[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Smutny uśmiech Clare znowu mignął wkącikach jej ust.- Kocham cię.- Bo ładnie pachnę?- Nie zawsze ładnie - grała na zwłokę - ale zawsze pachniesz odpowiednio.- Odpowiednio? Odpowiednio?- Wiem, że to zapewne brzmi dla ciebie dziwnie, panie, ale ja jestem osobą, która wiele rzeczy oceniapo zapachu.- Również mężczyzn? Clare zarumieniła się.- Wiedziałam, że moje wyjaśnienie wyda ci się frywolne.- Bardziej niż frywolne.To coś w rodzaju śmiałego kłamstwa.Kiedy podniosłem cię z tego muru iposadziłem przed sobą, miałem za sobą cztery dni ciężkiej jazdy.Przez cały ten czas nie brałemkąpieli, poza tym, że myłem twarz i ręce.Cmierdziałem koniem, potem i kurzem z drogi.- Tak, ale było jeszcze coś innego.Coś, co rozpoznałam natychmiast.- Nie pachniałem jak kochanek.Spojrzała badawczo na jego twarz.- A jak pachnie kochanek, panie?- Nie wiem.Może różami, lawendą i gozdzikami.Z pewnością nie koniem, potem i kurzem.- Być może masz rację, jeśli chodzi o zapach innych kochanków, panie.Clare delikatnie ujęła w dłonietwarz męża.- Znam tylko twój zapach.Rozpoznałam go od razu pierwszego dnia, choć niewiedziałam, że to aromat kochanka.Wiedziałam jedynie, że jest odpowiedni.- Więc jak ja pachnę?- Pachniesz sztormem i wiatrem, pachniesz morzem o świcie.To ostry, ekscytujący aromat, któryporaża moje zmysły i burzy krew w mych żyłach.- Clare! - Powoli opuszczał ją na dół, ocierając o swe ciało, aż jej palce dotknęły podłogi.- Clare! -Zmiażdżył jej usta w pocałunku.Ona pewnie myli pożądanie z miłością rozmyślał Gareth.To wszystko jest dla niej jeszcze nowe.Byćmoże ma już takie naturalne skłonności, by przygarniać bezdomnych.Albo może.Tak, być może naprawdę go kochała.Bał się o tym myśleć, ale jednocześnie zamierzał brać, co mógł wziąć.Zarzuciła mu ręce na szyję i otworzyła przed nim usta.Gareth czuł jej palce we włosach.Zadrżał zpożądania.Wzbierał w nim rozpaczliwy głód.Tak to się działo zawsze, gdy trzymał ją w ramionach.Równocześnie poczuł także silną potrzebę bronienia jej.Musiał dopilnować, by była bezpieczna.Clarebyła najważniejszą osobą w jego życiu.Objął ją jeszcze mocniej.Te nagłe doznania nie były tylko natury czysto seksualnej.Były o wielepotężniejsze.Gareth wiedział, że musi trzymać się Clare z o wiele większą siłą i zdecydowaniem, niżkiedykolwiek ściskał swój miecz.Wrota Piekieł były tylko instrumentem śmierci.Clare była życiem.Cholerna mgła - wymamrotał Ranulf.- Jest teraz tak gęsta, że nie zobaczymy pochodni alarmowych,jeśli zapalą je strażnicy pilnujący skał.- Tak.- Gareth objął oburącz balustradę starej wieży strażniczej i wpatrywał się w noc okrytą mgłą.-Jest tak gęsta, że żaden człowiek przy zdrowych zmysłach nie będzie próbował płynąć dziś w nocy zSeabern na wyspę Pożądania.Po prostu się w niej zgubi.- %7ładen człowiek przy zdrowych zmysłach - przyznał Ranulf.- Być może jednak czarownik podejmietaką próbę.- Tylko nie mów, że zacząłeś wierzyć w bzdurne opowieści Dallana - oburzył się Gareth.- Czekamytutaj nie na czarownika, Ranulfie, ale na bardzo sprytnego człowieka, który nie zatrzyma się przedniczym, żeby dostać to, czego chce.- Tak, panie.- Czy obawiasz się, że nie poradzimy sobie z Luc-retiusem de Valemont?- Nie.- Skupioną twarz Ranulfa oświetliły węgle świecące z pobliskiego paleniska.- Jak mówi naszapani, żaden czarownik ci nie dorówna, panie.- Dziękuję ci, Ranulfie.- Nie mogę jednak przestać myśleć, że bylibyśmy w znacznie lepszej sytuacji, jeśli nie brakowałobynam tych ludzi, którzy nie wrócili jeszcze z Londynu.- I obawiam się, że właśnie z powodu braku tych ludzi czarownik wkrótce spróbuje swego szczęścia -powiedział Gareth.Ranulf zmarszczył brwi.- Myślisz, że o tym wie? Ranulf otworzył szeroko oczy.- Na pewno.Wierzysz, panie, że on jest jasnowidzem?- Nie.- Gareth uśmiechnął się nieśmiało.- Bez wątpienia dowiedział się o tym w zupełnie zwykłysposób, wystarczyło się przyjrzeć.Czarownik był na targu w Sea-bern.Bez trudu mógł się dowiedziećo planach wysłania naszej eskorty z kupcem do Londynu.Potem już bardzo łatwo mógł się domyślić,ilu nas pozostało.- Oczywiście.- Ranulf wyraznie się odprężył.- Wybacz mi, panie.Chyba za bardzo nasłuchałem siętych opowieści Dallana.Z tego, co mówił, czarownik potrafi ukazywać się i znikać, gdy tylko zechce.Doszedł ich odgłos kroków na drewnianych schodach wieży; Gareth odwrócił głowę.W drzwiachukazała się Clare, trzymając w rękach dwa parujące garnuszki.Ponieważ było zimno, miała naciągnięty na głowę kaptur zielonego płaszcza.Ogień z paleniska odbijałsię na jej spokojnej, łagodnej twarzy.- Pomyślałam, że chętnie wypilibyście coś gorącego- powiedziała.- Wielkie dzięki.- Palce Garetha musnęły ręce Clare, gdy odbierał od niej jeden z garnuszków.Jegowzrok napotkał jej oczy i ogrzał się w delikatnym płomieniu, jaki w nich ujrzał.- Dzięki ci, pani.- Ranulf wziął drugi garnuszek.- Wiesz dobrze, pani, jak umilić trudy strażników.Clare podeszła do balustrady i spojrzała przed siebie w czarną mgłę.- Za dwie godziny będzie świtać, ale nawet kiedy wzejdzie słońce, nic się przez tę mgłę nie zobaczy.Jak więc zobaczycie pochodnię alarmową?- Nie zobaczymy.- Gareth popijał gorącą polewkę.- Jeśli cokolwiek się stanie, wyślą posłańca z wiadomością.- Tak, to bardzo mądre - powiedziała Clare.- Nie pomyślałam o tak prostym rozwiązaniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]