[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. W tym ruchu, koniuszczek jj białego atłasowego trzewiczka wysunął się po-za taras,właśnie na wysokości ust Pana Kazmirza.Widok tj drobnj nóżki zawrócił mu głowę;uchwycił ją w obie ręce, i obsypał iskrami pocałunków tak płomiennych, że Hedwiga przezatłas uczuła ich gorącość, i struchlała jak istota która wpada w pożar.Tj tż tylko pierwszj było trzeba iskierki, ażeby gwałtowność Pana Kazmirzawybuchnęła wulkanem.Znienacka, puścił jj trzewiczek, wskoczył lekko na brzeg cegływystającj z tarasu, jedną ręką uwiesił się u kraty, drugą ręką objął jj pochyloną kibić, i ustazanurzył już nie w białym atłasie, alew różowym axamicie jj ustek. Jadwichno moja! Supplikuję.nie wchodz za te drzwi nieszczęsne.jak raz tamwejdziesz, to już cię ten stary potwór nigdy nie wypuści z tego domu, i mnie już nigdy niewpuści do tego domu.%7łycie ty moje! Pomyśl jeno.za godzinę będziemy w Oliwie bierzem szlub za godzinę, dziś jeszcze, będziesz moją! Moją! Moją!I każde słowo przypieczętowywał pocałunkiem, a ona, ubezwładniona, mglejąca,skłoniła skroń na jego ramię, i już miała wymówić: Tak, jam twoją.czyń co jeno chcesz.Kiedy nagle, słowa te zamarły jj naustach, a w zamian, inne z nich wybiegły: Co to jest? Idą po mnie, czy co?Spostrzegła bowiem na ścianie przeciwległj kamienicy, ruszające się widmoczerwonawj łuny, a zarazem rzecz straszna stanęła jj w pamięci. Jezu! Klucz odkręcon!Z tym głuchym wykrzykiem, wydarła się z objęć zdumionego Kazmirza,i jednym rzutem aż do drzwi sięgnąwszy, z całych sił, obu rękami, zaczęła przytrzymywaćklamkę.Pan Kazmirz, któremu postać Hedwigi zasłaniała dotąd widok BursztynowegoDomu, teraz dopiero zobaczył, że przez dolne okno biła światłość, którj odblask tworzył owączerwonawą smugę.Hedwiga, ciągle drzwi przytrzymująca, ciągle szeptała głosem pełnym przyrażenia ibłagania: Na miłość boską! Nie pokazuj się, bo mię zgubisz! Uchodz! Jeśli mnie miłujesz,uchodz!.Ach, już niemogę.Napór z drugij strony stawał się zbyt mocny.Puściła klamkę i drzwi sięroztworzyły.Kazmirz nie uszedł.Stał nieruchomie pod murkiem, z ręką przy kordelasie, z oczamiro-ziskrzonemi, gotów do skoczenia na ganek, jeśli obrona okaże się potrzebną.Ale potrzeba ta nie zaszła.Za rozwarciem drzwi, ukazał się na progu Majster Johann, w kwiaciastym szlafroku ibiałj szlafmycy, ze świcą zapaloną w ręku.Hedwiga usiłowała wyczytać z jego rysów co ją czeka? Napróżno! Wyraz tych rysówbył jakiś niezrozumiały, tajemniczy i pomieszany.Majster podniósł lichtarz do góry, i cicho zapytał: A! To ty Hedvich? I tak sama?Ona, odzyskała w tj chwili ową dziwną przytomność, jaką nadają wielkieniebezpieczeństwa, i z przymuszoną wesołością mówiła: Ale gdzież tam! Szłam, jak Dobrodzij przykazał, w kompanii Pani Flory.PaniFlora tylko co weszła na swój beischlag.A ja się tu mocowałamz kluczem, co jakoś niechciał złapać zamku. No, a Kornelius gdzie?. Kornelius? A ha ha! Ten spił się jak Bela, że musiały my klucz, mu zabrać, bo dopołudnia będzie spał.Mówiąc to, śmiała się coraz głośnij.Majster się nie śmiał, tylko przez ten czas, przekładał klucz na drugą stronę, poczmdrzwi zatrzasnął.Od wnętrza ozwało się warknięcieklucza, smuga czerwonawego światła raz jeszcze przebłysnęła za oknem potm wszystkozgasło i ucichło.Pan Kazmirz odetchnął. Chwałaż Bogu, że nic nie zweryfikował.No, żeby nas tak był zszedłw onj turkawkowj konwersacyi, musiałbym go naszpikować na kordelas, nie byłoby innjrady a ona by mi zrobiła z tego crimen.Chwałaż niech będzie Bogu że się na tmskończyło.Tak rozmyślając, przemierzył w szerz ulicę, i po drugij stronie przystanął, aby razjeszcze popatrzeć na drzwi w których znikła.Połać domów pod którą stał teraz, byłazanurzona w czarnym pasie ciemności; za to przeciwne kamienice pławiły się w biało-niebieskim oświetleniu, a Dom Bursztynowy rzęsiścij od wszystkich innych, świecił swemiwielkiemi, brylantowanemi oknami.Kazmirz patrzył tam w nadziei, że może za którem z tych okien, ujrzy jeszczeprzesuwający się cień drogij panienki?Po niejakim czasie powiedział sobie: Gapa ze mnie.Wszakci komory sypialne wszystkie tam od podwórka? Już ona tunie przyjdzie, próżna rzecz wypatrować.I rzeczywiście próżno czekał.W szybach nic nie świeciło prócz xiężyca; żaden dzwiękniedolatywał oprócz stąpania dalekich przechodniów.Raz wprawdzie, wydało mu się, jakby pręga czerwonawego światła błysnęław onm okrągłm okienku co było wycięte pod dachem, i jakby wykrzyk jakiś bolesnyrozległ się wysoko.Ale błyśniecie było tak przelotne, że Kazmirz niedowierzał własnymoczom, a krzyk mógł pochodzić od gromady przechodniów, zapewnie gości wracających zArtusowj zabawy, którzy ze śmichem i śpiwami przesunęli się przez jedną z poprzecznychulic.Dom znów pozostał ciemnym i milczącym. Przywidziało mi się. Pomyślał Pan Kazmirz, i uspokoił się zupełnie.Ale razem z uspokojeniem, wrócił mu żal okrutny za straconą okkazyą. Oj, żeby ten nieszczęsny klucz nie był odkręcon, toby ja ją był porwałz ganku precz.Nimby się stary uporał ze drzwiami, jużby my cwałowali na dziesiątj ulicy.Ale tak, niemógł ja nic.Byłby Majster wyleciał za nami jako ta petarda, byłby w mieściecałem narobił klangoru, nimby ja ją na koń wsadził, jużby mi ją sto rąk odbiło.I co gorzj,cała nasza konspiracya wylazłaby na wierzch, a wtedy, bądz zdrów, jużby stary nie dał jjsobie po raz wtóry zabrać.Zaś teraz, kiedy skończyło się na niczm, kiedy on jeszcze niema żadnych suspicyi, to możemznowu konspirować, i to już na dobre.Oho! Już teraz nie dam jj marudzić.Niepoczciwadziewczyna! %7łeby nie te jj kunktatorstwa, już by my lecieli po gościńcu Oliwskim.Niepoczciwa? Tak się to gada w rankorze, a z tm wszystkim, nieprawda.Onać właśnieprzez luxus poczciwości taka łechtliwa na sumnieniu.Trudnoć to przyganić białogłowie, żeniełacno da się wykradać.I za to jeszcze muszę ją estymować.Osobliwa rzecz, jak ta maładzieweczka mnie intymiduje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]