[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To Sybilla Denning!Sally przypomniała sobie, że ma język, i przypomniała sobie również nazwisko,którego postanowiła użyć.- Jestem Bethany Farrell.Wędruję przez te okolice i ktoś mi powiedział, że można tuznalezć nocleg.- Naturalnie, że tak - uśmiechnęła się pani Denning.- Mamy tutaj camping, paręmiłych domków.Spodziewamy się wprawdzie grupy osób, która ma przyjechać w weekendna kurs, ale to niewielka grupa.Jestem pewna, że zostanie kilka pustych pokoi.A gdzie bypani chciała mieszkać?- Och.Byle gdzie, byle było ciepło i sucho, jakiś koc, może materac.Pani Denning roześmiała się.- Ależ stać nas chyba na nieco więcej! Proszę posłuchać, biuro otwierają dopiero zaparę godzin, ale Gamnowie już pewnie wstali.Może otworzą kawiarenkę, to wypiłybyśmysobie kawkę, dobrze?- Chętnie.Pani Denning skręciła w stronę Leśnej Chatki", Sally poszła za nią.- Aha, a ja jestem Sybilla Denning.- Miło mi panią poznać.- Bardzo przepraszam.Mogłaby pani jeszcze raz powiedzieć, jak się pani nazywa?- Bethany Farrell.Pani Denning zatrzymała się na rozległym dziedzińcu przed kawiarenką.- Bethany Farrell.- przypatrywała się Sally przez chwilę.- Nie wiem, czemu zdaje misię, jakbym panią znała.Jak się pisze pani nazwisko?- F-a-r-r-e-l-l.Pani Denning pokręciła głową.- Nie.Nie przypominam sobie.Proszę powiedzieć, nie spotkałyśmy się gdzieśkiedyś?* * *Sierżant Mulligan pojechał na pocztę natychmiast, jak tylko dostał wiadomość.Zaparkował samochód, jak najciszej wszedł po schodach i po cichu odnalazł kierowniczkę,Lucy Brandon.Ale w tym momencie zdawało się, że za chwilę pęknie, nie mogąc się dłużejpowstrzymać.- Cześć, Lucy - powiedział, chyba jednak nieco za głośno.- O, cześć, Harold - odpowiedziała zza kontuaru.Pomagała jakiejś klientce podjąć decyzję, czy wysłać coś pierwszą czy czwartą klasą,a mała paniusia jakoś nie mogła się zdecydować.Lucy zwróciła się do Debbie, która wręczałaakurat trzpiotowatemu licealiście pudło piskląt.- Debbie, mogłabyś skończyć obsługiwać panią Barcino?Debbie podeszła i zaczęła sprawdzać ciężar leżącej na wadze paczki.- Czwartą klasą?Pani Barcino nadal nie była zadowolona.- No, nie wiem.To chyba powoli idzie, co?Lucy pospieszyła do tylnego pomieszczenia i otworzyła dla Mulligana drzwioznaczone napisem Nieupoważnionym wstęp wzbroniony".Wszedł.Oparł dłoń na biodrze inerwowo szurał nogami.Lucy nic nie mówiła, tylko szybko weszła za przepierzenie, żeby nicnie było słychać.Mulligan poszedł za nią, a kiedy ukryli się przed wzrokiem innych, pokazałamu list, wciąż w zapieczętowanej kopercie.Wziął go w wielkie palce, przeczytał adres odbiorcy i nadawcy - a właściwie tylkoimię i nazwisko.Nic nie powiedział.Nie wiedział, co powiedzieć.List był adresowany do Toma Harrisa.Nazwisko w lewym górnym rogu brzmiałoSally Roe.- Kiedy to przyszło? - zapytał Mulligan.- Dzisiaj.A zobacz na pieczątkę: wysłany trzy dni temu.Mulligan znowu nie wiedział,co powiedzieć.- Nic nie rozumiem - Lucy była najwyrazniej zdenerwowana.- Chyba mogło sięgdzieś zawieruszyć, albo pojechać nie w tym kierunku, no nie wiem, ale.Jest tylko jednapieczątka, i to z miejscowości o kilka ładnych stanów stąd.- Ktoś się naprawdę wydurnia - mruknął Mulligan.- Głupi żart.- No i nie ma żadnego adresu zwrotnego.Po prostu nie wiem.- Można to otworzyć?- Nie, nie wolno nam manipulować przy listach.- Hmm.- Ale to naprawdę okropne.Pieczątka jest z dnia już po samobójstwie Sally Roe.Ajeśli Sally Roe jeszcze gdzieś żyje?Mulligan nie poradził sobie zbyt zręcznie z tym pytaniem.- Idiotyzm! Nie żyje!Położyła palec na ustach, żeby go uciszyć.Ten okrzyk przyciągnął jednak uwagę Debbie.Skończyła już obsługiwać paniąBarcino i widziała co nieco z tego, co się dzieje za przepierzeniem.- No.- usilnie próbował coś powiedzieć - posłuchaj, nie wiem, o co tu chodzi, ale dajmi to.Wezmę i sprawdzimy na miejscu.- Ale.przecież to poczta!Podniósł dłoń.- No, no.Przecież tylko opóznimy doręczenie, nic poza tym.Musimy to sprawdzić.- Ale.- A jeśli Tom Harris dostałby ten list.Skąd wiesz, może to by zaszkodziło sprawie?Lucy zawahała się po tych słowach.- Ale nie chciałabym łamać prawa.- Nic się nie martw.My się tym zajmiemy.Poproszę paru znajomych, sprawdzą, apotem ci odniesiemy.- Ale nie otwierajcie tego.- Nie martw się.Nic się nie martw.Włożył list do kieszeni i wyszedł, zostawiając Lucy zdenerwowaną, zaintrygowaną,zaniepokojoną i bardzo, bardzo zmartwioną.Debbie widziała, jak Mulligan wkłada list do kieszeni.Nie miała pojęcia, o co w tymchodzi, ale pomyślała, że może warto to zapamiętać.Nie tylko Debby to widziała.Dwa małe duchy leciały za Mulliganem, trzepoczącskrzydłami.Uważnie przyglądały się listowi, charczały i syczały w szaleńczej potajemnejrozmowie.Mulligan wgramolił się do wozu, silnik zaskoczył jękliwie.Trzeba będzie zadzwonić zposterunku w parę miejsc.Dwa duchy widziały już dosyć.- Niszczyciel! - syknął jeden.- Wynagrodzi nas za to! - wyrzucił drugi oślinionymi ustami.Pomknęły ulicą, biegnącchwiejnym krokiem po plandekach ciężarówek i dachach samochodów, przemykając międzysklepami i różnymi biurami.Niszczyciel musiał jeszcze być w pobliżu - znajdą go.Nie zwrócili uwagi na brązowego buicka, który jechał powoli ulicą Frontową tuż podnimi.Potężny mężczyzna kierujący pojazdem nie spieszył się, powoli obserwowałmiasteczko.Trudno to nawet nazwać miasteczkiem.Po jednej stronie ulicy znajdowała sięjedyna w okolicy stacja benzynowa, reklamująca się niskimi cenami i naprawianiem opon(dla pań za darmo).Zaraz potem Centrum Handlowe w Bacon's Corner, które już ze starościchyliło się ku ziemi.Doświadczyło ono, jak na własnej skórze stary weteran, handlowaniaprzez niezliczone pory roku, podobnie jak stary, zardzewiały traktor, zaparkowany tuż obok wtrawie, dochodzącej do wysokości kół.Po drugiej stronie - sklep rolniczy Myera.W tym miejscu interes zdawał się kwitnąć:naokoło pełno zaparkowanych, wysłużonych pick-upów i porównywalne liczby czapekbaseballowych z firmowym nadrukiem producenta traktorów Johna Deere'a.Potem elewatoryzbożowe: niczym potężni, widoczni na wiele kilometrów strażnicy.To wszystko nosiło nazwęmiasta, na wypadek gdyby ktoś się zastanawiał, po co na tym odludziu umieszczono takągarstkę budynków.Supermarket PriceWise też wydawał się nie na miejscu - przydałby sięjakiś deptak ze sklepami w sąsiedztwie.- I gdzie teraz? - wielki mężczyzna zapytał żonę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]