[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zastanawiałem się, kim byłtajemniczy wybawiciel.- Starzy ludzie powiadają, \e raz lub dwa razy na stulecie święty Limeryk przychodzi iratuje ludzi beznadziejnie chorych.Nikt nie wie, dlaczego wybiera tych, a nie innych.Ale jestdobry i wielki - usłyszałem w odpowiedzi.W jakiś miesiąc po opuszczeniu Oldix stanęliśmy na nogach.Ja czułem się jeszczetrochę niepewnie, ale Yolanda całkowicie odzyskała swoją niezwykłą krzepę.Czy\bywybawca na moją prośbę przeciwstawił się Mocom?Podziękowaliśmy starej babinie i ruszyliśmy w stronę uskoku.Xehq zaprowadził nasna sielski, piaszczysty pagórek, sygnalizując właz gdzieś dwa metry wy\ej.Czujnik mruczałprzymilnie, a soczysta zieleń wskazywała, \e uskok nie wymaga u\ycia spadochronu.Niezwróciłem uwagi na drobną czerwoną plamkę, pojawiającą się na jej powierzchni niczymkropelka krwi.Uznałem ją za refleks zachodzącego słońca.Zrobiliśmy coś w rodzaju tyczki ijakiś czas trenowaliśmy wybicie.Wreszcie skoczyłem jako pierwszy.Trafiłem dokładnie wszczelinę.Najpierw warkot, potem pisk, coś prawie otarło się o mnie.Otworzyłem oczy.Le\ałem na poboczu autostrady, po której w wielkim pędzie przelatywały samochody.Pomyślałem o Yolandzie.Miała skoczyć za mną.I skoczyła.Wylądowała zwinnie naugiętych nogach parę metrów ode mnie.Rozejrzała się, otrzepała sukienkę.- Uwa\aj! - krzyknąłem.Na pasie tu\ za nią ukazał się niczym ryczący potwór olbrzymi TIR.Hamował zwielkim piskiem.Yolanda mogła zrobić jeden krok.Ale strach, zdumienie albo Moceudaremniły ucieczkę.Jej ciało przekoziołkowało w powietrzu kilkanaście metrów, uderzyłoze straszliwym chrupnięciem o betonowy słup i padło tu\ obok tablicy z napisem:  Września28 km.Przyklęknąłem przy dziewczynie.Posiniały ze zgrozy kierowca wyskoczył zszoferki.Panna Lizzer le\ała w zamarzniętym błocie na skraju wielkopolskiego pola.Nie\yła.Kierowca był w szoku.- Jej tu nie było, po prostu nie było i nagle była.- powtarzał.- To nie pańska wina - usiłowałem go uspokoić.W pocieszającym geście ująłem go za rękę.Nosił wielki elektroniczny zegarek zdu\ym datownikiem.Wskazywał 11 lutego 1990 roku.Półtora roku upłynęło od chwili, kiedyopuściłem Polskę.Obok nas hamowały kolejne auta.* - Nie \yje.Szpakowaty mę\czyzna w przydymionych szkłach powstał znad ciała Yolandy.SzoferSzwed, ciągle w szoku, wymiotował na skraju jezdni.Nie zauwa\yłem, kiedy na pozorniepustej drodze wokół nas zgromadził się tłum ludzi.Dopiero po dobrej chwili odczułemzimno.Nic dziwnego.Miałem na sobie wyłącznie letni habit mnicha.- Mo\e ksiądz wejdzie do mojego samochodu - zaproponował jeden z gapiów,właściciel srebrzystego poloneza.- Jak mo\na było wybrać się tak na letniaka?- Jechałem okazją i rozebrałem się w szoferce.Kiedy zobaczyłem wypadek,wyszedłem pomodlić się za tą nieszczęsną, tymczasem wóz odjechał.Dobrze, \e chocia\ swójbaga\ zabrałem.Na skraju drogi wcią\ spoczywał mój węzeł z precjozami.Torba panny Lizzer le\aław bruzdzie, dwa metry dalej, przez nikogo nie zauwa\ona.Podniosłem i ją.- Był pan świadkiem tego wypadku? - wypytywał dalej kierowca poloneza.Chciałem potwierdzić, ale pomyślałem o komplikacjach, jakie mogą spotkaćdziwacznie ubranego mę\czyznę bez dokumentów, z tobołami pełnymi bi\uterii, więcpokręciłem głową.- No to nie ma na co czekać.Tej biedaczce nic nie pomo\emy.Jadę do Konina, mogęksiędza podrzucić.Błogosławiłem moment, w którym przebrałem się w szaty duchowne.Tylko taki strójnie zdradzał mojej amirandzkiej proweniencji.Kierowca okazał się niezwykle uczynny.Właściciel dobrze prosperującej fermy kurzej, gotów był nie tylko dowiezć mnie na dworzec,ale tak\e załatwić mi cieplejsze ubranie, a nawet po\yczyć pieniądze.- Po\yczki nie chcę, ale gdyby przyjął pan to.- wydłubałem najmniejszy zposiadanych pierścionków.- Aadna robota - cmoknął.- Antyk?- Nie, turecka podróbka, ale złoto niezłej próby.- Skoro ksiądz mówi.Nie oczekiwałem, \e otrzymam wiele, ale gdy prywaciarz po zatrzymaniu wozupoczął odliczać banknoty dwutysięczne, poczułem się głupio.Jeszcze dziwniejszych wra\eńdoznałem u fryzjera, nawet nie ze względu na moje monstrualnie długie włosy i brodę (wkońcu dopuszczalne u mnicha abnegata).Poraził mnie ich kolor.Były kompletnie siwe.Usiadłem w rzędzie czekających na swoją kolej klientów i machinalnie wziąłem do ręki jednąz paru gazet.Uderzyły mnie znajome czerwone litery:  Tygodnik Solidarność [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •