[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. No, Corrigan, znów ten sam błąd.Za szybko się zgodziłeś.Przesłuchanie zadwanaście dni.Rób coś, Corrigan". Panie - modlił się - znowu wpadłem po uszy.Musisz mnie z tego wyrwać.wyrwaćnas wszystkich".Zaczął bazgrać pismo do sądu, zawierające podstawy apelacji.Próbował odpowiedziećna wszystkie punkty w powództwie.Niewłaściwe użycie funduszy federalnych będzie łatwoobalić, dręczenie i dyskryminacja to też właściwie pestka, ale potem przychodziła ta śliskasprawa.Modlił się żarliwie, pisząc każdą linijkę.W poniedziałek rano, w tydzień po tym, kiedy Ruth i Jozjasza wywleczono z domu, doToma zadzwoniła jakaś pani z Wydziału Ochrony Praw Dziecka.Nie przedstawiła się.Bezuprzedniej konsultacji z nim, bez żadnego wcześniejszego zawiadomienia, wyznaczono muspotkanie z dziećmi.Miało się odbyć pod kontrolą inspektora do spraw dobra dziecka, ojedenastej przed południem, w budynku sądu w Claytonville.Ledwo zdążył.Wjechał na parking przed sądem przeznaczony dla klientów o 10.52.Przejrzał się w przednim lusterku, poprawił krawat, przygładził włosy.Ręce mu się trzęsły, wżołądku skręcało z niepokoju.Chwycił brązową torbę z rzeczami dla dzieci, zamknął wóz iskierował się na betonowe schody starego, kamiennego budynku.Wszedł do sądu, którego hall zrobił na nim nieprzyjemne wrażenie: wyłożony zimnymmarmurem, wysoki, szary, przytłaczający.Każdy krok rozlegał się echem niczym publiczneoświadczenie.Tom czuł się w tym miejscu jak nagi.Prawnicy, urzędnicy, zwykli ludzieprzechodzili obok, mijali go ze wszystkich stron.Zauważył, że nie potrafi patrzeć im w oczy.A jeśli widzieli jego twarz w gazecie czy telewizji? Chyba nie chcieliby jego autografu.Dziewczyna w informacji zapisała nazwisko i poprosiła, żeby usiadł na twardej,drewnianej ławce pod ścianą.- Dam im znać, że pan przyszedł.Siedział, machinalnie pocierając podbródek.Patrzył na marmurową posadzkę.Był zły,ale wiedział, że nie może dać tego po sobie poznać.Nie wolno dać ujścia oburzeniu, to tylkopogorszyłoby sprawę. Panie - modlił się w kółko - co mam zrobić? Nie wiem nawet, co powiedzieć."Jakoś od razu przyszła mu na myśl Cindy, której nie było już od trzech lat.W trudnychchwilach, takich jak ta, przypominał sobie, jak bardzo była mu zawsze potrzebna i jak wielestracił wraz z nią.Otrząsnął się wprawdzie z bólu, jaki go początkowo przygniatał, aleczasami, w najciemniejszych momentach życia, kiedy szedł pod górę i pod wiatr, oczekiwałod niej pomocy, myślał o niej, powtarzał słowa, którymi chciałby jej opowiedzieć swą udrękę.Ale wówczas zawsze zjawiało się to samo uparte przypomnienie, świadomość, że jej już niema.I ogarniał go cień smutku. Cindy - myślał - w głowie by ci się nie pomieściło, co się tu dzieje.To chybaprześladowania, przed którymi ostrzegał Jezus i Apostołowie.To zawsze zdawało się takodległe, nie z tej ziemi, mogło się dziać.w Cesarstwie Rzymskim, ale nie tutaj, nie teraz.Nigdy nie myślałem, że coś takiego mogłoby się przytrafić właśnie mnie.I nigdy bym nawetnie pomyślał, że przytrafi się naszym dzieciom".Wyjął chusteczkę do nosa, żeby otrzeć łzy.Nie mógł dopuścić, żeby dzieci zobaczyłygo w takim stanie.A co by pomyśleli ci wszyscy urzędnicy?- Panie Harris!Gwałtownie nabrał powietrza do płuc i natychmiast usiłował się opanować. Tomie,cokolwiek zrobisz, musisz być uprzejmy.Nie możesz dać jej pretekstu do skierowaniaprzeciwko tobie zarzutu!"Zobaczył Irenę Bledsoe.- Z pewnością pan mnie pamięta? - powiedziała, siadając obok.- Tak - doszedł do wniosku, że to będzie bezpieczne stwierdzenie.- Zanim zaprowadzę pana na górę na widzenie z dziećmi, muszę panu przypomnieć, żeta wizyta to przywilej, który w każdej chwili może zostać cofnięty.Oczekujemy od pana jaknajstosowniejszego zachowania i w każdym przypadku stosowania się do moich poleceń.Niemoże pan dotykać dzieci, będzie pan siedział przez cały czas po jednej stronie stołukonferencyjnego.Nie może pan zadawać żadnych pytań o miejsce ich pobytu.Takżewszystkie inne pytania, które uznam za niewłaściwe, będą zakazane, a spotkanie możeskończyć się w każdej chwili, w której uznam to za konieczne.Czy wszystko jasne?- Ale.pani Bledsoe, czy będzie w ogóle szansa, żeby omówić tę sprawę? Chciałbymnaprawdę wyjaśnić nieporozumienie i zabrać dzieci z powrotem do domu, gdzie jest ichmiejsce.- Tym razem to niemożliwe.Nasze dochodzenie wciąż trwa.- Jakie dochodzenie? Nikt mi nic o tym nie mówił, nawet nie mogłem się z paniąskontaktować.- Mamy bardzo wielki nawał spraw, panie Harris.Musi się pan uzbroić w cierpliwość.Tom czuł, jak wzbiera w nim gniew, wręcz chęć odwetu, coś zupełnieniechrześcijańskiego, wiedział o tym, ale nie potrafił nad tym zapanować.Nie przychodziłymu do głowy żadne uprzejme słowa.Irena Bledsoe ponowiła pytanie, nieco ostrzejszym tonem.- Czy wszystko, co mówiłam, jest jasne?Mógł jedynie udzielić oczekiwanej odpowiedzi.- Tak.- Co jest w tej paczce?Tom otworzył, żeby zobaczyła.- Trochę rzeczy dla dzieci.Nie mają Biblii, przyniosłem im poza tym parę pisaków,papier.- Dobrze - wzięła torbę.- Proszę iść za mną.Ruszyła pospiesznym, energicznym krokiem, stukot jej obcasów mówił wszystkim naparterze, że właśnie idzie Irena Bledsoe.Próbował iść jak najspokojniej, nie marzył wcale oprzyciąganiu czyjejkolwiek uwagi.Poszli w górę krętymi, marmurowymi schodami, potem galerią wychodzącą na hallprzy wejściu.Minęli jakieś potężne, ponure drzwi o mosiężnych okuciach i klamce, któramusiała ważyć z dziesięć kilogramów.Przeszli przez chłodny, pusty przedsionek o jednymwielkim oknie, przez które wpadało szarawe światło.Po prawej stronie przy drzwiach stałstrażnik.Wyglądał na znudzonego, ale trwał na stanowisku.Tom szedł za panną Bledsoe.Minęli strażnika, minęli drzwi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]