[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Telewizora nie było; był tylkotranzystorek  Eltra  jeden z pierwszych, jakie wypuszczonow tym kraju; stał na półeczce u wezgłowia tapczanu i szeptempodśpiewywał  Butterfly, my butterfly.Dziewczyna, która to wszystko urządziła  prawdopodobnie zacenę wszystkich posiłków, od jakich mogła się powstrzymać była pochmurną kokietką, która robi, co może, żeby nikogo niekokietować, i jest wściekła, że kokietuje mimo woli.Minę miałanadąsaną, a postawę z lekka wyzywającą.Nie zamykając drzwii nie patrząc Rafałowi w oczy zapytała: Co ma być dalej?  i zaplotła ręce na piersiach, jakbypodkreślając, że sama wyłącza się z gry. Pani na mnie czekała?  zapytał Rafał. Nie wiem, czy na pana  odpowiedziała, wzruszającramionami. Ktoś miał przyjść, no to ja jestem.O co chodzi? Chwileczkę  powiedział i zamknął drzwi, a potem, ponamyśle, przekręcił klucz w zamku. Zdaje się, że to niemiałem być ja.Jestem ojcem Elżbiety. Dobra, dobra  mruknęła. Pan jest ojcem, a tamten bvłbratem.Mnie wszystko jedno.Ja się chcę tylko dowiedzieć,czego chcecie. Widzi pani  powiedział łagodnie  pierwszy kłopot jest ztym, że Elżbieta nie ma brata. Pewnie też nie ma ojca  prychnęła ze złością. A wkażdym razie nie takiego.Ale co mnie to obchodzi.Macie cos do mnie? To gadajcie.Tylko że ja naprawdę nic niewiem. Niech pani to obejrzy  powiedział i podał jej swój dowódosobisty. Zgadza się?  Niby z czym? No, chyba pani umie czytać. Rafał Kostroń  przeczytała, wydymając wargi.- Wzrostśredni, oczy szare, znaki szczególne: nie ma.I co z tego? A jak nazywa się Elżbieta? A skąd ja mam wiedzieć?  zapytała buńczucznie.Elżbieta to Elżbieta; mnie wystarczy, ja nie jestem biuroprzepustek. A to?  zapytał i podał jej kartkę, znalezioną w parku.Obejrzała ją i zmarszczyła brwi. Kto to pisał? -Ja  powiedziała cicho i podniosła na Rafała uważne oczy. Skąd pan to ma? Byłem z nią, kiedy do pani dzwoniła. Pan naprawdę jest jej ojcem? Przynajmniej zawsze mi się tak zdawało.Przeszła się po pokoju i szeroko usiadła na tapczanie. A tamten? Jak wyglądał? Obrzydliwie. To znaczy? Bydlaczek w koszuli non-iron.Z takimi łapami  pokazała. Konia mógłby udusić. A tak coś bliżej? No, młody.Dwadzieścia sześć, siedem.Zmierdział piwem. Był tutaj? Nie, w  Lotosie. Kiedy? No, tak po południu.Nie patrzyłam na godzinę. Ale już po telefonie Elżbiety?Zawahała się, a potem kiwnęła głową: Po. I czego chciał?Znowu się zawahała.Potem spuściła oczy i szepnęła: Ja chyba nie powinnam mówić. Dlaczego? Nie chcę mieć kłopotów.  Elżbieta już ma  powiedział i sam się zdziwił, jak łatwo muto przyszło; w ciągu tych niewielu godzin przyzwyczaił się dotego, jak do rzeczy oczywistej. Uciekła z domu i nie wiemy,gdzie jest; ale boimy się, że to coś poważnego.Chce się paniwrobić tak jak ona? Ale ja nie wiem, o co chodzi!  krzyknęła z nagłymprotestem. Nie wiem, słyszy pan? Nie wiem. Czego chciał ten facet? Pytał się, czy ona dzwoniła. Powiedziała mu pani? Nie. Dlaczego? Bo Elżbieta prosiła, żeby nikomu nie mówić. Co jeszcze? Kazała mi iść do domu, z nikim nie rozmawiać, spakować sięi jechać. Gdzie? Powiedziała, że wszystko jedno, byle mnie tutaj nie było. A co pani na to? Przestraszyłam się. Jeżeli pani nie wiedziała, o co chodzi, to czemu się paniprzestraszyła? No, tak jakoś.Ona miała taki dziwny głos. Co było dalej? Powiedziałam kierowniczce, że zle się czuję i muszę iść doprzychodni.Pozwoliła.Przebrałam się i wtedy przyszedł tenczłowiek.Wziął mnie na bok i powiedział:  Wal do chałupy inie otwieraj nikomu, nawet żeby konał pod drzwiami.Odziewiątej przyjdziemy i powiemy ci, co masz robić dalej.Apotem jeszcze powiedział:  Jakby ci się chciało skrewić, topamiętaj, wyrżniemy ci oba oczka razem z cebulkami.Ipokazał mi żyletkę, oprawioną w takie drewienko, jakby wrączkę.A ja myślałam, że umrę. Jest za dwie dziewiąta  powiedział Rafał. Niech paniwłoży płaszcz.Czy tu jest jakieś drugie wyjście? Z pokoju? Nie, z domu.  Jest taki przesmyk na sąsiednią posesję.Tutaj zaraz, zadrzwiami.Ale bardzo niewygodny; trzeba schodzić na dół podrabinie. Niech pani wyjdzie tym przesmykiem.Pod murami przyzakazie wjazdu, stoi biały  Fiat z wgniecionym błotnikiem.Wśrodku siedzi dziewczyna, która nazywa się Agata.Niech panipowie, że ja panią przysłałem i że macie natychmiast jechać donas, do domu. A pan? Ja przyjadę pózniej.Jak już będziecie odjeżdża zatrąbciegłośno dwa razy.Muszę mieć pewność, że doszła pani dosamochodu. Pan się boi, że co? %7łe nic.No, prędko, już dziewiąta.Dziewczyna włożyła płaszcz, wzięła torebkę i niepewniezatrzymała się pod drzwiami.Otworzył je sam, wyjrzał na drewniany ganek i machnął ręką. Jazda.Wybiegła z pośpiechem, skręciła w prawo i zniknęła w tymkorytarzu-szczelince, z którego ciągnął przeciąg.Rafał cofnął się z powrotem, zamknął drzwi, ale nie przekręciłklucza.Potem wziął jeden z miniaturowych taborecików,otaczających ławę-stół i ustawił go pod ścianą przy "samychdrzwiach, tak by ich otwierające się skrzydło zasłoniło go przedwzrokiem wchodzących.Usadowił się tam wygodnie,wyciągając nogi daleko przed siebie, wyjął z kieszeni  Philipsai bawił się nim tak długo, aż usłyszał na ganku ostrożne kroki.Wtedy włączył go i położył na podłodze pod taboretem.Było ich dwóch.Zatrzymali się przed drzwiami i jeden z nichzapukał.Chwilę czekali w milczeniu, potem któryś nacisnąłklamkę.Drzwi ustąpiły.Rafał siedział dalej bez ruchu.Tamci przekroczyli próg, alejeszcze ich nie widział: stali za otwartym skrzydłem drzwi ipewnie się rozglądali.W końcu ten, który był bliżej, tuż zadeską, zawołał półgłosem: Hej, mała.Z daleka, jakby w odpowiedzi, nadleciały dwa przygłuszone dzwięki sygnału.Tamci jeszcze przez chwilę nie ruszali się z miejsca, jakby mielinadzieję, że dziewczyna wynurzy się pokornie z jakiegoś kąta.Potem weszli do środka.Zobaczył ich od tyłu  napiętych, skupionych, z dłońmi lekkorozsuniętymi na boki  i łagodnym ruchem kopnął drzwi.Zamknęły się z trzaskiem.Tamci dwaj okręcili się w miejscu.Miał ich teraz trzy krokiprzed sobą.Jeden był młody, tępy, od dzieciństwa zaprawionydo bójek; w jego żyłach z pewnością płynęło więcej owocowegowina niż krwi; drugi był starszy, pod trzydziestkę, w białej Wólczance z usztywnionym kołnierzem i rozpiętym trenczuza dwa dwieście.To o nim na pewno mówiła Jolka, bo ręcemiał jak zawodowy dusiciel; mógłby w nich zdławić nie tylkokonia, ale wieloryba.Przez parę sekund przyglądali się Rafałowi z uwagą.Potem tenstarszy ściągnął brwi i zapytał mrukliwie: To nie jest mieszkania dziewiętnaście? Jest. Myśleliśmy, że tu mieszka Jola Czajkowska. Bo mieszka. No, to nie wiem.Zapraszała nas. No, to siadajcie. A jej nie ma? Nie. Wyszła? Wyjechała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl