[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chociaż posiadanie syna wydaje mi się dużo rozsądniejsze - przyznałJasper.- Najważniejsze jednak, żeby Claire powiła bez przeszkód zdrowedziecko.- Claire jest młoda i silna.Poradzi sobie doskonale.Prawdopodobnie lepiejod ciebie.Jasper schylił głowę lekko zmieszany.- Przejmowałem się wszystkim ogromnie.To kolejny powód, dla któregozdecydowałem się przyjechać tutaj.Claire na to nalegała, twierdząc, że potrzebajej wytchnienia od mojej przesadnej troski.Choćby na dwa tygodnie.Chociaż wiedział, że Claire darzy męża serdeczną miłością, Jason rozumiałuczucia bratowej w tym względzie.- Zapewne już za tobą tęskni i powita cię z otwartymi ramionami.- Taką mam nadzieję.- Jasper sięgnął po ostatnią kanapkę na tacy.- Czy powinienem wiedzieć coś jeszcze, zanim spotkamy się jutroz Ardleyem?Jason się zawahał.Urzędnik uznał, że napad był dziełem bandytów, i zalecałwiększą ostrożność na drogach.Co do skradzionych dzieł, Jason nabierał corazwiększego przekonania, że to Emma namalowała obraz wiszący w galerii.Właściwie powinien o tym poinformować brata, ale nie chciał narażać na szwanki tak już delikatnych stosunków z Gwendolyn.- Sądzę, że jesteś dobrze przygotowany do konfrontacji z Ardleyem - odparłw końcu, tłumiąc ukłucie winy.- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, domyślam się,gdzie możemy szukać odpowiedzi na dalsze pytania.Było dobrze po północy, kiedy dwaj jezdzcy zbliżyli się do miejscaprzeznaczenia.Krzewy przy drodze znikły im z oczu, kiedy zwolnili biegui zwrócili konie w stronę małego zagajnika.Panowały spokój i cisza.Dziwnyspokój.- Powiedz mi jeszcze raz, dlaczego spotykamy się z nimi w tak oddalonymmiejscu i o tej porze? - zapytał Fletcher, ustawiając konia obok wierzchowcatowarzysza.Czuł, że nogi mu zdrętwiały od długiej jazdy.- To jedyny sposób, żeby zachować naszą tajemnicę - odparł Ardley.-Trudno, żebyśmy ludzi tego pokroju zaprosili na obiad.Fletcher zerknął w górę, dostrzegając błysk księżyca i gwiazd przez zielonybaldachim gałęzi.Mimo że noc była przyjemnie ciepła, zadrżał.Czułprzenikający do kości chłód.Jego wiara w powodzenie planu malała z każdąprzebytą milą.- Dlaczego nie mielibyśmy się spotkać w jakiejś gospodzie? - zapytałFletcher.- Co do mnie, czułbym się bezpieczniej przy świadkach.- Ci ludzie nigdy nie zgodziliby się pokazać w publicznym miejscu.Ceniąsobie anonimowość.Fletcher ściągnął mocno brwi. - Nie podoba mi się to.- Mnie też nie.- Twarz Ardleya wyrażała napięcie.Rozglądał sięniespokojnie.- Ale znalezliśmy się w sytuacji, w której nie my dyktujemywarunki.- Okoliczności się zmienią, kiedy zobaczą, co im przywiezliśmy.- Fletcherpoklepał się po kieszeni kubraka, którą wypychała ciężka sakiewka.- Kiedywreszcie pozbędziemy się tych pijawek, będziemy mogli uregulować dług wobecmajątku.- Wszystko w swoim czasie.- Ardley wyjął lornetkę z kieszeni i przyłożył dooka, badając horyzont.- Spłata tego długu pozbawi nas większości gotówki.Zwrot brakujących pieniędzy może zająć dużo czasu.- Ale zawsze to pierwszy krok.- Tak.Miejmy nadzieję, że wykaraskamy się z tarapatów.Fletcher ponowniepodniósł głowę, żeby spojrzeć w nocne niebo.Wpatrywał się w kołyszące sięgałęzie, starając się tłumić niepokój.Wkrótce usłyszeli tętent, potem przekleństwo, po którym nastąpiła cisza.Fletcher wstrzymał oddech, pewien, że Ardley słyszy bicie jego serca.Naglejezdzcy wypadli zza drzew, zaskakując dwóch czekających mężczyzn.Fletcher zwrócił się odruchowo w stronę Ardleya, który pobladł, mrugającniepewnie oczami.Naprzeciwko stało trzech jezdzców.Wszyscy byli obcy i Fletcher odczuł ulgę,że nie ma wśród nich tego, którego uwolnili z piwnicy i który brał udziałw napadzie na powóz.- W samą porę - odezwał się mężczyzna w środku, wysuwając się do przodu.-To dobrze wróży.- A zatem przystąpmy do interesów - powiedział Ardley.- Przynieśliśmypieniądze, Hunter.Tak jak chciałeś.- Daj mi je - odparł Hunter.- Nie spędzę tutaj całej nocy.Drżącymi palcami Fletcher sięgnął do kieszeni i wyciągnął skórzany trzos.Hunter wyciągnął rękę oczekująco, ale Fletcher się bał, że nie opanujepłochliwego konia, jeśli zanadto zbliży się do drugiego wierzchowca, rzucił więcsakiewkę wysokim łukiem w stronę lichwiarza.Hunter złapał ją lewą ręką.Cień uśmiechu widoczny w mroku na jego twarzy,znikł, kiedy podrzucił ją, ważąc w dłoni.- Wydaje się za lekka.- Jest tam wszystko, co do gwinei! - wykrzyknął Ardley.- Nie bylibyśmy tacygłupi, żeby cię oszukiwać.- Mimo to wydaje się zbyt lekka - upierał się Hunter.- Zatem policz pieniądze - odparł Fletcher, starając się mówić pewnymgłosem.- Jest tam dokładnie tyle, ile jesteśmy winni.Hunter wsunął trzos do kieszeni, potem spokojnie rozsunął poły kubraka.Zzapaska spodni wystawał pistolet.Srebrna kolba lśniła w świetle księżyca.- Nie muszę liczyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]