[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zjeżdżaj - warknął Rudy.- Ona idzie ze mną.Gideon zbliżałsię wolno niczym grozny drapieżnik okrążający swą ofiarę; wreszciestanął, blokując napastnikowi drogę do furgonetki.- Masz ją natychmiast puścić - rzekł tonem, jakiego Brookenigdy wcześniej u niego nie słyszała.Tonem zimnym jak otaczającaich noc.- Nie wtrącaj się - wycedził przez zęby Rudy.-Pilnuj własnegonosa.- To twoja furgonetka? - spytał Gideon.Rudy przystanął.- Spadaj, do jasnej cholery.83AnulaouslaandcsGideon okręcił się na jednej nodze, drugą uniósł łukiem, poczym z całej siły uderzył obcasem w boczne lusterko.Rozległ sięzgrzyt metalu, brzęk szkła.Lusterko potoczyło się po masce.- Hej! - ryknął olbrzym.- Zostaw ten wóz! Odbiło ci czy co?- Puść ją.- Odwal się od mojej furgonetki!Gideon powtórzył manewr, tym razem roztrzaskując obcasemreflektor.Rudy odepchnął dziewczynę.Na szczęście w ostatniej chwiliwyciągnęła ręce, tym samym łagodząc upadek.Zanim zdążyła siępodnieść na kolana, Rudy już się szykował do zadania ciosu.- Gideon, uważaj! - krzyknęła.Uniknął pierwszego uderzenia, ale drugie trafiło go w skroń.Gideon zachwiał się.Sprawiał wrażenie zdziwionego.- Ty bydlaku, ty! To za moje lusterko! I za reflektor! - Rudyponownie się zamachnął i rąbnął Gideona pięścią w brzuch.Brooke dzwignęła się na nogi, z przerażeniem patrząc na to, cosię dzieje.Chociaż mężczyzni byli na oko jednego wzrostu, Gideonważył co najmniej trzydzieści kilo mniej od swego przeciwnika.Wydawał się też znacznie mniej doświadczony w prowadzeniu bójek.Wykorzystując swą przewagę fizyczną, Rudy wymierzał cios zaciosem.Zastanawiała się nerwowo, co robie.Mogłaby otworzyć lokal iwezwać policję, patrząc jednak na Rudy'ego, który jak opętany biłGideona, przyszło jej do głowy, że Gideonowi bardziej przydałaby się84Anulaouslaandcskaretka niż policja.Zaczęła się rozglądać, szukając czegoś, co by sięnadało na broń: kamienia, kija, czegokolwiek.Nagle Gideon sięocknął; kolejny cios zablokował ramieniem, po czym łokciemprzyłożył przeciwnikowi w twarz.Rudy'emu trysnęła krew z nosa, znacząc na czerwono policzekGideona.Wydając z siebie przeciągły ryk, olbrzym zacisnął łapska naszyi wroga, a gdy Gideon uniósł ręce, by się oswobodzić, wbił zęby wwidoczny nad skórzaną rękawicą nadgarstek.Obserwując tę brzydką brutalną walkę, Brooke zrobiło się słabo.Zdała sobie sprawę, że sama nie miałaby najmniejszej szansy uwolnićsię od łobuza.Gideonowi jednak się udało.Najpierw podstawił munogę, by olbrzym stracił równowagę, po czym chwycił go za pasek icisnął na zderzak.Po chwili Rudy osunął się na ziemię.Spoglądając na pogięty błotnik, Gideon podszedł do przeciwnikai butem przewrócił go na wznak.Olbrzym jęknął i złapał się za głowę.- Dobrze ci radzę: spływaj stąd, póki jeszcze ty i twój pojazdjesteście na chodzie - rzekł Gideon.Pochyliwszy się nad leżącymmężczyzną, chwycił go za kołnierz i podniósł z ziemi.- Jedz i niewracaj.Olbrzym wykrzywił pogardliwie usta.Ręce Gideona zacisnęłysię na jego szyi.Pogardliwy wyraz od razu znikł z twarzy olbrzyma.Mężczyzni mierzyli się wzrokiem.- Nie zamierzam z tobą dyskutować - oznajmił Gideon.- Jeżelinatychmiast nie odjedziesz, twoja furgonetka ulegnie dalszejdewastacji.A dokonam jej twoim własnym ciałem.85Anulaouslaandcs- Idz do diabła!Gideon odwrócił się, unosząc Rudy'ego i celując nim w przedniąszybę.- Dobra! Już dobra! - wrzasnął olbrzym, usiłując przytrzymać sięwroga.Gideon zmienił nieco kierunek i rzucił Rudym w drzwifurgonetki.W karoserii pojawiło się kolejne wgniecenie.- Nie chcę cię tu więcej widzieć, słyszysz?- Wariat - mruknął Rudy, unosząc się na kolana.Z kieszenikurtki wyciągnął klucze, po czym otworzył drzwi i wgramolił się nasiedzenie.- Ta suka nie jest tego warta.Gideon zdecydowanym krokiem ruszył na tył pojazdu.Zanimkopniakiem zdążył uszkodzić światła stopu, olbrzym przekręciłkluczyk w stacyjce i z piskiem opon opuścił parking.Dopiero gdyfurgonetka znikła z pola widzenia, Gideon obrócił się przodem doBrooke.- Nic ci nie jest? - Ciężko oddychał.Włosy opadały w nieładziena twarz.Spojrzenie miał ponure, ale głos wyjątkowo ciepły iłagodny.Serce biło jej zbyt mocno, aby mogła odpowiedzieć.Czyspokojny zrównoważony poeta i odważny wojownik, który stanął wjej obronie, to naprawdę jeden i ten sam człowiek? Nagłe zachwiałasię; czuła, że za moment upadnie.W dwóch susach znalazł się u jej boku i przytrzymał ją, zanimosunęła się na ziemię.86Anulaouslaandcs- Coś ci zrobił? - spytał.Pokręciła przecząco głową.Owszem, bolało, kiedy Rudy wbijałpaluchy w jej ramię i kiedy ciągnął ją za włosy, ale prawie już o tymnie pamiętała.Aż bała się pomyśleć, co by było, gdyby Gideon się niepojawił.- Nie, nic mi nie jest - odparła.- A ty? Jak się czujesz?- W porządku.%7łałuję, że nie dotarłem tu wcześniej.- Dobrze, że w ogóle dotarłeś.On.Boże, nie mogę uwierzyć, żeon.że.- Brooke?Zamrugała powiekami, ale nie zdołała pohamować łez.- Nienawidzę tego! Tego uczucia totalnej bezradności! Kiedychwycił mnie za rękę.- Głos uwiązł jej w gardle.Po chwili uniosładłoń, żeby zetrzeć krew z twarzy swego wybawcy.- Dziękuję,Gideonie.Przerażony jej dotykiem zesztywniał, po czym-odchylił głowę,tak by nie mogła dosięgnąć jego policzka.- Masz krew na twarzy - rzekła.- Co?- Nie martw się.Jestem prawie pewna, że to nie twoja.Kiedyuderzyłeś drania, widziałam, jak mu z nosa tryska fontanna.Boże, tobyło straszne.- Nawet nie zauważyłem - powiedział.Wytarłszy ostrożnietwarz, popatrzył na mokre czerwone plamy na osłoniętych rękawiczkąpalcach.87AnulaouslaandcsBrooke ujęła go za rękę i lekko ją obróciła.- Co z twoim nadgarstkiem?- A co ma być?- Widziałam, jak cię Rudy ugryzł.Gideon podciągnął rękaw.Pod czarnymi włosami porastającymiprzedramię ujrzał dwa rzędy śladów po zębach; w górnym skóra byłarozcięta.Na ranie wciąż połyskiwały resztki śliny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]