[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Cóż, ty myślisz, że ja bym usiadła na podusz-kach, których dotknęły twoje łapy, ty wstrętny potworze? po-wiedziałam mu przy całej służbie, choć domyślał się z pewnościąpowodów tego zarządzenia. No, no.Nie przypuszczałam nigdy, że ty potrafisz być takazacięta zdziwiła się Mrs.Langdon. Och, Rebeko.To, co ci opowiadam, to ledwie kropelka wo-dy w oceanie.Ja nieraz całymi godzinami obmyślałam dla niegonowe zniewagi. A on? Jak on to przyjmował? Na pozór z pokorą obitego psa.Milczał, schylał głowę,spełniał posłusznie każdy rozkaz i tylko dziwne błyski w oczachświadczyły, że w jego sercu wrze bunt i dzika żądza odwetu.Leczteraz pozostawmy Czanga i przejedzmy do innych osób.Jedynymczłowiekiem, który mnie odwiedzał, co prawda, dość rzadko, byłrejent Timberworth. Stary znajomy szepnąłem i po raz pierwszy od kilku tygo-dni przypomniałem sobie sprawę owych 100 000 dolarów, zapisa-nych mi przez Lottę.Timberworth powinien już był coś napisać wtej materii. Ten poczciwy przyjaciel ciągnęła Cecily nie omieszkałskorzystać z każdej sposobności, aby mnie zniechęcić do pustelni-czego życia, jakie prowadziłam.Pewnego popołudnia przyszedłdo mnie z propozycją, bym odwiedziła Smoota. Przyjechała dońjego siostrzenica, Miss Lotta Nardewitz z Berlina, i jej narzeczo-ny, bywają u nich także dr Thevet z wnuczką oraz, last not least,ja we własnej osobie. Rozerwie się pani, droga Mrs.Hedge ,mówił i zdołał mnie w końcu przekonać.Poszłam z nim i pozna-łam tam Andrzeja, który był właśnie owym narzeczonym Lotty,ale jeśli sądzisz, że zrobił na mnie jakieś wrażenie, że mogła mi192choćby przez moment powstać taka myśl w głowie, iż za pół rokugo poślubię, to się mylisz, Rebeko.Powiedziałam ci już raz, żenajprzystojniejszy nawet mężczyzna był, dla mnie wówczasczymś pośrednim pomiędzy ładnym brylantem a Chińczykiem, toznaczy termometr moich uczuć wskazywał obojętne zero.Znacz-nie większą sympatię poczułam do jego narzeczonej.Ach, trudnobyło zaiste nie polubić tej dziewczyny od pierwszego wejrzenia.Najlepszym sprawdzianem, jak zdołała mnie oczarować, niechbędzie to, że kiedy mnie zaprosiła na wielki bal, który miał sięniebawem odbyć w salonach pałacu Smoota, przystałam bez wa-hania.Przyrzekłam wziąć udział w tej zabawie, ja, która od szere-gu lat nie opuszczałam domu wieczorną porą. Więc przecież zdecydowałaś się pozostawić swe skarby bezopieki przez jedną noc? Pogodziłam jedno z drugim.Pojechałam na ów bal, zabiera-jąc z sobą swoje perły i brylanty. Jak to? Wszystkie?! Tylko bardziej wartościowe.Wyglądałam, być może, jakwystawa u jubilera, ale to mnie najmniej obchodziło.Nie zależałomi przecież na tym, by się jakiemuś mężczyznie spodobać.A terazuważaj, bo, zaznajomiwszy cię z głównymi bohaterami mojegodramatu, przejdę do samych wypadków, które mogły się dla mniezakończyć nader tragicznie, a zrządzeniem losów zapoczątkowałynową erę mojego życia.Krzesło Mrs.Langdon jęknęło żałośnie; podobny odgłos wyda-ją skrzypiące fotele widowni w starym teatrze, kiedy na sceniezdradzony mąż łapie żonę in flagranti z kochankiem, a żądna sil-nych wrażeń publiczność pochyla się naprzód, by nie stracić anisylaby, ani najdrobniejszego gestu z gry aktorów. Bal maskowy u Timotheusa Smoota pozostawił mi niezatar-te wspomnienia na całe życie i nie wątpię, że nie tylko mnie.Za-bawa wrzała w najlepsze, kiedy nagle zgasły wszystkie światła.Podochoceni goście sądzili w pierwszej chwili, że jest to niespo-dzianka, objęta wesołym programem, toteż we wszystkich salach193zaczęły rozbrzmiewać śmiechy, brawa, okrzyki i odgłosy rzeczy-wistych i symulowanych całusów.Bardziej obłudni oburzali się naten figiel, żądając, aby natychmiast włączyć, ale te protesty znikływ ogólnej wrzawie Jeszcze, jeszcze! wołała większość.Szampański nastrój w ciemnościach trwał już kilka minut, kiedyktoś zawołał głośno, że nastąpiło krótkie spięcie. Do ogrodu! huknął wodzirej Niech tymczasem naprawią przewody.Przydzwiękach orkiestry wysypaliśmy się do parku całą zgrają, gdzierozweselona młodzież zaczęła zrywać i gasić porozwieszane nadrzewach lampiony.Ktoś chciał zaimprowizować mowę.Nastałacisza i nagle prysł cały nastrój.Posłyszeliśmy bowiem dalekieecha wściekłej kanonady, a potem odgłosy pojedynczych detona-cji i wystrzałów karabinowych. To w dzielnicy Sza-Pei ob-wieścił ktoś drżącym głosem.Zrozumieliśmy od razu grozę sytua-cji.Kiedy w odległości 50 kilometrów toczyła się zażarta walka oposiadanie Szanghaju, agenci Kantonu wywołali zamieszki wmieście, rzucili bomby na elektrownię, gotując stanowczy cios wplecy cofającej się i zdezorganizowanej armii Szang-Tsu-Szanga. Tej nocy padł Nankin? Nie, Rebeko.To nastąpiło pózniej.Kiedyśmy tak stali, słu-chając ze ściśniętymi sercami odgłosów toczących się walk ulicz-nych, zaproponował ktoś aby podejść w stronę ulicy, w nadziei, żetam będzie można się czegoś prędzej dowiedzieć.Ruszyliśmy.Droga nasza wiodła obok dziedzińca pałacu Smoota gdzie czekałynasze samochody.Biali szoferzy spali przeważnie lub grali wkarty, lecz żółci.te psy przeklęte wybuchnęły szyderczym śmie-chem na widok naszych grobowych min, a jeden z nich ośmieliłsię warknąć po angielsku: Niedługo będzie wam tu jeszcze cie-plej. Zadrżałam, poznawszy głos mojego szofera.Tej nocypostanowiłam wyjechać z Szanghaju na stałe i to w jak najkrót-szym czasie.Zaraz przed południem pojechałam do Timberwortha.Podpisa-łam pełnomocnictwo, upoważniające go do zlikwidowania194wszystkich moich tamtejszych interesów.Próbował mnie odwieśćod zamiaru sprzedawania jeśli już nie willi, to przynajmniej do-brze prosperujących przedsiębiorstw, twierdząc, iż generał Dun-can poradzi sobie z Kantończykami i powrócą dawne, dobre cza-sy, lecz uparłam się i postawiłam na swoim.Zaczęły się gorącz-kowe przygotowania do wyjazdu, którego termin już ustaliłam.Ale przedtem chciałam załatwić swoje porachunki z Czangiem.Pewnego dnia zaszłam do garażu sama, aby nie mieć świadków.Wyjęłam z torebki zwitek przygotowanych poprzednio banknotówi rzuciłam je Czangowi pod nogi, mówiąc: Oto pensja za dwamiesiące.Wyrzucam cię, a za te pogróżki, któreś się ośmielił wy-powiedzieć tam, w parku Mr.Smoota, dostaniesz osobną nagro-dę.I kiedy się schylił, by pozbierać rozrzucone pieniądze, ude-rzyłam go dwukrotnie szpicrutą przez twarz.Zrobił taki ruch, jak gdyby się chciał rzucić na mnie.Odstąpi-łam przezornie krok wstecz, wyciągnęłam browning i wymierzy-łam mu prosto w łeb. Precz, żółty potworze! Jeśli w ciągu minutynie znajdziesz się na ulicy, pociągnę za cyngiel.Zahipnotyzowa-ny widokiem złowrogiej lufy mego rewolweru, cofał się krok zakrokiem w stronę bramy, a jego spojrzenia zionęły nieludzką nie-nawiścią. Ty jeszcze Czanga poznać krzyknął już z ulicy iznikł mi z oczu. Na zawsze? Nie.Wykonał swą grozbę. Boże! zawołała Mrs.Langdon z przejęciem i krzesło jejskrzypnęło znowu, ale tym razem znacznie mocniej. W przeddzień odjazdu napracowałam się, jak nigdy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]