[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie dałam mu szansy na sprzeciw i wmieszałam się szybko w wirujący na parkiecietłum.Zdążyłam przemierzyć trzy czwarte pomieszczenia - czując coraz większe mdłościspowodowane przytłaczającą wonią perfum bijącą od każdej z obecnych tu kobiet, którechyba musiały się w nich kąpać - gdy poczułam ten zapach.Sosna i woń nadchodzącejwiosny.Dwa z zapachów, jakie miałam okazję poczuć w centrum rozrodczym.Zatrzymałam się gwałtownie i przyjrzałam się ludziom stojącym tuż przede mną.Dostrzegłam jedynie grupkę siwowłosych pań dobiegających dziewięćdziesiątki.%7ładnychmężczyzn.Zmarszczyłam brwi, węsząc ostrożnie w powietrzu i zastanawiając się, czy natłokaż tylu zapachów nie dezorientował przypadkiem moim zmysłów.Nadal jednak go wyczuwałam.Był tak samo silny jak poprzednio i zdecydowanieemanował od stojącej przede mną grupy kobiet.Możliwe, że był pośród nich mężczyzna,którego w tej chwili nie potrafiłam dostrzec.Okrążyłam jedną z kobiet, której zapach był tak duszący i zatykający nos, że zagroziłmojemu podrażnionemu żołądkowi wywróceniem się na drugą stronę, i podeszłam do garstkistarszych kobiet.Nie zobaczyłam żadnego mężczyzny.Mimo to zródło zapachu zdawało siętkwić tuż pod moim nosem.- Gdzie się podział nasz Martin? - spytała jedna z kobiet.- Jest mi winien lampkęszampana za przegrany zakład.Martin? Czy ona miała na myśli Martina Hunta? Czyżby to oznaczało, że gdzieś w tej178grupie była jego żona? Ominęłam kolejną parę i w końcu ją zobaczyłam.W rzeczywistościbyła tak samo nijaka i przeciętna jak na zdjęciu.W sięgającej połowy łydki krwistoczerwonejsukni wieczorowej wyglądała jak śnięta ryba.Spojrzała na mnie w tym samym momencie co ja na nią i nasze spojrzeniaskrzyżowały się na chwilę.Doznałam wstrząsu, który zmroził mnie do szpiku kości iwmurował w podłogę.Oczy miała w kolorze błota, ale jej tęczówki otaczały pierścienie zdwóch innych kolorów - niebieskiego i jasnego bursztynu.Znałam te oczy.Należały domężczyzny z mojej przeszłości.Mężczyzny, który przychodził do mojej celi w centrumrozrodczym.Tylko że te oczy nie należały do mężczyzny, lecz do kobiety.Moje wspomnienia musiały okazać się mylne.Musiały.To nie było możliwe.Wtedy jednak otoczyła mnie chmura znajomego zapachu, który potwierdził, żeniemożliwe było w rzeczywistości możliwe.To nie Martin Hunt zamknął mnie w tym ośrodku, tylko jego żona.179ROZDZIAA DZIEWITY- Czy my się znamy? - Pytanie pani Hunt przebiło się wyraznie przez paplaninę,powodując, że kilka kobiet stojących w grupie odwróciło się i spojrzało na mnie.- Co? - Uświadamiając sobie natychmiast, co zrobiłam, zamrugałam szybko izmusiłam się do okazania zaskoczenia.- Och, najmocniej przepraszam.Podziwiałam właśniewidoki.Nie chciałam, żeby wyszło to tak, jakbym się na panie gapiła.Co zresztą robiłam, zupełnie jak jakiś cholerny, skretyniały żółtodziób.- A pani to?.- Jej głos był tak samo lodowaty jak przed chwilą i podrażnił mojenerwy równie mocno jak gwózdz szorujący po szkle.Nie był to jednak głos osoby, którysłyszałam w tamtym miejscu, co jedynie spotęgowało moje zakłopotanie.Rzuciłam jej najbardziej niewinny uśmiech i wyciągnęłam dłoń.- Barbie Jenkins.Zignorowała moją wyciągniętą rękę.- Nie przypominam sobie, żeby na liście była jakaś Barbie Jenkins.Meryl?Kobieta o tym imieniu spojrzała na mnie z góry.Niezły wyczyn, biorąc pod uwagę to,że byłam od niej wyższa o dobre dziesięć centymetrów.- Zgadza się.Na liście nie ma osoby o takim nazwisku.- Och, to dlatego, że przyszłam tutaj z przyjacielem.Uniosła zbyt krzaczastą brew.- A ten przyjaciel to?.- Quinn O'Conor.- Nie widziałam nic złego w wymienieniu jego imienia, bez względuna to, co o tej kobiecie mówiły mi zmysły i wspomnienia.Jeśli to ona sporządziła listę gości,wiedziała, że Quinn będzie na przyjęciu.Wyraz jej twarzy uległ ledwo zauważalnej zmianie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]