[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.159- Jutro jadę do domu - oznajmiłam.Oboje z Jeanem Pascalem popatrzyli na mnie ze zdumieniem.- Jutro? - powtórzył Jean Pascal.- Dlaczego? - domagała się wyjaśnień Belinda.- Uważam, że najwyższy czas, aby pomyśleć o powrocie do domu.Ponieważ obawiam się podróżować samotnie, chcę skorzystać z okazji izabrać się z Fitzgeraldami.- Nie rozumiem cię - oświadczył chłodno Jean Pascal.- Od dłuższego czasu męczy mnie myśl, że nadużywam twojej go-ścinności.Akurat trafiła się sposobność.Fitzgeraldowie jadą jutro odziesiątej do Paryża.Pojadę z nimi.- Zaskoczyłaś nas swoją decyzją - powiedział Jean Pascal.Widziałam po jego minie, iż wie, że moje postanowienie zrodziło siępod wpływem jego nieudanych planów poprzedniej nocy.W jegooczach zapaliły się gniewne ogniki.Znowu przyszła mi na myśl walka złabędziem.Teraz pewnie chętnie wychłostałby mnie.Boże, jaka byłam wdzięczna Fitzgeraldom!- Uważam, że wykazałaś wielki brak taktu, czyniąc przygotowaniado wyjazdu za naszymi plecami - powiedziała Belinda.- Sama dopiero dzisiaj dowiedziałam się o wyjezdzie Fitzgeraldów.Uznałam, że to dobry pomysł, by zabrać się z nimi.- Nie powinniśmy pozwolić ci jechać - oświadczyła Belinda, patrzącna ojca.- Obawiam się, że nie możecie mnie zatrzymać -powiedziałamostro, po czym zwróciłam się do Jeana Pascala.- Mam nadzieję, że niepoczytujesz mojego wyjazdu za brak wdzięczności.W świetle pewnychokoliczności.Wiedział dokładnie, o czym mówię.Szybko wszedł mi w słowo.- Oczywiście, zrobisz, jak zechcesz - oświadczył chłodno.-Gdybyś powiedziała, że chcesz jechać, osobiście odwiózłbym cię dodomu.- Nie mogłabym na to pozwolić.Oboje z Belinda jesteście tutaj po-trzebni.Będziecie mieli dużo spraw do omówienia, kiedy wróci Robert.Pójdę się teraz spakować.160- Jak dostaniesz się do Bordeaux?- Zamówiliśmy powóz.Najpierw przyjedzie po mnie, a potem pod-jedziemy do Fitzgeraldów.- Widzę, że bardzo się z nimi zaprzyjazniłaś.Uważasz, że to roz-sądne ufać zupełnie obcym ludziom? Przecież prawie ich nie znasz!- To porządni ludzie.Poza tym, co może się stać? Po prostu dotrzy-mają mi towarzystwa w podróży.Idę się pakować.Mam niewiele czasu.Belinda była zła.Wyraznie mnie unikała.Jean Pascal również zo-stawił mnie w spokoju.Bardzo byłam mu za to wdzięczna.Wieczoremwcześnie wycofałam się do mojego pokoju, oczywiście nie zapominająco zamknięciu drzwi na klucz.Byłam zadowolona, że tak sprytnie udało mi się wybrnąć z kłopotli-wej sytuacji.Jak się spodziewałam, miałam problemy z zaśnięciem.Kiedy wreszcie nadszedł sen, przyśniło mi się, że Jean Pascal wdzie-ra się do mojego pokoju, a ja budzę się i widzę, jak siedząc na łóżku,zamienia się w czarnego łabędzia.Ta wizja tak mną wstrząsnęła, że dorana nie zmrużyłam oka.Kiedy nastał świt, poczułam wielką ulgę, że noc wreszcie się skoń-czyła.Therese przyszła godzinę wcześniej niż zwykle.Przyniosła kawę igorącą maślaną bułeczkę.- Musi panienka się posilić - powiedziała.- Czeka panienkę męczą-cy dzień.Podziękowałam jej serdecznie.Therese uśmiechała się do mnie zsympatią.Ciekawe, czy domyślała się prawdziwego powodu mego wy-jazdu? Prawdopodobnie musiała dużo wiedzieć o obyczajach pana nazamku Bourdon.Zeszłam do hallu.Jean Pascal już tam był.- Poślę kogoś na górę po twoje bagaże - powiedział.Potem wziąłmnie za ręce i z powagą spojrzał mi w twarz.- Lucie, przykro mi, żewyjeżdżasz stąd w taki sposób.- Uznałam, że tak będzie najlepiej.161- Moje drogie dziecko.Rozumiem cię.Postaraj się także i mniezrozumieć.Szczerze cię pokochałem.Teraz wiem, że działałem zbytpospiesznie.Ale proszę cię, byś pamiętała, że zawsze możesz liczyć namnie.Rozumiesz, co chcę powiedzieć, prawda?- To bardzo wspaniałomyślnie z twojej strony.-zaczęłam.Przerwał mi ruchem głowy.- Hołubiłbym cię i rozpieszczał.Jeszcze kiedyś cię przekonam.Zmienisz zdanie.- Dziękuję za gościnę.Wybacz, jeżeli mój wyjazd cię dotknął.- Nie, moja droga.To moja wina.Zostałem słusznie ukarany.Po-trzeba ci więcej czasu.Tyle ostatnio przeżyłaś, a ja nie umiałemczekać.Ale to dlatego, że tak bardzo mi na tobie zależy.Odłóżmywszystko.na jakiś czas.Wrócę.Nie daję łatwo za wygraną, kiedy naczymś mi zależy.Jak bardzo chciałam już jechać! Powóz czekał gotowy do drogi.JeanPascal pocałował mnie w rękę.Służba skończyła ładować bagaże.Belinda nie przyszła się pożegnać.Była na mnie zła i nie miała za-miaru tego ukrywać.Powóz ruszył powoli.Jean Pascal stał na podjezdzie taki smutny, żeaż zrobiło mi się przykro.Mój nastrój poprawił się, gdy dosiedli się Fitzgeral-dowie.A teraz wszyscy razem pędziliśmy pociągiem do Paryża.Cichy ślubPodróż minęła bez problemów.Dzięki Rolandowi sprawnie przeje-chaliśmy przez Paryż i złapaliśmy pociąg do Calais.Nie miałam wąt-pliwości, że bez pomocy Fitzgeraldów nie poradziłabym sobie.Pózniej musieliśmy się jeszcze dostać na prom.Kiedy wreszcie uj-rzałam Dover, poczułam wielką ulgę.Fitzgeraldowie, jak wcześniej wyjaśnił mi Roland, mieli niewielkiemieszkanie w Londynie, z którego korzystali, gdy Roland przyjeżdżał zBradford w interesach.162Postanowili, że wysadzą mnie pod domem i pojadą do siebie.Niebędą zachodzić, bo nie uprzedziłam nikogo o moim przyjezdzie i lepiejbędzie, jeżeli sama wyjaśnię powody mego niespodziewanego powrotu.Oni natomiast zajrzą jutro przed południem, żeby upewnić się, czywszystko jest w porządku.Odwiezli mnie dorożką pod same drzwi, dorożkarz wystawił bagaże,a oni zaczekali, aż kamerdyner otworzył bramę.Odwróciłam się i pomachałam im na pożegnanie.Kamerdyner był zaskoczony moim widokiem.- Panno Lansdon, nie spodziewaliśmy się.Nie dostaliśmy żad-nej wiadomości.- Nie - odpowiedziałam.- Nie miałam czasu was powiadomić.Czypani Lansdon jest w domu?- Tak, panienko.Już idę jej powiedzieć.I przyślę kogoś, by zaniósłkufry do pani pokoju.- Gdzie jest pani Lansdon?- Powinna być w salonie, panienko.- Sama jej poszukam, a ty bądz tak dobry i zajmij się bagażami.- Dobrze, panienko.Weszłam do domu.Spotkałam Celeste na schodach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]