[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bilet był na fałszywe nazwisko i bezrezerwacji na konkretny dzień.Poczułem się zadowolony z siebie i odważny, jakbym stawiał czołoniebezpieczeństwu, które otaczało mnie ze wszystkich stron.To, iżnaruszyłem prawo, pobudziło moją wyobraznię, czułem się jakprzestępca, który popełnił straszliwą zbrodnię.Zacząłem sięzastanawiać, czy policja nie rozesłała wszędzie mojego rysopisu i czyta sympatyczna kobieta, która przyjęła ode mnie pieniądze, niespogląda teraz na moje zdjęcie przyklejone pod blatem do kontuaru.Wsunąłem bilet do kieszeni płaszcza i spuściwszy głowę, czym prędzejwyszedłem na ulicę.Ukryłem bilet w mieszkaniu i cały czas marzyłem o wyjezdzie.Zpoczątku sądziłem, że stać mnie będzie na większą odwagę niż ta, jakąwykazywałem.Niczym ktoś z góry skazany na niepowodzenie,rozmyślałem o setkach rzeczy, które mogą nawalić.Ed Watanabe, mójkurator, może niespodziewanie zjawić się w szkole i dowiedzieć się, żemnie nie ma.Policjant może mnie aresztować za nieprzepisoweprzejście przez skrzyżowanie na rogu Czterdziestej Drugiej Ulicy iBroadwayu i wtedy wyjdzie na jaw, że pobyt w Nowym Jorku stanowinaruszenie warunków przedterminowego zwolnienia.Na mój widokAnna może zatrzasnąć drzwi i wezwać policję.To wszystko mogłobysię zdarzyć, więc słusznie robiłem, rozważając różne możliwości, nieumiałem jednak powstrzymać wybujałej wyobrazni, która wciążnasuwała mi koszmarne obrazy, dręcząc mnie niczym najbardziejzacięty wróg.Chciałem wreszcie przestać myśleć o konsekwencjach,tak jak się o nich nie myśli, skacząc z wysokiej trampoliny, zjeżdżającna nartach ze stromych, tonących w słońcu zboczy czy też uczestniczącw jakiejkolwiek innej niebezpiecznej grze, zabawie czy sporcie, któreludzie wymyślili jako metaforę miłości.Szykowałem się do podróży.Spakowałem walizkę.Kupiłem TheNew York Times" oraz The Village Voice".Przeglądałem książki zezdjęciami Nowego Jorku.Ilekroć słyszałem przelatujący samolot,zadzierałem głowę do góry, wypatrując go na de nieba.Systematyczniepodejmowałem pieniądze ze swojego skromnego konta, zupełnie jakbyoperacje bankowe były kontrolowane przez agentów federalnych.Kiedyś w rozmowie z doktorem Ecrestem wyrwało mi się: Wie panco? Chciałbym pojechać do Nowego Jorku".Gdy spytał po co, szybkowzruszyłem ramionami, przeklinając się w duchu, że bez potrzebyryzykuję ujawnienie swoich planów.Lubiłem Ecresta, toteż nierazmiałem ochotę przyznać mu się do rozmów międzymiastowych, dolistów, które wysyłałem, i do grubych, napawających otuchą listów,które otrzymywałem od Anny.Często, zwłaszcza wtedy gdy byłemwściekły na siebie i zniechęcony, ogarniały mnie wyrzuty sumienia namyśl, że zmarnowałem tyle czasu, zarówno swojego, jak i Ecresta.Niebardzo wierzyłem w skuteczność psychiatrii, ale faktem jest, że danomi szansę leczenia się przez kilka lat u wybitnych, bardzo drogichspecjalistów, a ja pilnując się, żeby nie zdradzić swoich tajemnic, tęszansę zaprzepaściłem.W pracy nie zajmowałem się już pikietowaniem; przeniesiono mniedo chicagowskiej filii związku, gdzie pomagałem facetowi, kilka latstarszemu ode mnie, o nazwisku Guy Parker.Guy przekonałkierownictwo, żeby go zatrudniło i pozwoliło mu nakręcićpółgodzinny film przedstawiający walkę związku, od pierwszychzmagań z wyzyskiwaczami po wyzwanie rzucone przyszłości".Zniesamowitym przejęciem studiował taśmy i fotografie zgromadzonew archiwum związku.Oglądając zdjęcia robotnic, które poniosłyśmierć, skacząc z okien płonącej fabryki, Guy uderzałdużym białym palcem w swoje wysokie, lekko zarumienione czoło irozmyślał na głos: Każda z tych kobiet miała rodzinę.Ojca, matkę,męża, narzeczonego, może dzieci.Każda z nich miała własne życie.Inagle musiała skoczyć przez okno.Pomyśl tylko".Z każdego drobnegozdarzenia pragnął zrobić w filmie Wielką Scenę.Nudziły go negocja-cje, społeczne budownictwo mieszkaniowe wyprowadzało go zrównowagi; chciał pokazać strajki, bojkoty, pożary, płatnych zbirów,ofiary śmiertelne.Widział historię związku jako jedno wielkie pasmodramatycznych wydarzeń; zaproponowałem, aby zatytułował filmFabryczne sensacje.Jednakże praca z Guyem znacznie bardziej mi odpowiadała niżprzemierzanie chodnika przed sklepem, a ponieważ zajmowałem sięzbieraniem materiałów, istniała realna szansa, że prędzej czy pózniejwyjadę służbowo do Nowego Jorku, gdzie mieściła się główna siedzibazwiązku, a w niej różne cenne skarby, takie jak zdjęcia i dokumenty, igdzie mieszkali dawni bohaterowie związkowi: Alma Hillman orazJacob Potofsky.Guy nic nie wiedział o moim życiu osobistym i nic go ono nieobchodziło; podobało mu się natomiast to, że potrafię słuchać, toteżczęsto zapraszał mnie do siebie na obiad albo na wódkę.Ponieważjednak los jest nie tylko zmienny, ale i kapryśny, Guy bez przerwynapomykał o moim wyjezdzie do Nowego Jorku, jednego dnia niemalkażąc mi się szykować do drogi, nazajutrz zaś przesuwając termin nabliżej nieokreślony czas, aż w końcu nabrałem podejrzeń, iż cały tenwyjazd stanowi zmyślną pułapkę, i przestałem liczyć na obietniceParkera.Mimo to skorzystałem z okazji, żeby się dowiedzieć, jakieczekałyby mnie konsekwencje, gdybym nagle postanowił wykorzystaćwłasny bilet i polecieć na wschód.Spotkawszy się z EdemWatanabe, wspomniałem mimochodem, że może będę musiałwyjechać służbowo na tydzień do Nowego Jorku.Ed zareagował takbłyskawicznie, jakby od dawna spodziewał się, że wystąpię z tympomysłem.- Nic z tego, David.Absolutnie wykluczone.- Ale dlaczego? A gdybym dostarczył panu pisemne oświadczenie odmojego szefa, że muszę tam jechać?- Nic z tego, nie da rady.Dwa tygodnie pózniej znów się spotkaliśmy.Był wieczór, wiosennapogoda się popsuła.Padał chłodny deszcz, ciemnogranatowe niebowyglądało zaś tak, jakby od uderzenia pioruna miało się za chwilęrozpaść na tysiące drobnych części.Tym razem, zamiast u Eda wbiurze, umówiliśmy się w barze Wimpy w centrum handlowymniedaleko mojego mieszkania.Kiedy się zjawiłem, Ed siedział już przystoliku za przepierzeniem.Miał na sobie krótką kurtkę z cienkiejwełny, zapinaną na długie wąskie drewniane guziki.Zauważyłem, żebył u fryzjera.Czesał się teraz jak typowy biznesmen, co sprawiało, żejego niemal przezroczyste, złociste uszy przypominały dwie bezbronnepoczwarki.Pachniał tak, jakby dopiero co wysiadł z nowegosamochodu.Kiedy podszedłem do stolika, Ed wyciągnął dłoń napowitanie.- Nic się nie martw.Wcale się nie spózniłeś.To ja przyszedłem zawcześnie - powiedział, strzelając palcami, żeby przywołać kelnerkę;wyglądał jak niezdarny młodzian, który stara się pozować przed swojądziewczyną na pewnego siebie światowca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]