[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez ten czas poruszono wszystkie sprężyny, aby u Jana Tęczyńskiegowyprosić zwolnienie kary.Marcin Bełza, rajca, który wielkim był dobroczyńcą zakonu świeżo przezKapistrana założonego, tak zwanych od ich kościoła bernardynów, miał za sobąwszystkich tych mnichów, którzy razem z gwardianem swym jakoby w procesjiszli do kamienicy Tęczyńskich w imię Chrystusowe miłosierdzia się dopraszającdla niego.Tęczyński ich zbył gniewem i nic nie przyrzekł, ale gdy odchodzącyświątobliwy mąż Szymon odezwał się do niego z wymową do serca trafiającą,choć nic nie odpowiedział, przecież pózniej, ochłonąwszy, życie mu darował.A tu okazało się jawnie, jaką Tęczyńscy żywili niechęć do króla i królowej.Zrajców najmniej albo i całkiem winnym nie był Mikołaj Szarlej.Padano do nógkrólowi, aby on się wstawił za nim, sam uczynić tego nie mógł.Tknięta łzami ibłaganiem królowa poruszyła się mocno i postanowiła iść a prosić za nimstarostę rabsztyńskiego.Widok był osobliwy i serca dla królowej pozyskujący, gdy pani ta pieszo zmałym dworem sama poszła do dworu Tęczyńskich za Szarlejem prosić.Spodziewano się, że niewieście, królowej, nie potrafi odmówić Tęczyński.Alestało się przeciwnie.Przyjął królowę starosta zimno, z poszanowaniem, ale niewzruszonym caleumysłem; właśnie dlatego może nie chcąc przebaczyć Szarlejowi, aby okazać,że króla i królową niewiele sobie waży.I to, co bernardynom wyświadczył,Elżbiecie odmówił.Odrzekł dumnie, iż krew ojca ma do pomszczenia i odpuścić nie może tym, cosię do przelania jej przyłożyli.Na próżno powtarzała prośby swe królowa, stałniemy, nie dał się przebłagać.Było to ostatniego dnia przed spełnieniem wyroku.Gdy królowa zmieszana ze łzami na oczach na zamek powróciła, wyszedłnaprzeciwko niej Kazmirz, a nie pytał nawet o skutek, tak był pewien, iż nic nieotrzyma.Zniósł to ze swoją zwykłą pozorną obojętnością; zamknęli się potem oboje inierychło wyszedł król z twarzą spokojną.W mieście królowę wynoszono, a na Tęczyńskiego wszyscy bili, iż sięokrutnym okazał.W piątek piętnastego stycznia wyprowadzono winowajców pod kościółZwiętego Michała przed kamienicę Tęczyńskich, w której progu stał synzabitego otoczony tłumem powinowatych, krewnych i przyjaciół.Tu wśród szlochania i płaczu ludu, który się zszedł na to smutne widowisko,Piotr Waszmut, sędzia sandomirski, wyrok głośno odczytał.Domagał się starosta rabsztyński, aby już przed jego domem wyrok spełniono nanich, ale przeciwko temu król się oświadczył.Pospólstwo i tak przyprowadzone było do rozpaczy, obawiano się rozruchu, awiedzieli świadomsi, że się zmawiano gromadnie na kata wpaść, winowajcówodbić.Kto wie, naówczas, jak by się ta krwawa historia zakończyła.Pomimo nalegań Tęczyńskiego odprowadzono na zamek Konrada Langa,Lejmithera, Szarleja, malarza Wojciecha, Szarlanga i Mikołaja rotmistrza i tychpod jedną z wież zamkowych, którą zową Dorotką albo Tęczyńską, oprawcyściąć dano.Ciała ich potem król kazał miastu oddać i pochowano je razem w jednym grobieu Panny Marii.Nasz znajomy Kridlar uszedł był ze strachu pod opieką Melsztyńskich, o którymróżnie prawiono, byłli winien czy nie i że się okupił, ale zapadł wkrótce potem ztego, co przecierpiał, chorzał i niebawem zmarł.Klemens też nie żył długo.O tej sprawie dlategom się szeroko tak rozpisał, bo ona nie pozostała bezskutków i zostawiła po sobie w sercach i umysłach niezatarte ślady; na mój zaśwłasny los, czego się nigdy spodziewać nie mogłem, wpłynęła boleśnie, jak tozaraz opowiem.Król, do Tęczyńskich dawniej serca nie mający, zachował żal za lekceważeniepani, która nadaremnie błagała; królowa także im tego darować nie mogła,zwłaszcza gdy innym, jak Bełzie, przebaczono, na wieży ich tylko w Rabsztyniewytrzymawszy.Triumfowali panowie z Tęczyna, że się stało po ich woli, grzywny też wielkieściągnęli z miasta, ale pomiędzy nimi a mieszczaństwem na wieki była niezagodzona nienawiść.Gdy się to działo dni onych, mnie przypadło z jednym z dworzan królewskich,szlachcicem z Rożyców, któremu imię było Jacek, o mało co się zwaśnić.Półżartem, pół naprawdę zelżył mnie, wyrzucając sieroctwo i pochodzenie moje, zaco policzkiem się zaraz wypłaciłem.Przypadli drudzy, aby bójce zapobiec;rąbaliśmy się potem, podali sobie ręce, bo Zadora przykazał, a co onzawyrokował, to się spełnić musiało.Jacek Rożyc, choć pozornie przejednany ze mną, onego policzka mi darowaćnie mógł.Chłopek był usłużny i zręczny, i umiejący się królowi tym przypodobać, że psypańskie karmił, a one go na podziw znały i lubiły.Przebiegły był, umiał z tegokorzystać.Brano go na łowy dla psów, a on do pana się cisnął i dobierającchwili, gdy sam był, od niechcenia mu różne rozpowiadał rzeczy, którymi sobieusłużyć a drugim mógł zaszkodzić.Miano na niego posądzeń dosyć, iż z językiem biegał na tych, do których miałurazę.Nie bardzom się go obawiał ani wystrzegał, bom w łasce pańskiej miał ufnośćwielką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]