[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawprost oczu miałem strzaskaną, szklaną płytę.Wszystkowydawało się teraz tak odległe, że niemal już zapomniałem,jak się zaczęło.Wystukałem numer i po drugim dzwonkuDov podniósł słuchawkę.- Tu Dzieciak - powiedziałem.- Co jest?- Ty skurwielu.Dopiero co wypadłem z kolejki górskiej.- Dlaczego trwało to tak długo?- Nie wiem.Myślę, że wystąpiły jakieś zakłócenia w łącz-ności z operatorem wesołego miasteczka.- Co masz na myśli?- Tylko tyle, że jestem zmęczony, ty dupku.A jakmyślałeś? Co mógłbym mieć na myśli?- Dobrze się czujesz?- Na tyle dobrze, na ile można było się spodziewać.Jakośprzeżyję.- Dobra, tylko opisz wszystko w raporcie.Zobaczymy sięrano.Odłożył słuchawkę.Wystukałem jeszcze jeden numer, tym razem aparatu wgłównym hallu akademii1.Spodziewałem się zastać tamYosy'ego i Haima.Mieliśmy umowę, że po akcji czekaliśmy,aż ostatni z nas będzie wolny.Była 23:40, gdy Yosy po1Akademia: placówka szkoleniowa Mosadu, mieszcząca się pod TelAwiwem przy drodze do Hajfy, naprzeciw klubu sportowego.41piątym dzwonku podniósł słuchawkę.Oddychał z wysiłkiem,jakby przezd chwilą przebiegł niemały dystans.- Tak?- Yosy?- Hej, Victor, do cholery, gdzie ty się podziewasz? Jeszczechwila i chcieliśmy odpuścić sobie dalsze czekanie.- Jacy my"?- Haim i ja, któżby inny?- Dlaczego dyszysz, jakbyś dopiero co skończył biegmaratoński?- Graliśmy w ping-ponga.Co cię zatrzymało?- Nic specjalnego.Potrzebne mi miejsce, gdzie mógłbymodsapnąć i zrelaksować się.Zachichotał.- Coś mi się wydaje, że fabryka słodyczy będzie w sam raz.- Jaka znowu fabryka słodyczy?Wciąż jeszcze kręciło mi się w głowie od otrzymanychrazów i nieustannego napięcia.- Dina.Miałem na myśli Dinę.Gdzie jesteś?- W Ramat Gan, na krzyżówce Elitę.- Spotkamy się za dziesięć minut przy londyńskim kom-pleksie bazarowym.- Do zobaczenia.Odwiesiłem słuchawkę i wezwałem taksówkę.Kilka minutpózniej stałem na rogu, obserwując północny odcinek AleiEven Gvirol.Jeep nadjechał z przeciwnej strony i zahamowałtuż za moimi plecami.Haim siedział z tyłu.Podniósł się i ukazując łysą czaszkę,spojrzał na mnie znacząco.- No, dalej, dalej, przecież nie będziemy tu stać całą noc.Mamy jeszcze robotę do wykonania.- Robotę?- Biuro adwokata.Trzeba zakraść się do budynku i sfoto-grafować część jego akt.42- Kiedy to wypłynęło?- Wczoraj.- A jak to się stało, że nic o tym nie wiem?- Nie należysz do zespołu.Nie prosiliśmy się na ochot-nika, zostaliśmy przydzieleni.Czułem się tak, jakby czyjaś dłoń powoli wbijała mi wplecy zimny, długi sztylet.Yosy, Haim i ja stanowiliśmyzespół prawie od pierwszego dnia.Doskonale się uzupeł-nialiśmy i nie było najmniejszego powodu, aby nas rozdzie-lać.Ktoś próbował mnie izolować - to jedyne uzasadnienie,jakie przyszło mi do głowy.Nie byłem paranoikiem.Gdybytaką decyzję podjęło dowództwo, zostałbym o tym poinfor-mowany i usłyszałbym uzasadnienie.Ponieważ wszystkodziało się za moimi plecami, posunięcie nabierało charakteruspisku.Co mogłem zrobić? Nic.Jedynym racjonalnymzachowaniem było pogodzenie się z sytuacją.- Myślałem, że umawiałeś się z nią na dwunastą - powie-działem i nagle zdałem sobie sprawę, jak niecierpliwieoczekuję spotkania z Diną.Zabawne, ale w moje myślizapadł jej uśmiech, a nie ponętne ciało.- To nadal jest aktualne - stwierdził Yosy, odwracając siędo mnie i Haima.- Podrzucimy cię do jej mieszkania, a samipojedziemy na akcję.Po wszystkim wpadniemy po ciebie.Kiwnąłem głową i powiedziałem:- Może być.- Wejdziemy z tobą tylko na kawę.Zaraz potem spadamy- dodał Yosy.Opowiedziałem o mojej randce z policją.- Mocno bili? - chciał wiedzieć Yosy.- Wystarczająco.Sam się o to prosiłem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]