[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ich stosunek szybko nabrał intymnego charakteru.Iza biernie, trochępodejrzliwie uległa jego na wpół żartobliwej, na wpół wzruszającejnamiętności.Pózniej, kiedy Wincenty leżał już w klinice, a ona po razpierwszy spotkała Antala, zaczerwieniła się.Poczuła się nieswojo, jakbyukrywała jakiś sekret i była obowiązana wobec niego do wierności czytłumaczenia się.Domokos był wesoły, pełen pomysłów, zawsze miał czas,kiedy Iza chciała go widzieć, cierpliwie znosił jej humory, robił wszystko, abymogła odpocząć.Ona jednak, kiedy byli sami i przeżywali chwilenamiętności, nigdy nie miała uczucia, że leży obok mężczyzny, jak dawniej,kiedy była żoną Antala.Niewątpliwie wpływało na to w pewnej mierzespecyficzne zajęcie Domokosa, a częściowo sam Antal.Nawet po tak długimczasie Iza zawsze wszystko i wszystkich porównywała z Antalem.Antalzapamiętywał się w pieszczotach, był zarazem dziki i pokorny.Jeśli zaśchodziło o Domokosa, to odnosiła wrażenie, iż ją obserwuje, przygląda się jej,a potem, kiedy się rozstają, analizuje, przeżuwa, porządkuje i wykorzystujete obserwacje w swojej twórczości literackiej.Nie było to przyjemneprzeświadczenie, choć z Domokosem życie układało się jej lekko i bezzgrzytów.Cechowała go prostota i pogoda ducha, co przypominało jej trochęWincentego.Teraz, kiedy wszyscy już wyszli, ona nadal siedziała na swoim miejscu.Przeglądała fachowe pisma, ale ich nie czytała.Paliła papierosy itelefonowała.Próbowała się połączyć z Domokosem.Nie zastała go w domu.Ale właściwie nawet tego nie żałowała.Nakręcanie numeru i czekanie, czyktoś podniesie słuchawkę, było tylko oszukiwaniem czasu, obroną przedpowracającymi Wspomnieniami, usprawiedliwieniem.Ma jakiś powód, żebytu siedzieć.Chce z kimś rozmawiać, jest zajęta.Kiedy wszyscy się jużpożegnali i usłyszała trzask zamykanych drzwi z korytarza, telefon przestał jąinteresować.Usadowiła się wygodnie w fotelu i patrzyła w niebo.Nadmiastem przesuwały się ciężkie, ponure chmury. Będzie burza pomyślałaIza pierwsza prawdziwa burza w tym roku.Okropnie ją to martwiło, że wieczna obecność Staruszki jest dla niej takadrażniąca.Ani trochę nie kochała mniej swojej matki niż ojca, tylko uczucieto było zupełnie inne.Od siedmiu lat nie przebywała już w domu, nawet jakogość.Kiedy przyjeżdżała do rodziców, nocowała w klinice albo zatrzymywałasię w hotelu.Dopiero teraz, tu w Budapeszcie, poznała matkę jako starąkobietę i nagle zrozumiała, że w myślach zachowała jej młodzieńczy obraz.Obraz istoty pogodnej, wyrozumiałej i przystępnej.Uśmiechała się do niej zprzeszłości trochę bojazliwa, urocza trzpiotka.Jej matka była z natury osobąniesystematyczną, ale swoje drobne wady stokrotnie wynagradzała słodyczącharakteru oraz czymś nie dającym się bliżej określić, dzięki czemu w domupanowała tak przytulna, pogodna atmosfera.Dopóki nie mieszkały razem,było coś wzruszająco zabawnego w tym, że matka nie miała najmniejszegopojęcia o wielkich przemianach w kraju i na świecie.Natomiast Wincentydobrze orientował się w tych sprawach i zawsze opowiadał żonie, co wyczytałw wieczornej prasie, jeżeli tylko nie była zbyt zmęczona, aby go słuchać.Z daleka można było zbywać uśmiechem nieprzejednany feudalizm matki,przejawiający się na przykład w sposobie traktowania pracownikówfizycznych.Do młodszych od siebie zwracała się po imieniu.Człowieka, któryrąbał drzewo na podwórzu, praczkę i dochodzące dziewczyny także nazywałapo imieniu, tak jak ją kiedyś nauczyła ciocia Emma.Z bliska jednak nie byłoto wcale takie zabawne.Iza już od lat mieszkała samotnie w Budapeszcie.To,że ma dom, czuła naprawdę tylko w tym okresie, kiedy mieszkała z rodzicamipod smoczą rynną i wieczorami wracała z Antalem, wesoła i głodna.Zasiadała do nakrytego stołu, zjadała wszystko, co jej tylko dano, grzała ręcena gładkiej powierzchni białego, kaflowego pieca i czuła, jak przez żelazneozdobne drzwiczki bije przyjemne ciepło od płonącego ognia.Matka miaładobrą rękę do rozpalania.Tylko przytknęła do drzazgi zapałkę, i już trzaskałwesoły płomień.Tak, taki dom chciałaby mieć i teraz, z tym samym dawnympogodnym nastrojem.Tymczasem już w kilka tygodni po sprowadzeniu sięStaruszki wiedziała, że jej nadzieje były płonne.Upiększanie rzeczywistości nie miało sensu.Staruszka zdecydowaniedziałała jej na nerwy.W pierwszych dniach zaskoczona była tym potwornym, starczympodnieceniem, które odkryła u matki, tą niezmordowaną energią, z jakąStaruszka chciała sobie wywalczyć miejsce w życiu córki.Krzątanie się,otwieranie drzwi, nieustanny ruch.Do jej domu wtargnęło cośniepokojącego, coś, co mąciło i zakłócało ciszę, w której dotąd nic się niedziało i która oznaczała spokój i odprężenie.Działało to na nią deprymująco idoprowadziło w końcu do tego, że przebywała w domu tylko wtedy, kiedy tobyło absolutnie konieczne.Dotychczas Teresa rozwiązywała wszystkie jej domowe problemy.TerazIza czuła, że niebezpieczeństwo zagraża nie tylko jej samej, ale również iTeresie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]