[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Isabel mówi coś do niego.On odpowiada miłym, niskim głosem, który dobrze znam.I naglecoś się zmienia.W powietrzu zawisło niebezpieczeństwo.Ptaki przestały śpiewać.Jakaś postaćwyłania się zza drzew, zbliża do Isabel.Wiem, co ten człowiek chce zrobić.Jestem tegopewna, tak jakbym oglądała film, który już raz widziałam.Mężczyzna się zbliża do Isabel, przewracają na ziemię i chwyta za gardło.Całymswym ciężarem przygważdża do ziemi.Zaczyna dusić, coraz mocniej.Nie widzę jej twarzy, lecz słyszę charczenie i widzę bezsilne próby uwolnienia się zuścisku.Wiem, że powinnam coś zrobić.Krzyczeć na alarm.Rzucić się na tego mężczyznę.Stoję jednak nieruchomo.Patrzę, po czym powoli się wycofuję w cień drzew.Nielękam się.Znam tego mężczyznę.Nie potrafię sobie wyobrazić, by mógł zrobić mi coś złego.Wydaje mi się jednak, że lepiej jeśli nie ujawnię tego, że jestem świadkiem tej sceny.Kiedy znikł, przyglądam się dalej nieruchomemu ciału leżącemu na polanie.Widzęmartwą twarz, ciało leżące na piasku, jakby pustą powłokę czegoś, co jeszcze przed chwiląbyło po prostu Isabel.Odwracam się i zaczynam biec przez las, lecz stopy mam ciężkie, ołowiane.Raz poraz patrzę za siebie i ciągle widzę polanę z ciałem Isabel.Nie mogę się oddalić od tegomiejsca, choć staram się biec szybko.Budzę się.Otwieram oczy.Jest ciemno, cicho.To był tylko sen.Koszulę mam mokrą.Włosy na czole zlepione potem.Odrzucam kołdrę.Ogarnia mnie chłód nocy.Powolidochodzę do siebie.W ciemności zaczynam rozróżniać znajome kontury łóżka, szafy, krzesła,na którym leży ubranie.Widzę na ścianie oprawione zdjęcia.To był tylko sen.Nieprzyjemny, napawający lękiem, lecz tylko sen.Sięgam do nocnejlampki.Zapalam światło.Jestem w miejscu dobrze mi znanym.Idę boso do toalety, potemspuszczam wodę.Wchodzę do kuchni po szklankę wody.Mam jednak ochotę na kieliszekwina.Wypijam najpierw szklankę wody, przepłukując suche gardło, potem łyk wina, żeby sięuspokoić.Oparta plecami o szafkę kuchenną, sączę zimne frascati.Myślę o postaci mężczyznywidzianego we śnie.Do momentu przebudzenia wiedziałam, kto zabił Isabel.Co to znaczy?Czyżbym była świadkiem zabójstwa? Czyżby moja podświadomość usiłowała uwolnić się odtego ciężaru? Nie pamiętam szczegółów owego dnia.Dlaczego miałabym się znajdować wmiejscu, w którym napadnięto Isabel?Jeśli każdy, choćby najbardziej niesamowity sen byłby traktowany na serio, to ludziebaliby się zasypiać.Jeżeli zabójca Isabel naprawdę odszedł z miejsca zbrodni, to na pewnoznaleziono by jej ciało.W tym śnie nic się nie zgadza.Dopijam ostatni łyk wina, wracam do łóżka i gaszę światło.Naciągam kołdrę i usiłujęzapomnieć o śnie.Pozostaje jednak we mnie uczucie niepokoju; podświadomość usiłuje micoś powiedzieć.Następnego ranka budzę się wcześnie.O wiele za wcześnie.Kiedy otwieram oczy,wiem, że już nie zasnę.Wstaję więc spokojnie i biorę ciepły prysznic.Wkładam dżinsowąspódniczkę, białą kamizelkę i białe buty z krótkimi cholewkami.W kuchni zjadam dwiekromki chleba z truskawkami.Robię kawę, wlewam do termosu.Biorę kurtkę, torebkę iwychodzę.Jest dzień Wniebowstąpienia.Dobrze się składa.Muszę stąd na chwilę uciec.Muszępojechać do Den Helder.Nie wiem co prawda, czego tam szukam.Przeszłość ciągnie mniesiłą.Jeżeli chcę się uwolnić od lęku i męczących snów, muszę odkryć prawdę o przeszłości.Wsiadam do samochodu.Torebkę rzucam na siedzenie obok.Stawiam termos kołokierownicy.Jestem gotowa, ruszam.W drodze do Den Helder puszczam wodze fantazji.Cośmi mówi, że nie na darmo nie pamiętam szczegółów z ósmego maja, dziewięć lat temu.Nietylko byłam na miejscu zabójstwa, ale znam mordercę.Dlaczego jednak wyrzuciłam towszystko z pamięci? Byłam czymś zagrożona? Przeżywałam śmiertelny lęk, a może fakt, żeznałam mordercę, przyczynił się do tego, że zablokowałam pamięć? Taki był sen, lecz czymogę mu wierzyć?Jest upalnie.Nie mam klimatyzacji i nim dojeżdżam do Alkmaar, jestem spocona.Owpół do dziesiątej docieram do Den Helder.Powietrze drży z upału.Otwieram okna i powoliwjeżdżam do centrum.Gdzie teraz?Odczuwam nagłą potrzebę zobaczenia swojej dawnej szkoły.Długa, znajoma ulicaprowadzi do budynku szkolnego.Nie mogę go jeszcze dostrzec.Widzę jednak park, gdziechodziliśmy podczas przerwy, a latem leżeliśmy na trawie.Tak było, kiedy chodziłam doczwartej klasy licealnej i miałam z powrotem kolegów i koleżanki.Przedtem w czasie wolnejgodziny siedziałam w stołówce albo szłam do miejskiej biblioteki.Skręcam w lewo.Przede mną się wyłania wysoki budynek z cegły, taki, jaki pamiętamsprzed lat.Parkuję, wysiadam.Wodzę wzrokiem po zimnym murze swojej szkoły.Spędziłam tukawał życia.W dniu, w którym rodzice opuścili to miasto, przysięgłam sobie nigdy tu niewracać.Lecz oto jestem i serce tłucze mi się niespokojnie, jak dawniej.Wchodzę na podwórko szkolne.Dziewczynka jest tutaj.Czuję jej obecność, zanim ją dostrzegam.Rozglądam się,szukając jej.Siedzi na bagażniku roweru, u jej stóp leży ciężki tornister.Wydaje sięzagłębiona w swoim dzienniczku, ale to tylko pozór.Jest boleśnie świadoma obecności grupyuczniów i pustki wokół siebie.Gdyby paliła, trzymałaby papierosa, przybierając odpowiedniąpozę.Ma jednak tylko swój dzienniczek.Gdyby paliła, i tak niczego by to nie zmieniło.Nierozumiała po prostu, jak powinna się zachowywać w podobnych sytuacjach.Toniezrozumienie oczekiwań innych zamykało jej dostęp do grupy.%7łal mi jej bardzo.Chciałabym podejść i objąć ją ramieniem.Tymczasem przechadzamsię po podwórku i tylko przypadkiem staję obok niej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]