[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ta-neczników wielu się znalazło, którzy się o mnie dobijali, i to mi niebyło markotno, bo Doryda widzieć mogła, żem przecie niezupełnie odwszystkich opuszczona.Tańcowałam wiele i z dobrego serca, nie my-śląc już bynajmniej o tym sławnym księciu pułkowniku, któregomprzyjazdu przez pięć dni tak ciekawie oczekiwała.Zaczęli walcować, jawalcowałam z majorem Lissowskim, który uchodzi tu za najlepszegotanecznika.Alić hałas jakiś u drzwi się zrobił i te słowa:  Otóż on jest,obietnicy nam przecie dotrzymał, dopiero będzie wesoło  różnymigłosami z okrzykiem były powtórzone.Muzyka przestała, tłum sięotworzył i ja w tym oczekiwanym, ogłaszanym młodym książęciu, wtym celu zajęcia wszystkich kobiet, w tym wielbicielu, jak mówią,wdzięków Dorydy postrzegłam, poznałam, kogo.Ludomira! Ach,Wando! mego niegdyś Ludomira, dziś zaś Ludomira Dorydy, szczęśli-wej Dorydy! W ten moment wesołość, chęć do tańca, chęć do życiamnie opuściła.Ani widziałam, ani słyszałam wyraznie, co się kołomnie działo, w głowie kręcić rai się zaczęło i nie rozumiem, jakimszczęściem nie zemdlałam.Ni zadziwienia, że w tym świetnym księciuMelsztyńskim tegoż poznałam Ludomira, którego awanturnikiem nie-dawno mniemano, ni gniewu, któren fałszywe jego postępki wlać bybyły powinne w duszę moją, nic naówczas nie czułam.Pózniej dopiero,gdym sposobność myślenia odzyskała, byłam w stanie te wszystkieuczynić uwagi.Ale w pierwszej chwili ta jedyna myśl:  Ludomir mnieNASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG44już nie kocha, Ludomir inną kocha, jak ciężki kamień serce moje przy-gniotła. Stałam wryta, jak posąg bez duszy.Nie wiem, co major Lis-sowski o mnie pomyślał.Tylem nareszcie z jego mowy usłyszała, żepowtórnie mnie się pytał, czy tańcować już nie chcę, i że nie mógł byłotrzymać odpowiedzi.Te słowa przecież mnie z osłupienia wyrwały.Złożyłam wszystko na raptowną słabość z gorąca wielkiego pochodzą-cą i jak najprędzej w kącie najmniej widzianym usiadłam.Rada bymbyła natychmiast wyjechać z tego balu, wyjść z tej sali, która przedkwadransem jeszcze zaiskrzoną wesołym światłem zabawy, teraz cięż-ką, duszącą powłoką zdawała mi się zaćmioną.Ale, Wando, moc jakaśukryta więziła mnie na krześle, gdziem siedziała.Nie mogłam porzucićmiejsca, z któregom Ludomira widziała? I cóż widziałam, niestety?Ludomira patrzącego na Dorydę, tym samym wzrokiem na nią patrzą-cego, co niegdyś.Mówiącego do niej z tym uśmiechem, z tym uczu-ciem.Ach, Wando, czemuż ja nie w Krzewinie? Po cóżem z niegowyjechała? Czemuż ja nie w odludnym Głazowie? Spokojne dni Gła-zowa, jakżeście daleko od Malwiny? Pierwsze kroki, którem w tenwielki świat uczyniła, żalem i boleścią są naznaczone.Ale, Wando,słuchaj dalej.Wlepione miałam oczy w róg sali, gdzie Ludomir, opartyo krzesło Dorydy i nią jedynie zajęty, zdawał się zupełnie zapominać ipowszechną radość jego przybyciem wzbudzoną, i cokolwiek tylkoobcym było Dorydzie.Wtem Starościc się do niego przysunął, po cichuzaczęli gadać i obejrzawszy salę wkoło zdali się szukać kogoś oczyma.Siostro? mnie to rzutem oka szukał Ludomir.W tym tłumie spotkałamjego spojrzenie, to spojrzenie tak mi dobrze znajome, i natychmiastzrozumiałam, że mi serce bić przestało i krew się w żytach zatrzymała.Dorydę ktoś wziął w taniec.Ludomir i Staroście obeszli drugą stronąsali i doszedłszy do okna, w którym niemal zakryta framugą siedzia-łam: Prezentuję imość pani S***  rzekł do mnie Starościc  młodegoksięcia Melsztyńskiego, który najżywiej pragnie być jej znajomym. %7łeby nie los i okoliczności przekorne  przerwał książę  pewnienie ostatni byłbym między tymi.którzy ubiegali się niezawodnie wuwielbieniu nowego bóstwa, które niedawno posiada Warszawa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •