[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ostatnia mySl pozostanie na papierze, jak setki, tysi¹ce innych,co by³y, jak iskry w szlaku komety: jak szkar³at zarzewia.jak ciê¿kie, druzgoc¹ce uderzeniam³ota.Skoñczy³ i znu¿ony Smiertelnie wzywa sekretarkê, lecz natychmiast znowu ogarniaj¹ gopal¹ce, pe³ne xr¹cej trwogi mySli.Nie jest spokojny o los swego dzie³a!.Trockij, Rykow, Cziczerin, Stalin?.Nie, to niekroi trwogi i troski! Trockij, Zinowjew, Kamieniew, Stiek³ow, a z nimi rzesza rewolucyjnych¿ydów.Cha! Cha! Dobrze obmySli³, ¿e do burzenia Rosji i zgrzybia³ego Swiata poci¹gn¹³ten naród bez ojczyzny, rodzimej mowy, przejêty tradycj¹ walki o byt i ¿¹dz¹ zemsty.Corazwiêcej ¿ydów, oSmielonych przyk³adem Trockiego i Zinowjewa, staje w szeregach.corazwiêcej! To dobrze! Oni bêd¹ zmuszeni podsycaæ, pog³êbiaæ rewolucjê, bo inaczej krwi¹¿ydowsk¹ upije siê Rosja po samo gard³o.Teraz nie maj¹ wyboru i wyjScia.Zniewoleni s¹¿yæ i dzia³aæ w rewolucyjnem morzu, rozko³ysaæ, podminowaæ, obaliæ ca³y Swiat.O, jak¿eboli go g³owa!Znowu wo³a, krzywi¹c blade, dr¿¹ce wargi.Nie s³yszy swego g³osu.Chce krzykn¹æ nie mo¿e.Jak¿e¿ straszliwie boli i p³onie g³owa!Przyszed³ drugi, jeszcze ciê¿szy atak parali¿u i utrata mowy.Przewieziono Lenina do pa³acyku w Gorkach pod Moskw¹.W Kremlu, nawet chory, nie mog¹cy s³owa wyrzec sparali¿owanym jêzykiem, by³ dla Sta-lina i Trockiego zawad¹, bo czyta³ dzienniki, s³ucha³ doniesieñ swojej sekretarki Fotiewoji Nadziei Konstantynówny, wo³a³ komisarzy, trz¹s³ nad g³ow¹ zdrow¹ lew¹ rêk¹ i be³kota³bez³adnie, Slini¹c sobie brodê.W Gorkach pozostawa³ zdala od walcz¹cych przeciwników.Obaj mogli bezkarnie pos³ugiwaæ siê urokiem dogorywaj¹cego fetysza, którego imieniemnazwali Piotrogród.Lenin rozumia³, ¿e umiera.Pojmowa³, ¿e ju¿ pozosta³ samotny.Potok dziejowy omin¹³ goi mkn¹³ swojem ³o¿yskiem.Mia³ znaczenie has³a, otwartej, jeszcze ¿ywej ksiêgi nowego proroctwa, objawionej ewan-gelji podnosz¹cych bunt niewolników.Pod t¹ ewangelj¹ napisa³ ju¿ straszne s³owo: Koniec.Wdziêczni uczniowie nazwali pó³nocn¹ stolicê jego imieniem Leningrad. Rmieræ.Nie chcia³ znikn¹æ z tego Swiata, nad którym zakreSli³ szeroki, krwawy ³uk, jak nieznanakometa z³owró¿bna.Nieprzebrana potêga czai³a siê jeszcze w mózgu i sercu W³odzimierza Lenina.Zacz¹³ chodziæ, uczy³ siê pisaæ lew¹ rêk¹, specjaliSci lekarze wykonywali razem z nimæwiczenia, u³atwiaj¹ce powrót mowy.Odwiedzali go komisarze, s³ucha³ ich i pojmowa³ wszystko.Nie móg³ tylko odpowiedzieæ, rozpaczliwie wymachiwa³ rêk¹ i rycza³ g³ucho.Wyje¿d¿aj¹c na spacer, patrzy³ na skrz¹ce siê zaspy Snie¿ne, na bia³e, nagie i smutnebrzozy.309JakieS wspomnienia budzi³y siê w nim. Ach, tak! Bia³e cia³o nagiej Dory.A póxniej krwawe ³zy.dwie czerwone, gor¹ce strugi. Apanasewicz, zabij Dier¿yñskiego! be³koce.Nadzieja Konstantynówna, s³ysz¹c rzê¿enie, pochyla siê nad nim i pyta: Czy nie czujesz zimna?G³owa p³onie, miotaj¹ siê mySli w kopulastej czaszce, a ka¿da, jak ostra drzazga, rani, dra-pie, krwawi mózg. Ratunku! krzyczy pomrukiem niezrozumia³ym, a z ust przekrzywionych wybiega stru-ga piany.Powróciwszy do domu, po³o¿y³ siê do ³Ã³¿ka.Cierpia³ na bezsennoSæ oddawna. Jak Dzier¿yñski. mySla³ Lenin z rozpacz¹.Patrzy³ w sufit przez ca³e dnie i ca³e noce.Bia³a p³aszczyzna rozszerza³a siê, rozlewa³a, bieg³a w bezkresn¹ da³. To ju¿ nie sufit! mySli Lenin. Có¿ widzê przed sob¹.?Ca³ym wysi³kiem woli przygl¹da siê, mru¿¹c lewe oko. Ach! To Rosja.Ale¿ jaka blada, bez kropli krwi w znêkanem ciele.Ca³a w ranach.Nie! To groby.groby bez koñca.nieznane, bez krzy¿y.Poruszy³o siê nagle olbrzymie cielsko blade.Sta³o siê podobne do wydêtego brzucha zdech³ego konia, tego, co niegdyS le¿a³ w lesie zap³otami Kokuszkina nad Wo³g¹.RoSnie, pêcznieje i p¹ka z hukiem.Z wnêtrza kad³uba wypadaj¹ straszne, sine, opuchniête, z odwalaj¹c¹ siê skór¹ trupy.Helena Remizowa.z³otow³osa Helena.Sielaninow.Wissarjon Czerniawin.Dora.Mina Frumkin.Wo³odzimirow.PiotruS.Za nimi wychodz¹ Trockij, Dzier¿yñski, Fedorenko, Chalajnen i weso³y, zacieraj¹cy rêcemalutki profesor z butelk¹, pe³n¹ bakteryj parali¿u.Stanêli i chórem krzyknêli przeraxliwie g³oSno, zgrzytliwie: Niech ¿yje rewolucja! Niech ¿yje dyktatura proletarjatu! Niech ¿yje wódz nasz W³o-dzimierz Lenin! Hurra a a!KtoS promienny stan¹³ miêdzy nim, a towarzyszami.Z³ociste w³osy, spadaj¹ce na ramiona, po³yskuj¹ w blasku s³oñca, jasna broda sp³ywa nabia³¹ szatê, podniesiona rêka wskazuje na niebo.Cichy g³os brzmi surowo: Zaprawdê powiadam wam, ¿e uczynione w imiê mi³oSci zwa¿one zostanie wag¹ niewaszej sprawiedliwoSci, s¹dzone i wybaczone!Lenin zbiera si³y, opiera siê na ³okciu i be³koce: W imiê mi³oSci, Chry.Piorun wytryskacz oczu promiennej postaci, oSlepia, uderza.Pada Lenin i rzêzi, ju¿ nic nie widz¹c i nie s³ysz¹c, czuje tylko, ¿e toczy siê coraz szybcieji zawrotnej; mrok otacza go i poch³ania resztki mySli, echa uczuæ.W godzinê potem nad Kremlem obok czerwonej chor¹gwi powiewa³a czarna. zwiastunSmierci.Ognisty krwawy ³uk zgas³, a niszcz¹ca bry³a nieznanej komety utonê³a w otch³ani ciemnejbez dna, bez brzegów.310ROZDZIA£ XXXVI.Na Czerwonem Placu naprzeciwko katedry Sw.Bazylego B³ogos³awionego, naje¿onej ko-pu³ami po³yskuj¹cej barwn¹ emalj¹ Scian, ³¹cz¹cej w sobie przesyt Bizancjum z barbarzyñsk¹pych¹ wschodu, powsta³ dziwny budynek.Drewniany, jednobarwny, geometrycznie pierwotny, ciemny, prawie czarny.Tworz¹ go Sci-Sle okreSlone p³aszczyzny, bry³y ciê¿kie, bez polotu wyobraxni i natchnienia.Tak budowali przed tysi¹cleciami jêcz¹cy niewolnicy w Neniwie i Babilonie, tak wznoszo-no Swi¹tyniê Salomona i pa³ace w³adców Egiptu.Ciê¿ko i groxnie, bo wSród wznoszonychmurów siedzibê mia³y straszliwe bóstwa z Tygrysu, Eufratesu, z ziemi Chanaañskiej i Akkad,albo bogom surowym równi królowie czterech stron Swiata, potomkowie Assura, Bela, Ra s³oñca niszcz¹cego.Na frontonie widnieje jedno tylko s³owo Lenin.Tu z³o¿ono zabalsamowane zw³oki dyktatora proletarjatu.W trumnie szklanej, w bluzie wojskowej, z gwiazd¹ orderu Czerwonego Sztandaru napiersi, spoczywa Lenin.¯Ã³³ta, pergaminowa skóra jeszcze bardziej podkreSla mongolskie rysy twarzy; zaciSniêtaprawica, nieustêpliwa i zawsze do ciosu gotowa, nie zmiêk³a w obliczu Smierci i pozosta³ajako m³ot kowala-burzyciela.Zdawaæ siê mog³o, ¿e grobowiec groxnego Tamerlana, zosta³ przeniesiony z serca Azji tu,do Moskwy, gdzie panowali przez stulecia ca³e potomkowie D¿engiza mongo³a, pó³-tatar-scy kniaziowie moskiewscy i nareszcie w wieku XXX-ym pó³-Mongo³, mySl¹ powracaj¹cydo niezmierzonych stepów azjatyckich, górskich w¹wozów dzikich, z gnie¿d¿¹cemi siêw nich hordami, znaj¹cemi tylko zniszczenie.D³ugi w¹¿ ludzi od brzegu rzeki ci¹gnie siê do mauzoleum Lenina.T³um sunie do ciemnej czeluSci otwartych drzwi prostok¹tnych, patrzy na stoj¹cych nieru-chomo, jak pos¹gi, ¿o³nierzy z warty; kroczy w czerwonawym pó³zmroku, g³owa za g³ow¹,przed szklan¹ trumn¹, popêdzany surowemi okrzykami: Nie zatrzymywaæ siê! Przechodziæ!¯o³nierze, gawiedx uliczna, przyjezdni ch³opi, delegaci z dalekich prowincyj.defiluj¹przed prorokiem i katem.Tysi¹ce oczu Slizga siê po pergaminowej twarzy i zaciSniêtej w piêSæ d³oni, szuka czegoSpod mocno zwartemi powiekami wodza, pozostawia niewidzialne Slady mySli swoich w cie-niu oczu jego, na wypuk³em, nagiem czole, w zmarszczkach ust.P³ynie potok ludzi, sunie niby nieskoñczony szereg mrówek koczuj¹cych w poszukiwaniunowych dróg istnienia, milcz¹cy, skupiony, strwo¿ony, zatruty zw¹tpieniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]