[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle jednocześnie odezwałosię kilka dzwonków - Kim naliczyła trzy.Po chwiliprzerwy trzy kolejne.Przerwa i znowu, tym razem już niejednocześnie.Niektóre rozbrzmiewały słabo, w oddali,inne boleśnie blisko i głośno.A przy czwartej serii.Bum! Chwilę pózniej kolejne łomoty.To była świetna dywersja, do tego stopnia, że Kim omało nie przeoczyła szczerych przekleństw dobiega-jących z sąsiedniego korytarza.Podkradła się bliżej za-krętu i usłyszała szybki tupot.Ktoś biegł w przeciwnąstronę, w kierunku hali produkcyjnej.Do hotspotu WiFi,by naradzić się z pozostałymi?Teraz mogła wymknąć się ze ślepego zaułka, możeukryć w miejscu, które już przeszukali.Ale choć bardzo chciała się schować, nie mogła.Coza wstyd, zyskać sobie trochę czasu, narażającwszystkich uwięzionych w sali.W tym momencie odezwał się głośnik.- Przestańcie natychmiast!Bum! - padła odpowiedz.Wszędzie wokół dzwoniłytelefony.Bum!Kim otrząsnęła się z paraliżu i pomknęła z powrotemdo magazynu, w którym ukryła laptopy.Dobrzewykorzysta czas, jaki zyskali jej Aaron i przyjaciele.- Ostrzegam po raz ostatni! - zahuczał głośnik złowieszczo.Bum!Wszystkie światła zgasły.Krzyki, przekleństwa i ciężki łoskot, gdy Aaron po-tknął się w ciemności i cała grupa dzwigająca taranrunęła na ziemię w plątaninie rąk i nóg.Krawędz stołuprzygniotła mu palce prawej dłoni.A potem cisza.Aaron wydostał się z kotłowaniny.- Nikomu nic nie jest?Twierdzące głosy i jedno:- Przykro nam, Elvis już się ulotnił.Chóralny chichot rozładował napięcie.Aaron miałochotę pocałować żartownisia.Zmiechy powoli ucichły.Ciemność, i tak nieprzenik-niona, o dziwo jeszcze zgęstniała, gdy pojawiło się parępunkcików światła.Minilatarki.Nie wytrzymają długo.Czy ta dywersja wystarczyła Kim? Nie miał sposobu,by się dowiedzieć.Cóż, w takim mroku niewielezdziałają.- Ktoś tu może pali? - zapytał.- To nie najlepszy dzień na rzucanie, doktorku - od-parł anonimowy żartowniś.- Tak, mam zapalniczkę.- Dobrze wiedzieć.- Aaronowi przychodził do głowytylko jeden pojemnik na ogień.Wiedział, że nie będzie topopularny pomysł.- Niech ktoś blisko latryny opróżnijeden kubeł w samym kącie.A potem przeniesie pusty naśrodek sali.To nasze palenisko.Przenieście też drugi,pełny.Może będziemy potrzebowali jego zawartości,żeby zgasić ogień.Reszta niech zbiera rzeczy nadającesię do spalenia.Wkrótce zgromadzili ich całą stertę.Papieroweserwetki na podpałkę.Pozostawione drukowane kopiedawnych prezentacji.Tapicerkę zerwaną z krzeseł.Wkuble ustawionym na środku głównego przejścia salizamigotał płomień.Po podgrzaniu ludzkie odchodyśmierdziały jeszcze bardziej.- Dobra - rzucił Aaron.- A teraz wracajcie do pracy.Martwy punkt na jednej z bocznych dróg zmusiłCharlesa do opóznienia kontaktu z tylną strażą.Uznał, żetutejsi mieszkańcy są zbyt przedpotopowi, by używaćkomputerów, a nie że to efekt ambitnego, szerokozakresowego zagłuszania.Minutę pózniej zgłosił się jakoostatni.Tubylcy się niepokoją, podsumowała Brittany Cor-bett.Próbowali wyważyć drzwi.Zgasiliśmy światła, to ichuspokoiło.Logan Donaldson: Do tego dzwoniłi na wewnętrzne wcałym budynku.Na dobre wyłączyliśmy centralę.Znów Brittany: Cholera, widzę światło pod drzwiami.Migające.To musi być ogień.Znów zaczęli walić w drzwi.Morgan: Ile potrzebujecie czasu do zakończenia poszu-kiwań?Alan Watts: Pięć, dziesięć minut.Po prostu ich zastrzelcie, pomyślał Charles, ale wie-dział, że przemawia przez niego frustracja.Wejście dośrodka z bronią oznaczało ryzyko rozprzestrzenieniapożaru.Morgan: Jeśli nic wam nie grozi, dokończcie poszuki-wania.Nie dajcie się odciąć przez ogień.W magazynie brakowało światła, które można bywzmocnić.Komputery, które pozbierała Kim, miałytemperaturę otoczenia, toteż obraz z noktowizora takżenic nie dawał.Kierując się wyłącznie dotykiem, poomacku wymontowywała baterie.Jak w tej ciemności znajdzie cokolwiek innego?Potrzebowała czegoś giętkiego i przewodzącego, dru-tu albo folii.Z pewnością przechowywano je na regałach,lecz ich znalezienie po omacku mogłoby potrwać całewieki.Skoro zatem nie regały, to gdzie?Wewnątrz ścian.Czas poddać próbie nanostrój.Synchronizując sweruchy ze słabymi rytmicznymi łomotami w dali, walnęłapięścią w ścianę.Okleina pod jej ręką się wygięła.Kim prawie nic nie poczuła.Wraz z następnym łoskotemuderzyła ponownie, mocniej.Pięścią przebiła sklejkę.Zacisnęła palce na kawałku izolacji i wyszarpnęła długifragment.Foliowe wkładki się rozdarły.Trudniej byłopodrzeć je na mniejsze kawałki.Ile rniała czasu, póki tamci jej nie znajdą?Zaniosła baterie i poszarpane kawałki folii dwa ko-rytarze dalej.Kolejno owijała baterie w folię i układałana podłodze.- Tu jesteś!Rozpoznała głos Alana Wattsa.Przywarła do ściany, bojąc się poruszyć.Pierwsza zjej paczuszek zaczęła błyszczeć.Zza rogu wyłoniła się wysoka postać i spojrzaławprost na nią.- Nie tego się spodziewałem, kimkolwiek jesteś.Niezły pomysł z nanostrojem.Maskowanie działało jedynie w świetle widzialnym!Noktowizory wyczuwały podczerwień - ciepło - a jejciało było cieplejsze od ścian.Stanowiła jaśniejącą syl-wetkę na ciemnym tle, część energii musiała przesączyćsię za róg.Jej zaimprowizowane pułapki połyskiwały nieco ja-śniej.Może jednak jeszcze nie wszystko stracone.Jeślitylko zdoła go zagadać.- Jak mnie znalazłeś? - spytała.Mówiąc, poruszałaoczami po wizjerze, przykręcając do minimum pod-czerwień tak, że w końcu ledwie go widziała.- Po prostu chodz ze mną - odparł.- Boję się - rzekła.- Chodz spokojnie, a nikomu nic się nie stanie.- Pa-czuszki jaśniały coraz mocniej i Alan zerknął na naj-bliższą.- Co to jest, do diabła?Jeśli Tyra jej nie oszukała, małe bomby zapalające.Energia niewielkiego granatu, zgadza się? Uszkodzone ba-terie rozładowywały się szybko.Jedyny opór elektrycznyw obwodzie - a zatem całe ciepło - kryło się wewnątrz.- Ale co? - Udała, że nie rozumie.Szszu!U stóp Alana eksplodowały płomienie.Uniósł ręce icofnął się chwiejnie, wpadając na ścianę.Mimo przykręcenia do minimalnych ustawień nok-towizora z oczu Kim popłynęły łzy.Nagły rozbłyskmusiał oślepić Alana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]