzo przyzwoita le-śniczówka.Wstąpiłem i zapytałem, czy mogliby mnie przenocować.Nareszcie spałemw przyzwoitych warunkach i wymyłem się rano w ciepłej wodzie.Po takiej przemowie ręce mogą opaść.I mnie też opadły.A Duduś zapytał przeznos: Czemu się dziwisz?255 Jesteś cuchnący kojot! powiedziałem. Jesteś mamuci ogon.My tu się mar-twimy, a ty w najlepsze sobie śpisz na tapczanie i myjesz się w gorącej wodzie.Gdzietwoja solidarność rodowa, gdzie poczucie obowiązku? Bimbasz sobie z ciotki Kabały,a ciotka wyrywa sobie siwe włosy i szuka cię po nocach. Wybacz wymamrotał ale ja naprawdę nie lubię spać w namiocie.Mów tu z takim.Niczego nie rozumie.Myśli, że cały świat kręci się wokół jegopępka.Machnąłem więc ręką, bo nic innego nie wypadało.A potem zapytałem: Nie rozumiem, jak mogli w leśniczówce przenocować takiego łamagę? Zapłaciłem trzydzieści złotych wyjaśnił. Jakie trzydzieści złotych? Z tych pieniędzy, cośmy zarobili za grzyby.Tego było już za wiele.Ja ciężko pracowałem, on zachwycał się sromotnikiem bez-wstydnym, a potem jeszcze funduje sobie nocleg.Chciałem go rozszarpać na drobnekawałki, lecz rozmyśliłem się, bo co by wtedy z niego zostało? Chyba krosta na nosie.Ciekaw byłem jedynie, dlaczego pies zainteresował się jego elanowymi spodniami. A pies? rzuciłem ze wstrętem.256 Co pies? No, dlaczego pies? Ja go nie drażniłem.Ja go nie zaczepiałem. To dlaczego przyczepił się do twoich portek? Bo jak wychodziłem z leśniczówki, to zaczął na mnie szczekać.Ja mu zwróciłemuwagę, że to nietaktownie, a on dalej.Zacząłem więc uciekać. No tak.Pamiętaj, że przed psem nie wolno uciekać, bo pies zaraz myśli, że cośpodiwaniłeś, i cap za portki. Właśnie westchnął Duduś. Wyobraz sobie, taki mądry pies, że nawet mnienie zadrapał.Istotnie, Duduś wyszedł z tej przygody cały, a lekkie zadrapania na twarzy świad-czyły o panicznej ucieczce przez gęstwinę.Pies był albo bardzo mądry, albo nie sma-kowało mu mięso Fąferskich.Duduś ocknął się z chwilowego osłupienia.Spojrzał na namiot i nagle zapytał: Przepraszam, co będzie na śniadanie?257 Właśnie zaśmiałem się szyderczo. Poczekaj, jak ciotka wróci, to będzieszmiał śniadanie! Potem dodałem: Trzeba ją koniecznie zawiadomić, bo biedaczkana śmierć się zamartwi.Zostań tutaj, a ja walnę się do Tucholi.Nie musiałem się walnąć, bo niemal w tej samej chwili na ścieżce prowadzącej odszosy zjawiła się nasza opiekunka z młodym milicjantem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]