[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystkowskazywało, że rok 1939 będzie najpomyślniejszym w dziejach naszej powojennejgospodarki.W tym okresie kanclerz Niemiec spotkał się trzykrotnie z premierem Sikorskim, dwa razy zWieniawą.Co do mnie, uczestniczyłam również w rozmowach doktora Goebbelsa zsekretarzem Polskiej Akademii Literatury Juliuszem Kadenem Bandrowskim w sprawieprodukcji wielkiego filmu historycznego pod roboczym tytułem: Rok 1612".Miał onprzedstawiać polski tryumf nad pogrążoną w Wielkiej Smucie Rosją.Goebbels sugerował, aby dzieło zrealizować w konwencji alternatywnej historii, to jest wfinałowej scenie hetman Chodkiewicz, przy pomocy zaciężnych oddziałów niemieckich miałzwyciężyć pospolite ruszenie Kuzmy Minina i Dymitra Pożaryskiego i doprowadzić dokoronacji w Moskwie królewicza Władysława Wazy na cara Wszechrosji.Rozmowyzawieszono, gdy okazało się, iż kandydatem na polskiego współreżysera (stronę niemieckąmiał reprezentować Veit Harlan) jest Aleksander Ford (autor głośnego Legionu ulicy"), aminister propagandy Rzeszy oświadczył, że żaden z jego aktorów czy scenografów z %7łydemwspółpracować nie będzie.Przed trzecim spotkaniem kanclerza z Sikorskim w Breslau przeżyłam napad gigantycznegostrachu, kiedy przeczytałam, iż wśród delegacji jest zastępca szefa kancelarii premiera,mecenas Alfred Lauter.Nogi ugięły się pode mną i przez moment poczułam się znowu jak maładziewczynka uciekająca przed wielkim spoconym samcem.- Myśl logicznie! - zganiłam się po chwili.- Nie ma szans, żeby cię poznał.Tyle lat, poza tym zmieniłaś kolor włosów, kształt nosa.Mimo wszystko odetchnęłam z ulgą, kiedy okazało się, że Lauter nie wezmie udziału wrozmowach.A na bankiecie.? Wymówiłam się nagłym atakiem migreny.W moich raportach z tego czasu nie było jakichś szczególnych rewelacji, choć obfitowaływ mnóstwo szczegółów.Przyjazń z Evą Braun okazała się niesłychanie udaną inwestycją.Nielubiana przez resztę personelu, we mnie znalazła wielbicielkę i przyjaciółkę.Schlebiałam jej bezwzględnie, odnajdując najczulsze punkty.Dlatego, zwłaszcza gdy Hitlerbył nieobecny, wpadała do mnie na kawę albo zapraszała do siebie i gdy plotkowałyśmy, jaknajęte, ja kątem oka fotografowałam" dokumenty albo ze szmeru jej paplaniny wyławiałam cocenniejsze informacje.Jeśli idzie o kwestie najważniejsze, Warszawa nie miała powodu do zmartwień.Hitler,dzięki lekom Vallbonne'a zdrowszy i spokojniejszy, nie czynił niczego, co mogłoby podważyćprzymierze z Polską.Ribbentrop mimo namów Mołotowa nie wybrał się z przyjacielskąwizytą" do Moskwy.Minister Goebbels wstrzymał produkcję trzech filmów o antypolskiejwymowie.Nawet we wstępniakach Volkischer Beobachtera" nie było tylu jadowitych atakówna %7łydów co wcześniej.Jeśli nawet się pojawiały, to koncentrowały się na towarzyszach" zradzieckiego kierownictwa.W drugiej połowie sierpnia dostałam wreszcie dwa tygodnie urlopu i mogłam pojechaćspotkać się z moim mężem w Paryżu.Lato było piękne, upalne.I nadspodziewanie spokojne.Podobno z wyliczeń Nostradamusa,ksiąg sybillińskich i setki innych proroctw wynikało, że wojna światowa powinna wybuchnąć1 września 1939 roku.Nic tego nie zapowiadało.Paryż bawił się, podobnie jak Berlin czyWarszawa, i można powiedzieć - wręcz upajał się pokojem.Tłumy radosnych ludzi kłębiły sięna Polach Elizejskich, wspinały na wieżę Eiffla, lub szukały ochłody w OgrodzieLuksemburskim.Byliśmy wśród nich.Miałam nadzieję, przynajmniej na parę dni, zapomnieć o naszej misjii cieszyć się życiem i młodością.Miałam dopiero 28 lat!W sobotę, po dwóch dniach pobytu w Paryżu, kiedy zdążyłam już przebiec Luwr, wpaść doNotre Damme i Sainte Chappelle, Ryszard zabrał mnie samochodem nad morze.Pojechaliśmydo Normandii, w rejon Caen, tam przenocowaliśmy w małym romantycznym hoteliku, zwidokiem na wydmy, aby przez cały następny dzień spacerować po piaszczystych plażach.Próbowaliśmy nawet kąpać się w chłodnych wodach kanału La Manche, za którym gdzieśkryła się spowita w mgłach Anglia.- Pojedziemy tam za rok! - obiecywał Ryszard.- Najpózniej za dwa.- Trzymam cię za słowo - roześmiałam się.- Latem 1941 widzimy się w Brighton.-Chybawypowiedziałam to w złą godzinę.Do Paryża wróciliśmy póznym popołudniem.Od razu poszliśmy do łóżka i gdzieś pofantastycznym kwadransie zasnęłam.Obudziły mnie podniesione głosy.Męski i damski.Brzmiały jak kłótnia, lecz nie byłam wstanie rozróżnić poszczególnych słów.Potem usłyszałam klaśnięcie, zabrzmiało to jakwymierzony policzek, ale może było tylko uderzeniem zamykanych drzwi.- Co się stało? - zapytałam mego męża, który wrócił wyraznie zmieszany.- Drobna sprzeczka z sąsiadką.Ktoś otruł jej psa i teraz oskarża wszystkich, ze mnąwłącznie.A czy ja mógłbym kogoś otruć?Wówczas byłam przekonana, że absolutnie nie, toteż połączyliśmy się w namiętnympocałunku.Dziś wiem, że mnóstwo rzeczy powinno dać mi wtedy sporo do myślenia -telefony,które odbierał w gabinecie, zamykając za sobą drzwi.%7łetony, które znalazłam w jegowieczorowym ubraniu, mimo iż przysięgał, że zerwał z hazardem.Oficjalnie, w ramach swoich obowiązków radca ambasady Schimeck zajmował siękulturą.Dzięki jego kontaktom zanurzyłam się w niej po brzegi.Było w czym.Paryż cieszyłsię wówczas niekwestionowaną renomą centrum kulturalnego świata".W Bistro nadSekwaną poznałam Ernesta Hemingwaya, opromienionego sławą korespondenta wojennego zHiszpanii, choć w odróżnieniu od swego antagonisty Anglika George Orwella, nieuczestniczył w walkach o Madryt, który ostatecznie padł 28 marca tego roku.Orwell, bawiącyakurat przejazdem w Paryżu, stanowił przykład nawróconego neofity.Do Hiszpanii jechałwspierać republikanów, wrócił jako żarliwy antykomunista.Dla paryskich salonów byłoczywiście bite noir, ale na jego odczyt w Dzielnicy Aacińskiej przyszło mnóstwozwyczajnych ludzi, których nie udało się rozgonić komunistycznej bojówce.Nazajutrz na wystawie malarstwa abstrakcyjnego otarłam się o Picassa, a w małymteatrzyku na Montmartrze po raz pierwszy słuchałam kurdupliczki o dość nędznej aparycji, aleo głosie anioła - Edith Piaf.I było cudownie.Może nawet za bardzo.Kontynuując artystyczną trasę, na trzy dni przed wyjazdem udałam się na wystawę rzezby ipodziwiałam właśnie jakieś dzieło Rodina, kiedy usłyszałam tuż obok siebie, po polsku:- Halinka, to ty żyjesz!Odwróciłam głowę powoli, jakby okrzyk nie dotyczył mnie, i zobaczyłam Krystynę.Biegłado mnie jak na skrzydłach.Udałam zdziwienie.Grzesikówna zawahała się, ale tylko namoment.- Halinka, nie udawaj, przecież to ty?- Czy pani do mnie mówi? - zapytałam po niemiecku.- Chyba zaszła jakaś pomyłka.Jakoaktorka musiałam być niesłychanie przekonywująca, bo rzezbiarka cofnęła się.Chyba dostrzegła różnicę w kształcie mojego nosa i to ją zmieszało.- Bardzo przepraszam - wybąkała szkolną niemczyzną.- Wzięłam panią za starąprzyjaciółkę z Warszawy.- Nic nie szkodzi.Musiałam się ulotnić jak najszybciej.Gdzie się podziewał mój kochany Rysio?!Dostrzegłam go przy bufecie i dałam mu znak, że wychodzimy.Zrozumiał i poszedł posamochód.Rozejrzałam się na wszelki wypadek, szukając Krystyny, ale gdzieś zniknęła.Jednak niezupełnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]