[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ewentualnie może nawet czytać.Wówczas trzasnąć ją w ciemię, wydrzeć kompromitującydokument i pryskać.Owszem, to miałoby sens.Ale tak.? Albo ten list napisany był szyfremzrozumiałym tylko dla niej, albo ona rzeczywiście coś wie.Może nawet nie zdawać sobiez tego sprawy.Przyjrzałam się jej nie mniej podejrzliwie niż pan Muldgaard.- Nie wiem, czy nie powinnaś opowiedzieć nam szczegółowo wszystkich wydarzeń,jakich świadkiem byłaś na przestrzeni ostatnich pięciu lat - powiedziałam w zadumie.- Cośtam mogło być.- Teraz zaraz? - spytała Alicja jadowicie.- Ze szczegółami?- Dlaczego nie? Mamy wyjątkowo spokojny wieczór.Nikt nie został zabity, gości niema, Bobuś i Biała Glista cicho siedzą.Zosia i pan Muldgaard równocześnie okazali nagły niepokój.- Przepraszam? - powiedział pan Muldgaard, jakby nieco zaskoczony.- Biała.co?- Właśnie - powiedziała z ożywieniem Zosia.- Jakoś długo cicho siedzą.Czy przypad-kiem.? Czy im się coś.Wszystkie trzy zerwałyśmy się z miejsc, taktownie siląc się ukryć nadzieję, a wy-eksponować niepokój i troskę.Pan Muldgaard zerwał się również.Wszyscy czwororunęliśmy na drzwi pokoju, przy czym pan Muldgaard runął wbrew woli, pchnięty gwałtow-nie przez Zosię, która nie spodziewała się, że on też się zerwie.Bez uprzedzenia, bez pukania,z hurgotem i zgrzytem, przesunęła się szarpnięta gwałtownie szklana tafla, za nią drugie,drewniane skrzydło.- O, najmocniej was przepraszam - powiedziała z niejakim zakłopotaniem Alicja,starając się wycofać pośpiesznie i wypychając tyłem skotłowaną na nią grupę.Bobuś i Biała Glista nic nie powiedzieli zapewne dlatego, że zabrakło im głosu.Samąby mnie zatchnęło, gdyby mi się znienacka wwaliły do pokoju cztery osoby różnej płciw jednej z najbardziej po temu niestosownych chwil w życiu.- Cholera - powiedziała nieco stropiona Alicja.- Wygląda na to, że chyba raczej nic im nie jest - powiedziała niepewnie Zosia,wzdychając.- Raczej nic - przyświadczyłam.- Jest nadzieja, że dopiero im będzie.- Przepraszam - powiedział pan Muldgaard, wyglądający na mocno spłoszonego.-Pani była mówi co? Biała co?- Biała Glista - wyjaśniła z uprzejmym roztargnieniem Alicja.- Ta dama tak sięnazywa.- A.! - rzekł pan Muldgaard i zamilkł na chwilę.Po czym dodał: - A zatem.Nie dokończył, bo z ogrodu dobiegł nagle jakiś trzask i przerazliwy krzyk.Poderwałonas ponownie.- Paweł.!!! - krzyknęła Zosia strasznym głosem.Drzwi na taras na szczęście byłyotwarte.Gdyby nie to, zapewne wyrwalibyśmy je z zawiasów.W dole, pod częścioworozkopanym większym grobowcem, w pobliżu wejścia do atelier, coś się miotało.- Zwiatło.! - krzyknęła Alicja rozdzierająco.Pan Muldgaard wyszarpnął z kieszenilatarkę elektryczną.Blask potężnego reflektora padł na Pawła pozbawionego nogi, szarpią-cego się jakoś dziwnie blisko ziemi.Zosia rzuciła się ku niemu z rozpaczliwym jękiem.- Nie wchodz na to!!! - wrzasnął Paweł.- O rany Boga, spodnie mi się podrą!!!Zatrzymaliśmy się w ostatniej chwili, żeby nie wpaść na niego i na to coś, co się podnim załamało.Paweł tkwił jedną nogą w głębokiej dziurze, przykrytej deskami, które, poła-mane, sterczały wokół.Pod drugą nogą łamała mu się reszta.Z największym trudemw świetle imponującej latarki pana Muldgaarda pomogliśmy mu wydobyć się z pułapki bezwiększych uszkodzeń garderoby.- Po diabła tam wlazłeś? - spytała z niezadowoleniem Alicja.- Masz cały ogródi musiałeś włazić właśnie tu?- Czy to miała być ta pułapka? - spytała okropnie zdenerwowana Zosia.- Morderca azali wykonywał jamę? - spytał z zainteresowaniem pan Muldgaard.- Nie - powiedział Paweł.- Morderca był tam.Chciałem się tu zaczaić.- Na co?- Na mordercę! Był w ogrodzie i tu się skradał, do okna.Uciekł!!!- Gdzie uciekł?- Tam, przez dziurę.Nie wdając się w dalsze konwersacje, wszyscy razem, potykając się w ciemności,popędziliśmy do dziury w żywopłocie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]