[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To jest to, co mam.Wszystko, co mam.- Ja też właściwie nic nie mam - zauważyłam.Roześmiał sięgorzko.- Nadal nie rozumiesz, Wendy.- Patrzył mi w oczy i uśmiechałsię z goryczą.- Jestem tylko tropicielem.Musisz przestać.Musiszbyć królewną, robić to, co dla ciebie najlepsze, i pozwolić mizająć się pracą.- Nie chcę zawracać ci głowy, nie musisz odprowadzać mnie dodomu.- Odwróciłam się i ruszyłam szybciej, niż byłam.w stanieiść.- Dopilnuję, żebyś dotarła cała i zdrowa.- Finn był o krok za mną.- Skoro dla ciebie to tylko praca, proszę bardzo! -Zatrzymałamsię i odwróciłam gwałtownie.- Ale przypominam, że ze mną jużnie pracujesz!- Rzeczywiście! - Podniósł głos, podszedł o krok bliżej.-Dlaczego dzisiaj przyszłaś do mnie do domu? Co w ten sposóbchciałaś osiągnąć?- Sama nie wiem! - przyznałam.- Ale nawet się ze mną niepożegnałeś!- A czy to coś zmienia? - Pokręcił głową.- Nic.- A właśnie że tak! Nie możesz tak po prostu odejść!- Muszę! - %7łar w jego spojrzeniu sprawiał, że mój żołądek fiknąłsalto.- Musisz być królewną, a ja nie mogę tego zepsuć i niezrobię tego.- Rozumiem, ale.- Oczy zaszły mi łzami.Z trudem przełknęłamślinę.- Nie możesz ciągle po prostu znikać.Mogłeś się chociażpożegnać.Podszedł bliżej.Jego oczy płonęły.Wydawało się, że chłód wpowietrzu nagle zniknął.Pochyliłam się w jego stronę, choćumierałam ze strachu, że wyczuje, jak szaleńczo wali mi serce.Patrzyłam na niego, zaklinałam w myślach, żeby mnie dotknął,ale nie.W ogóle nie drgnął.- %7łegnaj, Wendy - powiedział tak cicho, że ledwie to słyszałam.- Królewno! - wrzasnął Duncan.Oderwałam wzrok od Finna i zobaczyłam Dunca-na stojącegonieco dalej.Jak wariat wymachiwał rękami.Pałac był dosłowniekilka kroków stąd, nie zdawałam sobie sprawy, jak blisko.Wróciłam wzrokiem do Finna; zdążył się już oddalić.Wracał dodomu.- On cię odprowadzi.- Wskazał Duncana i zrobił kolejny krok.Milczałam.Zatrzymał się.- A ty się ze mną nie pożegnasz?- Nie.- Przecząco pokręciłam głową.- Królewno! - zawołał znowu Duncan.Słyszałam, jak biegnie wnaszą stronę.- Królewno, Matt zauważył, że cię nie ma i jużchciał zaalarmować straże.Musisz wrócić, zanim to zrobi.- Idę.- Odwróciłam się do Duncana.Szliśmy razem do pałacu.Ani razu nie zerknęłam za siebie, naFinna.Byłam z siebie bardzo dumna.Nie nakrzyczałam na niego,że zataił przede mną prawdę o moim ojcu, ale przynajmniejwyrzuciłam z siebie to, co leżało mi na sercu.- Całe szczęście, że to Matt zauważył, że cię nie ma, a nie Elora -mruknął Duncan, gdy pokonaliśmy zakręt i zbliżaliśmy się dopałacu.Zniknął asfalt, jego miejsce zajęły kocie łby - o wieleprzyjemniejsze podłoże dla bosych stóp.- Też tak mieszkasz? - zapytałam nagle.- Słucham?- W takim domu jak Finn.- Wskazałam za siebie.- Też mieszkaszw takiej chatynce? Oczywiście kiedy nie pracujesz.- No, w sumie tak.- Skinął głową.- Chyba w trochę lepszej, alemieszkam z wujem.Zanim przeszedł na emeryturę, był świetnymtropicielem.Teraz jest nauczycielem, też niezle.- Mieszkasz gdzieś niedaleko? - zainteresowałamsię.- Tak.- Machnął na wzgórze na północ od pałacu.- Tam, naurwisku, niedaleko.- Spojrzał na mnie.- A co? Chcesz mnieodwiedzić?- Na razie nie, ale dzięki za zaproszenie.Po prostu byłamciekawa.Wszyscy tropiciele mieszkają w takich warunkach?- Jak Finn i ja? - Zamyślił się i po chwili skinął głową.-Właściwie tak.W każdym razie ci, którzy mieszkają w okolicy.Duncan wyprzedził mnie, uchylił pałacowe wrota, alezatrzymałam się w pół kroku, wpatrzona w budowlę.Pędydzikiego wina odcinały się od bieli ścian, tak jasnych, że kiedyświeciło słońce, niemal oślepiały.Gmach był wielki i błyszczący.- Królewno? - Duncan czekał na mnie przy otwartych drzwiach.-Wszystko w porządku?- Oddałbyś za mnie życie? - zapytałam prosto z mostu.- Co?- Gdybym była w niebezpieczeństwie.czy zaryzykowałbyś dlamnie życie? - wyjaśniłam.- Czy robili tak inni tropiciele?- Oczywiście.- Skinął głową.- Wielu z nas oddało życie zakrólestwo.Byłbym zaszczycony móc iść w ich ślady.- Nie.- Podeszłam do niego.- Jeśli kiedykolwiek dojdzie dotakiej sytuacji, w której będziesz musiał wybierać, twoje życieczy moje, ratuj siebie.Ja nie jestem tego warta.- Ale królewno, ja.- Nikt nie jest - podkreśliłam z powagą.- Ani królowa, animarkiza czy markiz.Masz się ratować, rozumiesz? To rozkaz.- Nie rozumiem.- Skonfundowany zmarszczył brwi.- Ale.będzie, jak sobie życzysz, królewno.- Dobrze.Dziękuję - uśmiechnęłam się do niego i weszłam dopałacu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]