[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stąd jeszcze krok i Jadzi342wyobraznia na szczyt się wspinała, a tam babka, po którejnosiła imię, była piękną szlachcianką wydaną za pospoli-tego Strąka z Brzeziny w wyniku bliżej niesprecyzowa-nych, lecz tragicznych okoliczności natury romansowej.Jato tak trochę skończyłam jak twoja świętej pamięci pra-babka młynarzowa, wzdychała Jadzia tajemniczo.Ją tammieli za trędowatą, jak Izaurę poniewierali, krzywdzili, alesię nie dała.Gdy opowiadała córce o swoim dzieciństwie,Zofii tam niemal nie było, bo tylko tak mogła się zemścić.Jadzia nawet przed sobą nie przyznała się nigdy, że jestzazdrosna o spóznioną miłość, którą Zofia przechowała zdala od niej i w całości dała wnuczce.Nie starczyło dlaJadzi i nie udało się Zofii dokochać córki za lata nieko-chania.Stefan, dla którego przeszłość była koszmaremprzejawiającym się atakami lęku i głodu, patrzył na swojąciekawską córkę z gniazda przed telewizorem i zbywałpytania o dzieciństwo, mówiąc, co, znów jakieś fiksum-dyrdum? A lekcje odrobione? Moje życie to same pikassyi trele-morele, pomyślała Dominika słowami matki, któraczasem przychodziła do jej pokoju, brała na chybił trafiłjakąś książkę i nie znalazłszy nic dla siebie ani w malar-stwie Witkacego, ani w poezji Stachury, ani tym bardziejw podręczniku do matematyki, mówiła, jak ty coś z tegorozumiesz, córcia, przecież to same pikassy i trele-morele.Wszystkie te książki ci do nauki potrzebne czy to jakieśfiksum-dyrdum? Ignacy Goldbaum patrzył tymczasem naDominikę z fotografii zrobionej polaroidem, a listy opo-wiadały historię, jakiej nie wymyśliłaby nawet babcia Ha-lina.343Ignacy nigdy nie wrócił do Warszawy i spotkawszyna swojej drodze mniej więcej jednakową liczbę przyzwoi-tych ludzi i kanalii, co nie zawsze dało się rozpoznać napierwszy rzut oka, po kilku miesiącach od rozstania z Zo-fią był już w Stanach.Po wojnie szukał kobiety, która goocaliła, ale listy jego pozostawały bez odpowiedzi, a we-dług danych Czerwonego Krzyża w okolicach Zalesia,Brzeziny i Kocierzowej zginęły co najmniej trzy ZofieMaślak, w tym dwie w wieku, który mógł być wiekiemjego Zofii.Polska po wojnie nie była krajem, w którymchciałby żyć, a ta przedwojenna nie istniała.Na miejscudomu cioci Roissy została kupa gruzu, po jej grobie niebyło nawet śladu; po innych krewnych przetrwał być możeabażur albo trochę włosów, nie do odróżnienia wśród in-nych za szybą oświęcimskiego muzeum.Ignacy napisał wkońcu do Janka Kosa, bez wielkiej nadziei adresując list -Jan Kos, Zalesie - i już po miesiącu otwierał kopertę, naktórej jego nazwisko i adres wypisano niewprawnie ko-piowym ołówkiem.Jan Kos pisał, że Zofia nie żyje, wostatnich tygodniach wojny zmarła na tyfus.Nic poradzićsię nie dało, a on sam ma się dobrze, czego i Ignacemużyczy, mimo iż wybrał kraj wyzysku ludu pracującego.Skoro nie było Zofii, zniknął ostatni powód, by wrócić.Ignacy skończył studia medyczne, w czasie których poznałprzyszłą żonę, a pamięć o Zofii hołubił w tym miejscuserca, które zarezerwowane było dla jego pierwszej ojczy-zny, najważniejszej, ale utraconej.Starszy syn IgnacegoGoldbauma, David, pojechał do Polski w podróż, o którejmarzył od dziecka, kuszony wspomnieniami ojca jak rybabłyszczącą, niejadalną przynętą.Miał zobaczyć Warszawę,zanim pójdzie na studia, i przywiezć ojcu potwierdzenie344wspomnień.Im Ignacy był starszy, tym te wspomnieniabyły piękniejsze, rozrastały się i wplatały nawet tam, gdzienie powinny.Gdy Ignacy mówił - wtedy, przedtem, zanim- dzieci wiedziały, że ma na myśli Polskę, i podejrzewały,że do Polski wracał, kiedy siedział ze szklistymi oczaminad ulubioną siekaną wątróbką, a David trzy razy powta-rzał, tato, zanim ojciec zwrócił na niego uwagę.Syn Igna-cego przyjechał z Polski po miesiącu chudszy o pięć kilo istarszy o dziesięć lat, przywożąc opowieść o brudnychmiastach i ścianach ze śladami po kulach, na których czy-tał świeże napisy %7łydzi do gazu i oglądał rysunki gwiazdyDawida wiszącej na szubienicy.Ze świeżą zmarszczką nawysokim czole syn Ignacego mówił o znajomym ojca zmłodości, profesorze niewinnej niczemu ornitologii, któ-rego wyrzucili z pracy i który, płacząc, pakował walizki wmieszkaniu na betonowym osiedlu, w jakich w Ameryceżyją biedacy i nielegalni imigranci.Winda, którą Davidjechał na dziesiąte piętro do mieszkania ornitologa, byłaciemna i musiał po omacku nacisnąć guzik; bał się, że napalcu zostanie mu ślad po świeżej krwi.Ten młodzieniec,który w wieku osiemnastu lat lubił nosić dodające mupowagi marynarki i kapelusze, bo zawsze czuł się starszy,niż był, nie znalazł w Warszawie ulic, które w letnie popo-łudnia miały nabierać lekkości paryskich bulwarów, tylkoszerokie przecinki w szarości bezkształtnych domów, wy-cięte nie wiadomo po co, bo nie prowadziły do żadnegocentrum, lecz na przedmieścia niepostrzeżenie przecho-dzące w pola kapusty i błoto.Wsiadał w autobusy i wysia-dał na ostatnim przystanku, gdzie była już wieś; pod skle-pem mężczyzni pili piwo, kobiety podchodziły do nich345szybkim krokiem, jakby chciały ich uderzyć, ale zatrzy-mywały się i wyrzucały z siebie tylko bluzgi słów, którenie przynosiły żadnego rezultatu, wsiąkały w błoto.Od-chodziły więc i wracały, i tak w kółko.Jechał tym samymautobusem do miasta bez centrum i szukał przeszłości ojcana ulicach getta, które spłonęły, w kawiarniach, którychnie było, pod obcym uniwersytetem.Synowi IgnacegoGoldbauma podobał się tylko Pałac Kultury, bo przypomi-nał mu budowle Nowego Jorku, przesadne, buńczuczne,strzelające w niebo, którego tło litościwie łagodziło ichbrzydotę, zacierało kontury, otulając czubek mgłą, tak żegdy człowiek zadzierał głowę, wydawało mu się, że płyną.David pojechał do Zalesia samochodem pożyczonym oddoktora Zatryba i opowiedział ojcu o dwóch przestraszo-nych kobietach z drewnianego domu na skraju wsi, podktórego okapem roiło się od jaskółek, o grubej starszejpani palącej papierosy bez filtra i niezbyt rozgarniętejdziewczynie o oczach w kolorze agrestu, na oko w jegowieku - żadna nie przypominała anioła ani kusicielki.Roz-czarowanemu krajem przodków Davidowi nie wydawałosię możliwe, by Zofia, z plackami niezdrowego rumieńca iw brudnawym fartuchu, lub Jadzia, wiejska panna o uro-dzie bułki na parze, mogły mieć coś wspólnego z jegoojcem i z nim.Jednak przede wszystkim nie wydawało musię możliwe, by on, David Goldbaum, miał coś wspólnegoz tym krajem, który okazał się jakąś straszną pomyłką namapie jego świata, i przez wiele lat będzie myślał, że naj-gorsze, co mogłoby go spotkać, to mieszkać w Warszawiei jezdzić do pracy jedną z tych ulic, wyrąbanych międzybrzydkimi domami przez jakiegoś szalonego Goliata.346Ignacy Goldbaum wiedział więc, że Zofia żyje, ale naobrazie jej życia przywiezionym mu przez syna nie byłodla niego miejsca.%7łyła i miała dorosłą córkę niepodobnąani do niego, ani do niej, w progu jej drewnianego domustały męskie buty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]