[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Kiedy ja słabo pływam — rzekł Winiarski z nieznacznymuśmiechem — a pan prowadzi kurs dla zaawansowanych.— Wręcz przeciwnie, zademonstruję elementarne zasadysztuki pływania.Żadne z nich nie jest naprawdęzaawansowane.Proszę więc, proszę.Chcąc nie chcąc, Winiarski zajął miejsce na końcu szeregu.— Pan Szot — zaczął Mrozowski, wskazując na mnie — pływawprawdzie szybko, ale.— Ja nazywam się Szot — przerwała mu Ewa — to jest panJoachim.— Przepraszam najmocniej — zmieszał się — myślałem opanu, panie Joachimie.— Joachim to nazwisko — wtrąciłem — jest nieodmienne.— Istotnie, istotnie.— Zatarł nerwowo ręce.— Jeśli więcchodzi o błędy popełniane przez pana Joachim.— Nazwisko jest nieodmienne w wołaczu — uzupełniłem.— W wołaczu? — zdumiał się.— W wołaczu.— powtórzył wzamyśleniu.— Więc błędy pana Joachim w wołaczu.Ewa i Ada roześmiały się głośno.— Ja wam to po prostu pokażę — rzekł z rozpacząMrozowski.Wszedł do wody po pas, zatrzymał się w miejscu, w którymgrunt obniżał się gwałtownie.— Wejście na głęboką wodę! — zawołał.— Unosimy ręce dogóry, składając dłonie, pochylamy się lekko do przodu,następnie zgrabnym ruchem, nie powodując najmniejszegorozprysku, najmniejszego hałasu.Tu zachwiał się, rozpaczliwie usiłując utrzymać równowagę.— Najmniejszego hała.— zawołał jeszcze i runął do wody zpotwornym pluskiem.Nad powierzchnią ukazały się cienkie nóżki notariusza,potem rozrzucone patetycznie ramiona i w miejscu, w którymzniknął, ponad kłębiącą się kipiel wzbiły się banieczkipowietrza.— Nasz nauczyciel, zdaje się, poszedł na dno — rzekł zkamiennym spokojem Winiarski.— Nareszcie kolej na mnie! — wykrzyknął uszczęśliwionyJanusz.— tylko ja mogę nurkować!Nasunął błyskawicznie okulary na oczy i rozstawiając szerokonogi, aby nie zaplątać się znowu w płetwy, wbiegł do wody.Przez moment ponad powierzchnią powiewały zielone płetwy,a potem nowa porcja banie- czek dała świadectwo klęsceratownika.— Ada, szybko! — zawołałem.Skoczyliśmy równocześnie.Wyprzedził nas jednak Winiarski.Pod wodą już zobaczyłem, jak windował za włosy wierzgającegoJanusza.Ujęliśmy z Adą Mrozowskiego pod ramiona.Byłniemal bezwładny, należało się spieszyć.Ktoś znalazł się oboknas, to Ewa, w trójkę wyciągnęliśmy notariusza na piasek.Janusz klęczał, plując wodą, Mrozowski leżał na plecach, nieporuszając się, wreszcie drgnął, zakrztusił się, bluznął wodąraz, drugi, jęknął i otworzył oczy.Odetchnąłem.—.nie powodując najmniejszego hałasu, wślizgujemy się dowody — dokończył bełkotliwie i zemdlał.Dopiero po pół godzinie mogliśmy wyruszyć do domu.Niebo na zachodzie pociemniało, skwar był niemiłosierny,najmniejszy powiew nie poruszał gałęziami drzew, burzawisiała w nieruchomym, suchym powietrzu pod gorącym,przymglonym słońcem.Notariusz szedł wolno przodem,podtrzymywany przez Winiarskiego.Milczał, i było to takniezwykłe, że milczeliśmy wszyscy.Dźwigałem worekMrozowskiego, Ada niosła płetwy, a Ewa okulary Janusza, onzaś sam wlókł się na końcu i robił wrażenie niezbyt z siebiezadowolonego.Tak wkroczyliśmy na taras.Drzwi były zamknięte, w domu panowała głucha cisza.Notariusz opadł z jękiem na trzcinowy fotel, otarł czoło.— Wygląda na to, że nikogo nie ma — powiedział Janusz.—Nie spodziewali się, że tak wcześnie wrócimy.— Ile razy znajduję się w niebezpieczeństwie — rzekłMrozowski — moja żona jest nieobecna.Darzy mniebezgranicznym zaufaniem.Z drugiej jednak strony nie zdajesobie sprawy, że moja śmiałość i nieubłagana konsekwencja wdążeniu do celu stwarzać mogą sytuacje dramatyczne.Bowiemprzed wejściem do wody zbadać zawsze należy konsystencjędna.Uległem stworzonym przez was nastrojom pośpiechu inerwowości i nie zdążyłem zbadać otoczenia, co zapewniłobywłaściwe warunki dla pokazu.Następnym jednak razempozostanę wiemy swoim zasadom.— Widzę, że wraca pan do siebie — mruknąłem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]