[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stary spał.Przez ścianę oddzielającą ich sypialnie Mark słyszałjego chrapanie.- Sen sprawiedliwych - mruknął, zakładając ręce za głowę ispoglądając na plamę na suficie.Chociaż zgodził się pomócwujowi - staruchowi o krok od grobu - w jego świętej wojnie,nie ustalili jeszcze, jaka rola mu przypadnie.Miał gdzieś, czywilkołaki były dziećmi diabła czy nie.Ważne, że żyły pozaprawem.Mark był biznesmenem.Musiał znalezć jakiś sposób, żeby natej wojence skorzystać.Gdyby udało mu się złapać jednego wilkołaka.Znał parę osób,które chętnie kupiłyby takiedziwadło.Niestety, ten pomysł rozbijał się o oczywisty problem.Stwór mógł odmówić przemiany -a najwyrazniej kontrolowałyten proces - niszcząc jego wiarygodność.A w handluwiarygodność była wszystkim.- No dobra, jeśli nie zarobię na pozostawieniu ich przy życiu.Uśmiechnął się.Wilkołaki.Wilko-łaki.Wilki.Martwe wilki oznaczały futra.Wziąć takie razem z głową i jużbył elegancki dywanik.Ludzie zawsze chętnie płacili za rzeczy rzadkie i niezwykłe.ROZDZIAA 9Widział ktoś Daniela? Jennifer podniosła głowę znadpaprochów, które wygrzebywała z sierści siostry.-Jakąś godzinę temu wyszedł na drogę.Powiedział, że zaczekana listonosza.- Przecież dziś niedziela.- Nadine wywróciła oczami.- Todziecko nie ma za grosz poczucia, który jest dzień tygodnia.Peter, mógłbyś po niego pójść? jej ton oscylował międzyrozkazem a prośbą.W ten sam sposób mówią dobrzy sierżanci, po-myślała Vicki.Może łaki potrafiłyby zintegrować się łatwiej, niż do tej porysądziła.Peter ściągnął koszulkę przez głowę i rzucił ją Rose.- Myślisz, że uda ci się znalezć kluczyki do samochodu, zanimwrócę?- Gdzieś tu są - mruknęła, grzebiąc w kolejnym stosie papierów.- Wiem, że są, czuję ich zapach.- Nie przejmuj się - poradziła Vicki, ratując przekrzywionąstertę magazynów fermerskich przed ru-nięciem na podłogę.-Jeśli nie znajdziemy ich przed powrotem Petera, wezmiemysamochód Henry'ego.- BMW? - Peter zrzucił z nóg trampki.- Wiesz, gdzie sąkluczyki?Vicki uśmiechnęła się szeroko.- Pewnie, że wiem.Henry dał mi je na wypadek, gdybyśmymusieli gdzieś pojechać.- Zwietnie.- Rzucił spodenki Rose na głowę.-Już nie szukaj -polecił, zmienił się i wypadł przez drzwi niczym burza.Mark miał tylko przejechać obok farmy i sprawdzić, czy dojrzyktóregoś z tych rzekomych wilkołaków i zdoła zerknąć na jegofutro.Ale kiedy zobaczył, że przy skrzynce na listy coś siedzi,poczuł się, jakby Bóg dał mu znak.- A jak mnie zapewniono,Bóg jest po naszej stronie.Zatrzymał się. Coś" nie wyglądało na wilka, ale na psa też nie.Byłorozmiarów małego owczarka niemieckiego.Sie-działo i patrzyłona niego, z łbem przekrzywionym na jedną stronę, dysząc zgorąca.Jednolicie czarna sierść przypominała wilczą, miała tedługie, jedwabiste włosy, które kobiety tak lubię gładzić.Mark wysunął rękę przez otwarte okno i pstryknął palcami.- Do nogi! Chodz, mały.Zwierzę wstało, przeciągnęło się i ziewnęło.Na tle czarnegopyska jego zęby były wyjątkowo białe.Czemu nie kupił ciasteczek, kawałka wieprzowiny albo czegośtakiego?- No chodz.- Szkoda, że był czarny.Im rzadziej spotykanykolor, tym wyższa cena.I wtedy dojrzał rudawy błysk mknący aleją w stronę skrzynki.Mark pojął, że czarny wilkołak to jeszcze szczenię.Rudy byłogromny i miał najpiękniejszą sierść, jaką Markowi zdarzyło sięwidzieć.Długie grube włosy mieniły się w słońcu barwami, odciemnordzawej do prawie rudozłotej.Z każdym ruchempojawiały się nowe pasemka.Pysk i uszymiał ostro zakończone, a oczy otaczała ciemniejsza sierść, przezco pysk wilkołaka był tak ekspresyjny, jak twarz człowieka.Mark znał ludzi, który zapłaciliby fortunę za takie futro.Zwierzę obserwowało go przez chwilę z uniesioną głową,ignorując mniejszego, który próbował je przewrócić.W tymspojrzeniu było coś, co sprawiało, że Mark poczuł sięwyjątkowo nieswojo.Już nie miał najmniejszych wątpliwości -te stworzenia były czymś więcej, niż się wydawało.Potem obazwierzęta, rude i czarne, pobiegły z powrotem do domu.- O tak - mruknął, odprowadzając je wzrokiem.-Znalazłemswoją żyłę złota.- A najlepsze w tym wszystkim było to, że jeślicoś pójdzie nie tak, caławina spadnie na szalonego wuja Carla i jego wyso-kokalibrowąmisję od Boga.W planie dnia pierwsze miejsce zajmowała przejażdżka doLondon w celu zdobycia paru informacji.Vicki szybko odkryła, jaką to niesamowitą atrakcję skrywałoBMW Henry'ego.Nisko na tablicy rozdzielczej, ukryte przezwścibskimi spojrzeniami i dodatkowo zamaskowane matowoczarnym wykończeniem wszystkiego, włącznie z przyciskami iwyświetlaczem cyfrowym, znajdowało się arcydziełoodtwarzania CD.Vicki bardzo chętnie po-dziwiała jakość dzwięku, mogła nawet wysłuchiwać zachwytówPetera nad głośnikami basowymi i wy-sokotonowymi iwewnętrzną stabilizacją czegoś tam, ale nie miałanajmniejszego zamiaru słuchać przez całą drogę opery, a jużzwłaszcza zawodzących do wtóru łaków.Poszli na kompromis i podśpiewywali do Con-waya Twitty'ego.Zdaniem blizniąt klasyka country nie umywała się do opery, alewoleli to niż brak muzyki.Vicki mogła znieść country.Przynajmniej rozumiała słowa, a Rose miała talent doparodiowania bólu istnienia i łamanego serca.Przejechali przez wschodnią część miasta Highbury Avenue -drogą numer 126 - w kierunku drogi 401.Kiedy wbili się wruch miejski, Rose wyłączyła muzykę.Ku zaskoczeniu Vickisiedzący z tyłuz głową na wpół wystawioną na zewnątrz Peter niezaprotestował.- Widzimy inaczej niż wy - wyjaśniła Rose, bardzo ostrożniezmieniając pas i wymijając osiemna-stokołową ciężarówkę.-Musimy o wiele bardziej uważać, kiedy prowadzimy.- Większość ludzkości powinna bardziej uważać, kiedyprowadzi - mruknęła Vicki.- Peter, przestań kopać w mojesiedzenie.- Przepraszam - łak przesunął nogi.- Czemu jedziemy naposterunek w niedzielę? Nie będzie zamknięty?Vicki prychnęła.- Zamknięty? Peter, posterunek nigdy nie jest zamknięty.Torobota na dwadzieścia cztery godziny,siedem dni w tygodniu.Powinieneś o tym wiedzieć, masz bratapolicjanta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]