[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obok jeszcze jeden.I jeszcze.W sumie na-liczyła ich sześć.Pięciu nie potrafiła odczytać: rozpoznałatylko dziwne litery jako ruskie „krzesełka”.Szósty był poniemiecku.„Sabine 1999.Pomocy”.I było jeszcze coś.TeŜwidziała to na filmie.Ledwo widoczne ciągi pionowychkreseczek, po siedem w rzędzie, przekreślone poziomymikreskami.Więzienny kalendarz.Cała energia i odwaga nagle ją opuściły.Kogoś tu prze-trzymywano.Tygodniami! Mimo duchoty zrobiło jej się zim-no.Tydzień w zamknięciu? I co się stało z tą Sabine i z ty-mi od reszty bazgrołów? I dlaczego wyryto je w obcychjęzykach? Na styku ściany z podłogą dostrzegła coś błysz-czącego.PołoŜyła na dłoni plastikowy płatek.Złamany tips?Starty koniuszek dowodził, Ŝe chyba skrobano nim po ścia-nie.Poczuła obezwładniającą falę paniki.Znowu rzuciła siędo drzwi.61- Wypuśćcie mnie! - zawołała ochryple, kopiąc i bęb-niąc w stalową płytę.Drzwi były grube, przypominałyhermetyczne grodzie łodzi podwodnej.- Ja nic złego niezrobiłam! Wypuśćcie mnie!Odpowiedziała jej cisza.Wstrząsana suchym szlochemrzuciła się na materac.Po chwili uspokoiła się na tyle, byutrzymać w rękach prawie juŜ pustą butelkę.Upiła łyk isięgnęła po torebkę z bułką.Właściwie nie była głodna.Nie-zdecydowanie obracała papier w rękach.Dziwne.Wcze-śniej nie zauwaŜyła tego nadruku.„Backerei und Kondito-rei Thurmann”.Napisy okrąŜały schematyczny wizerunekwypieczonego chleba.„Prenzlauerberg 60 11 1460 Berlin”.„Berlin? Jak to: Berlin? - patrzyła w osłupieniu na to-rebkę.- Czy ja jestem w Niemczech? - pomyślała kom-pletnie zdezorientowana.- Za granicą? Jak się tu znalazłam?O co w tym wszystkim chodzi?”Usłyszała szmer, a potem dziwny zgrzyt.Ktoś otwierałstalowe drzwi.Zerwała się na równe nogi, jedną ręką przy-trzymując pod szyją Ŝakiet, a w drugiej ściskając spinkę.Przemknęło jej przez głowę, Ŝe to raczej mizerna broń.Niestety, innej nie miała.Do kotłowni wszedł wysoki męŜczyzna, a w ślad za nimkobieta.MęŜczyzna ubrany był w rodzaj garnituru, tyleŜe z wysoko zapinaną bluzą ze stójką zamiast marynarki.Był przystojny, miał ciemne włosy i śniadą skórę.Rozej-rzał się z niesmakiem po pomieszczeniu.Kobieta, źleubrana i brzydka, miała zniszczoną cerę i suche, rudewłosy.Nie była moŜe stara, ale plecy miała przygarbionei chyba kulała.W jednej ręce niosła plastikowe wiadro zpokrywką, a w drugiej reklamówkę z jakimiś pojemnikamiw środku.- Witamy panią w Posdamer Hilton - powiedział męŜ-czyzna po niemiecku, wbijając wzrok w lokatorkę celi.62- Pan mówi: zdrastwujcie - przetłumaczyła ruda nałamaną polszczyznę, stawiając wiadro i kładąc na nimplastikową torbę.Nie patrzyła uwięzionej w oczy.Dziewczyna juŜ chciała powiedzieć, Ŝe zna niemiecki,ale pod wpływem jakiegoś impulsu ugryzła się w język.- Kim pan jest i dlaczego mnie tu więzicie? - spytałapo polsku.Słowa z trudem przechodziły przez ściśniętegardło.Ruda przetłumaczyła na równie łamaną niemczyznę.- Ja jestem Hans, a to jest Greta.A ty jesteś naszym go-ściem.- On Hans, a ja Greta.Ty gość.- Oto twoja toaleta.Zostaniesz z nami przez jakiś czasi nie chcę, by ci czegoś brakowało - męŜczyzna trącił no-gą wiadro.- A to twój posiłek - podniósł reklamówkę i zudanym obrzydzeniem natychmiast wypuścił.Zaczął po-woli zbliŜać się do dziewczyny.- Abied i sracz - przełoŜyła zwięźle Greta.- Dlaczego tu jestem? Czego ode mnie chcesz? - cofnęłasię, ale po dwóch krokach poczuła za plecami ścianę.- Jeśli będziesz grzeczna, nic ci się nie stanie - padła od-powiedź.Powoli wyciągnął rękę.- A jeŜeli będziesz nie-grzeczna.- jego głos przeszedł w szept.Zacisnął palce nadłoni, którą ściskała pod szyją Ŝakiet.- Rób, co on skazy albo cię ubijet’ - oznajmiła bezna-miętnie tłumaczka.„Teraz albo nigdy”, pomyślała dziewczyna.Zamachnęłasię gwałtownie, starając się trafić go w twarz naostrzonąspinką.Zanim cios dosięgnął celu, leŜała na podłodze obez-władniona straszliwym uderzeniem.- Drapiesz, kotko? - wysyczał Hans, pochylając się nadnią.- Tak odpłacasz za moją dobroć?Chwycił ją za ramiona i podniósł na klęczki.Ocuciłwprawnym uderzeniem w twarz.63- Niestety, nie mogę z tobą poigrać tak, jak bym chciał.Ale i tak nauczę cię, gdzie twoje miejsce.Tu.Na kolana,dziwko!Siłą przybliŜył jej głowę do swojego krocza.Rozpiąłrozporek.Dziewczyna szarpnęła się rozpaczliwie, ale Hansi w tym miał wprawę.Jedną ręką złapał ją za włosy, a dru-gą nacisnął u nasady Ŝuchwy.Gdy tylko rozwarła szczęki,wtłoczył penisa do jej ust.- Spróbuj ugryźć, suko, a złamię ci kark.O, tak.- bru-talnie skręcił jej szyję i zaczął poruszać jej głową w przódi w tył, pokonując bez trudu słaby opór.Spróbowała go odepchnąć, ale kopniak w splot słonecz-ny pozbawił ją tchu.DraŜnione gardło ściskały wymiotneodruchy.Poczuła, Ŝe się dusi.Naraz jej usta wypełniła go-rąca ciecz.Hans nie wydał najmniejszego dźwięku.Odrzuciłją jak szmacianą lalkę i zapiął rozporek.Dziewczyna upadłana podłogę, krztusząc się i łapiąc oddech.Nagle zwinęłasię wpół i zwymiotowała.- Zabierz jedzenie, Sabine.Pani nie ma dziś apetytu- usłyszała jeszcze śmiech Hansa, po czym szczęknęłyzasuwy drzwi.A potem zemdlała.Niedziela, 24 lutegoBlok o mieszkaniach poupychanych ciasno jak komór-ki w plastrze miodu i chyba podobnie obszernych miał zdziesięć pięter.Ewę zatykało od smrodu kapusty, brudu ikocich szczyn.Wstrzymała oddech i nacisnęła guzikdzwonka.Oko wizjerka pociemniało, po chwili zgrzytnąłotwierany zamek.- Dzień dobry, ja do Joli.- zaczęła.64Przełknęła ślinę.Zza drzwi wyjrzała o dwie głowy wyŜ-sza od niej pleczysta dziewucha i mierzyła ją podejrzliwymspojrzeniem spod zmarszczonych brwi.Wyglądała na taką,co to siadając na orzechu, nie tyle go łupie, ile rozciera namiazgę.- Nie ma Jolki.A pani to kto?- Jestem Ewa Wiśniewska.- Olbrzymka czy nie, kociodór stawał się nie do zniesienia.- Mam dla Joli list odprzyjaciela jej matki.Z zagranicy.Mogę wejść?- Proszę - tytanka niechętnie przepuściła ją do mikro-skopijnego kuchnio-przedpokoju.Ewa z przyjemnością odetchnęła dla odmiany woniączystości i prasowanych ubrań.- Wiesz moŜe, kiedy Jola wróci? - zdecydowana byłasumiennie spełnić prośbę pana Gagosiana.Wyraźnie nale-gał, Ŝeby przekazała list córce jego byłej pracownicy do rąkwłasnych.- Same byśmy chciały wiedzieć! - dobiegło z głębimieszkania.Przez okno łączące ślepą kuchnię z jedynym pokojemEwa dostrzegła dziewczynę w staniku, pochyloną nad des-ką do prasowania.- Nie ma jej od czwartku! A jutro trzeba zapłacić zamieszkanie! I zabrać swoje graty, a jak nie - wystawimy dośmietnika, biedni się ucieszą! O! - prasująca dziewczynakiwnęła głową w stronę rogu pokoju.Do zadziornego tonugłosu pasował zadarty nos i spadająca na oczy grzywka.Ewa zobaczyła dwa duŜe kartony i jedno pudełko pobutach ustawione porządnie jedno na drugim.- Jola się wyprowadziła? I zostawiła rzeczy? - zdziwiłasię.- No, nie to, Ŝe się wyprowadziła - olbrzymka poczła-pała za nią [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl