[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Gmin i wszyscy spotykający pasterza zwykli byli witać go, stawać i przyklękaćdo błogosławieństwa Ludzie teraz, zamiast ku niemu się zbiegać, chowali się wpodwórza i za płoty i nikt głowy przed nim nie schylił, co go rozgniewało.Nawet kilku mnichów, których z dala poznał po sukniach, duchak z krzyżemczerwonym, dominikan i franciszkan, zawczasu przed nim do domów się skryli.Myślistwa dnia tego, choć je lubił zawsze, nie zażądał dla zabawy, lecz dlaurągania się ludziom.Pociechy jednak tej nie miał, by mógł się spotkać z nimi iokazać twarz dumną a zuchwałą.Z łowów też wrócił prędko, bo i te mu się niewiodły, a kogo na dworcu spotkał, łajał, pędzał i każdemu miał coś dowyrzucenia.Ks.Szczepan nawet zawinił i kwaśno był odprawiony.Pózno w noc Wit wszedł do izby ks.Pawła z bardzo frasobliwą twarzą, głowętrąc. Ot!  rzekł  już jeden, co miał nogi pokłute, a słabym był, będzie temugodzina zmarł.Po krótkim milczeniu biskup zawołał ze złością: To niech go w nocy wywloką i pochowają! IVNa dworze biskupim, chociaż niby szczelnie był zamknięty i strzeżony, choćobcych doń nie wpuszczano łatwo, choć żyjącym na nim przykazane byłomilczenie, a zdrajców nikt poszlakować nie mógł, jednak gdy się co stało,tajemnicy w sobie nie strzymał.Rozchodziły się zbyt prędko wiadomości pomieście i po świecie.Najwierniejsi słudzy biskupi, czasem zdjęci strachem,niepokojem, zgryzotą, szemrali między sobą, niekiedy plotkę poza dompółgębkiem wynieśli.Z początku tym poczwarnym wieściom o życiu Pawła nie wierzono, gdyż nigdynikt podobnego pasterza na stolicy nie pamiętał ani o takim słyszał; nareszciezbytki te jawnymi się stały, nie można im było zaprzeczyć.Uwięzieniekanoników wybierających się ze skargą do Rzymu było jawnym gwałtem, achoć zausznicy biskupi tłumaczyli je tym, że ludzie byli szaleni czy opętani,znano ich zbyt dobrze, by temu uwierzyć.Dowiedziano się wkrótce, jak wsrogim trzymano ich zamknięcia i że jeden z ran zmarł, a choć go nocąpochowano bez żadnego obrzędu i dzwonów, doszło to do rodziny, a nawet nazamek do księcia.Zmarły, kapłan pobożny, znanym był dobrze księżnie Kindze, która goopłakiwała.Książe Bolesław żałował go także.Reszta więzniów nie poddając się modliła, cierpiała, głodem marła, a gdy Witich namawiał, aby się poddali i o przebaczenie prosili, odpowiadać nie chciała.Biskup, któremu o tym donoszono, coraz bardziej był rozjątrzony.Powtarzałciągle: Niech zdychają! Niech zdychają!Kanonik Janko, męczennik prawy, nie poskarżył się nigdy, nie przemówił o nicdo stróżów.Ku temu, jako przywódcy, Paweł miał największą złość i gniew.Lecz więzień miał siłę nie wszystkim daną, ducha wielmożnego w sobie, tak żemógł nie okazywać nawet, iż cierpiał.Siepacze dobrze wybrani, bezlitośni jakzwierzęta, patrząc nań, czuli trwogę jakąś, nie pojmowali tej nieugiętościnieludzkiej.tego spokoju i pogody na twarzy.Inni więzniowie, choć mniej mieli hartu, słabsi ciałem, nie wypraszali się też,ulec nie chcieli.Wit nawiedzał ich z udaną litością namawiając, by przeprosilipasterza; nie odpowiadano mu.Janko, gdy mu natręctwem dokuczył, spokojnie iłagodnie mu wyrzucał, jak się mógł podjąć obowiązków kata i siepacza.Gdy ci biedni siedzieli zamknięci, luminarz kapituły, stary ks.Jakub zeSkarzeszowa, jak sam sobie przepowiadał zawczasu, zgasł pobożnie śmierciąsprawiedliwych.Biskup czuł w nim nieprzyjaciela, nauka jego i świątobliwośćwyrzutem dlań były, odetchnął swobodniej, gdy się o zgonie jego dowiedział.Starzec jednego wieczora uczuł się słabym, przywołał swego spowiednika,prosił go o wiatyk i ostatnie pomazanie, rozmawiał z nim spokojny i poszedł dosnu o zwykłej godzinie.Zdawało się, iż lekarstwo duszy i ciału wracało siłę. Z rana, gdy sługa stary do izdebki wszedł, znalazł go klęczącym przy łóżku,jakby pacierze ranne odmawiał.Głowę tylko miał spuszczoną na ręce, jak gdybyusnął znużony.Lecz gdy się ku południowi miało, a on się nie poruszał,niespokojny sługa księżom dał znać; ci przybywszy zastali go już zastygłym,bez życia.Zgon musiał nastąpić jeszcze w nocy.Dla kapituły strata to była niepowetowana, dla biskupa radość potajemna.Najego miejsce zaraz posadził jednego ze swoich.O śmierci tej stróże donieśli ks.Jankowi, zapłakał, pomodlił się, a choć w nimstracił opiekuna i ojca, nie był złamanym.Ciągnęło się tak do wiosny, ciągnęło do lata.Biskup bezsilną żarł się złością, astraciwszy już nadzieję, aby opór ich pokonał, rozkazał Witowi potajemnie,mimo wiedzy jego, co słabszych wypuszczać, dać się im wykradać.Otwieranodrzwi jakby nieopatrznie, stróże odchodzili, nie bronił nikt odzyskać swobody,powracali więc do cel swoich.Został tylko ks.Janko i dwu z nim najtwardszych, do których Paweł miał żalnajwiększy, nienawiść nieubłaganą.Okna ich więzienia wychodziły napodwórze, niejeden raz ks.Paweł, idąc i przejeżdżając, słyszał ich nucącychpieśni pobożne.Głosy te gniew w nim rozbudzały na nowo, były jakbyurąganiem się przemocy.Wołał naówczas do ks.Szczepana: Niech zdychają pobożni kantorowie! Wkrótce im tego pięknego głosu niestanie!Tymczasem nad głową zuchwałego zbierała się burza.Różnymi drogamidochodziły o nim i o jego zbytkach wieści do Rzymu; napominał arcybiskupgnieznieński, aby się oczyszczał i tłumaczył.On na to odpowiadał dumnie, żesię do żadnej nie poczuwał winy, arcybiskupowi zaprzeczał prawa mieszania siędo spraw swoich.Na księcia Bolesława nalegano ciągle, ażeby on tej rozpuście i wyuzdaniukoniec położył.Szczególniej zawzięcie instygowali przeciw biskupowi obajToporczycy.Zgorszenie w istocie było wielkie, szemrało niższe duchowieństwo, a co gorzej,niektórzy pasterza naśladowali.On zaś, im dłużej trwał bezkarnym, tym sięstawał zuchwalszym, nie kryjąc się z niczym.Bieta panowała nad nim, czyniła, co chciała, ważyła się na wszystko.Widywanoją bez zasłony w oknach dworku, jeżdżącą na wozach, których konie i ludziebyli biskupi, jak ona.Znało ją już całe miasto i wytykało palcami.Jezdziła i chodziła, urągając się niewiastom uczciwym, w końcu na Wawelnawet do kościoła poczęła przybywać strojna, cisnąc się przed same kratki ioczy zwracając na siebie.Starszy z Toporczyków, %7łegota, nieustannie księcia Bolesława kusił, ażebywprost jawnogrzesznika porwać kazał, zamknąć gdzie na zamku jakim i doRzymu posłał sprawę, dlaczego to uczynił. Z założonego przez księcia Bolesława klasztoru Zw.Franciszka lub Dominikałatwo było wysłać jednego z mnichów, jako mniej zależnych od władzybiskupiej, bo zakony te pod bezpośrednią papieską opieką zostawały.Gdy mu to wmawiano, pobożny Bolesław, we wszystkim wahający się i wsumieniu trwożny, wzdychał, narzekał, lecz targnąć się na pasterza, do któregoprawa nie miał nikt, oprócz stolicy rzymskiej, nie ważył się.Skargę gotów byłposłać, samowolnie więzić nie chciał.W takim razie, czy biskup był winien, czynie, groziły klątwa i interdykt.Względem Kościoła uległy syn jego posłuszny,książę słuchać nawet nie chciał, gdy go Toporczycy na śmielsze wystąpieniewraz z innymi namawiali [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •