[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dotykam jego skóry delikatnie, jak motyl, żeby go nie obudzić.%7łeby się nie dowiedzieć.%7łeby się nie pomylić.Bo przecież nie mogę mieć racji.Ale kiedy kładę się na swoim posłaniu, nie wyobrażam sobieżadnej innej odpowiedzi.Nie ma innej możliwości.Widziałam go opuszkami palców i boję się zamknąć oczy, bonie chcę zasnąć.Jeśli zasnę, będę musiała się obudzić.Wtedy będzie już jasno.I spojrzę na niego oczami.I nie ujrzę tego obrazu, który widziałam palcami.Koło mnie leży Seamus.Dotykałam twarzy Seamusa.Nie mam odwagi dotknąć go raz jeszcze.Leżę cichutko, prawienie oddycham.Boję się, że zasnę.I zasypiam.Rozę obudziło światło.Zapomniała o ostrożności, otwierającoczy.Jej dłonie czuły miękkość materaca, lekkość pościeli.Podgłową miała dwie poduszki.Kołysała się na chmurce.Dokoła było tak czysto i pięknie.Niczego jej nie brakowało.Przez firanki przebijało się świat-158 ło kolejnego dnia.W kołysce spał Jordy.Słyszała, jak mlaszczeprzez sen.To był taki wspaniały dzwięk.Leżała sama w wielkim łóżku.Nie musiała się nawet obracać, żeby się upewnić.Była sama isprawiało jej to ból nie do opisania.Nie mogła oddychać.Dusiłasię, ale nie chciała zakasłać, żeby nie obudzić Jordy'ego.Rozległ się jakiś świst.W jej piersi.I znów mogła napełnićpłuca.W uszach i głowie jej szumiało.Jej puls przypominał biciemłotów.Jak w Kafjorden.Jak we śnie.Nie rozbrzmiewało cykanie świerszczy.Nie było tu Seamusa.Seamusa już w ogóle nie było.To był tylko sen.Roza się rozpłakała.Nie mogła opowiedzieć o tym Joemu.Gdyby uznał, że nie potrafi się o siebie zatroszczyć, otoczyłby jąjeszcze większą opieką.Simon Matthews nigdy o niczym nie marzył.Marzenia są dlamięczaków.On nigdy nie był mięczakiem.Nie pamiętał swojegodzieciństwa.Czasami wydawało mu się, że urodził się dorosły.Jechał przez jesienny krajobraz Georgii, nie rozglądając siędokoła.Jego oczy widziały tylko potencjalne kryjówki, takieukształtowanie terenu, które mogło przesłaniać jakąś jaskinię zpłynącym nieopodal zródełkiem.Szukał miejsc, gdzie mógłbyodpocząć, napoić konia, schłodzić się i napełnić butelkę wodą.Szukał bezpiecznych159 miejsc z trawą dla konia.Miejsc, w których nikt nie miałby gona celowniku.Nie zawsze wiedział, kogo spotyka.Niektórzy byli jego wrogami.Nie zamierzał być drobiazgowy.Nie musiał znać twarzywszystkich, którzy mogliby go rozłożyć na cztery łopatki.Nie chciał wiedzieć, kim są.Nie zamierzał się kłaść na plecach przed nikim.Chyba, że przed kobietą.Z biegiem lat ta myśl coraz bardziej go prześladowała.Nieprzyznawał się do tego nawet przed sobą.Nigdy w życiu niepowiedziałby tego na głos.To byłoby jak stwierdzenie, że już niejest mężczyzną.Ale wyobrażał to sobie.Jak leży na plecach, mając na sobie nagą kobietę.Nie byle jaką.Nie żadną sukę z obskurnych, przydrożnychdomów uciechy, które często mijał.I nie żadną idiotkę wkoronkach z drogich burdeli w miastach, które też odwiedzał.Gdyby chciał mieć jedną z nich, on byłby na górze.Z batem.Czasami ją sobie wyobrażał.Pannę Rosie.Faworytę 0'Connorów.Tę, która podwinęła spódnicę i pozwoliła się zbić wzastępstwie tej czarnej suki.To nie była zwyczajna kobieta.Stawiała opór, ale niekrzyczała.W każdym razie nie tak dużo.Choć może pamięć płatała mu figle.160 Była brzydka jak noc z tym swoim potwornym, poparzonympoliczkiem.Ale jeśli patrzyło się na nią z drugiej strony, byłanajpiękniejsza na świecie.Do dziś pamiętał miękkość jejpłomiennych włosów.Były bardziej miękkie niż jedwabnaapaszka, którą nosił na szyi.Lubił wszystko, co miękkie.Mógłby nie zwracać uwagi na ten brzydki policzek.Mógłby siędo niego przyzwyczaić.Do widoku kobiety odrażającej i pięknej.Miała dwie twarze.Wydawało mu się, że widzi jej nagie, białe ciało.Białe jakmleko.Była drobna, ale kołysała biodrami, a jej sylwetkaprzypominała klepsydrę.Piersi mogłyby wypełnić męskie dłonie.Biała skóra i różowe sutki, które twardniałyby pod jegodotykiem.Pieściłby ją brutalnie.Miała tak białą skórę, że pragnąłzostawić na niej ślady.Zciskałby ją.I kąsał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •