[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy Kaylie zaczęła znikać im z oczu, Dave prześlizgnął się dootwartych drzwi, wyciągnął rękę i złapał spadającą córeczkę za kostkę.Nie mógł wyhamować i powstrzymać swojego upadku z tych betono-wych schodów, ale jakoś zdołał odrzucić Kaylie z powrotem do kuchni,ratując ją.W żaden sposób nie mógł zapobiec swojemu upadkowi.Zle-ciał na sam dół, łamiąc sobie dwa żebra.Megan słyszała wcześniej o takich bohaterskich wyczynach, o tychmałżonkach czy rodzicach, którzy poświęcili się dla swoich dzieci, niemyśląc o własnym bezpieczeństwie.Czytała o strzelaninach, podczasktórych mężowie odruchowo zasłaniali żony, ratując im życie.Bohater-stwem wykazywali się nie tylko dobrzy, prawi ludzie.Megan znała hi-storie o pijakach, szulerach lub złodziejach, którzy odznaczali się nieby-wałą odwagą.Byli pozbawionymi egoizmu ludzmi czynu.Przy nich ko-bieta mogła czuć się bezpieczna, potrzebna i kochana.Tego nie możnasię nauczyć.Albo się to ma, albo nie.Megan jeszcze przed tym wydarzeniem wiedziała, że Dave to ma.Teraz siedział przy niej i trzymał jej zdrową dłoń w swojej.Delikat-nie gładził jej włosy, jakby była z kruchej porcelany. Mogłem cię stracić powiedział Dave ze zgrozą. Nic mi nie jest odparła, a potem, ponieważ ludzie bywają bardzopraktyczni w takich strasznych chwilach, zapytała: Kto pilnuje dzieci? Są u Reale ów.Nie martw się tym, dobrze? Dobrze. Kocham cię powiedział. Ja też cię kocham odrzekła. Bardziej niż możesz sobie wyobra-zić.Jednak muszę powiedzieć ci prawdę. To może poczekać rzekł. Nie, nie może. Jesteś ranna.Mój Boże, dziś wieczorem o mało nie zostałaś zabita.Nie obchodzi mnie prawda.Tylko na tobie mi zależy.Wiedziała, że w tym momencie naprawdę tak myślał ale wiedziałarównież, że w końcu zmieniłby zdanie.Ona wyzdrowieje i wróci dodomu, a wtedy pytania znów zawisną w powietrzu.Może on mógł za-czekać, ale Megan nie. Proszę, Dave, daj mi powiedzieć, dobrze?Skinął głową. Dobrze.I wtedy, gdy jego dłoń powoli zsuwała się z jej dłoni, Megan powie-działa mu wszystko.f& f& f&Kiedy ktoś zadzwonił do drzwi, Del Flynn odruchowo dotknął me-dalika ze świętym Antonim.Siedział w domu, patrząc, jak Celtowie pokonują Sixersów.On kibi-cował Sixersom jego ulubionej drużynie koszykówki lecz jedynymzespołem, który Flynnowie naprawdę kochali, były Filadelfijskie Orły.Amerykański futbol to sport Dela.Od trzech pokoleń Flynnowie ojciecDela, sam Del i jego syn, Carlton byli zagorzałymi kibicami Orłów.Przed ponad dwudziestoma laty, gdy Del w końcu zaczął zarabiać dużepieniądze, jął kupować wejściówki na wszystkie ich mecze w sezonie.Dwa lata namawiał ojca, zanim ten w którąś niedzielę poszedł z nim nastadion, zamiast pracować w barze.To był wspaniały dzień, Orły poko-nały Kowboi trzema punktami.Ojciec Dela umarł niedługo potem naraka płuc.Do rozwoju choroby przyczyniły się zapewne lata spędzonew zadymionym barze można powiedzieć, że zabiła go praca.Jednaktamten mecz był przyjemnym wspomnieniem, które Del zachowałi przywoływał zawsze wtedy, gdy chciał przypomnieć sobie ojca z cza-sów, zanim ta przeklęta choroba zżarła go od środka.Del pamiętał, jak po raz pierwszy zabrał zaledwie czteroletniegoCarltona na mecz.Orły grały z Czerwonoskórymi i Carlton chciał kupićproporczyk Czerwonoskórych, chociaż ich nienawidził.Potem stało sięto ich tradycją kupowanie proporczyka przeciwnej drużyny i wiesza-nie go na ścianie nad jego łóżkiem.Del zastanawiał się, kiedy przestalito robić, kiedy Carlton nie chciał już proporczyków i kiedy w końcu na-wet wszystkie pozdejmował.W telewizorze nowy środkowy Sixersów nie wyłapał dwóch pro-stych rzutów.Del z obrzydzeniem rozłożył ręce i obrócił się, jakby chciał ponarze-kać na to przed swoim synem.Oczywiście, Carltona nie było.Poza tymi tak wcale by się tym nie przejął.On też był całym sercem za Orłami.Rany, jak ten dzieciak lubił chodzić na mecze.Uwielbiał to wszystko jazdę zderzak w zderzak w kolumnie pojazdów, rzucanie piłki na par-kingu, kupowanie proporczyków, śpiewanie bojowej pieśni Orłów.Z ośmiu meczów, jakie Orły rocznie rozgrywały na swoim boisku, Carl-ton zazwyczaj był tylko na dwóch lub trzech, chociaż chciał chodzić czę-ściej.Na inne Del zabierał przyjaciół lub partnerów od interesów albodawał bilety komuś, komu był winien przysługę.Co za marnotrawstwo.Oczywiście, gdy Carlton był starszy, nie chciał już chodzić na meczez Delem.Wolał umawiać się z przyjaciółmi, a potem włóczyć się i im-prezować.Tak to już jest.Ojciec i syn nie nadają na tych samych falach,jak w tej starej piosence.Del zadawał sobie pytanie, kiedy Carlton zacząłschodzić na złą drogę.Pod koniec szkoły średniej pewna dziewczynaoskarżyła go po randce o gwałt i pobicie.Carlton powiedział Delowi, żebyła po prostu wkurzona, ponieważ przespał się z nią i ją rzucił.Del muuwierzył.Kto gwałci dziewczynę na randce? Gwałciciele chowają sięw krzakach, wyskakują z ukrycia i robią swoje.Nie są zapraszani domieszkania dziewczyny, tak jak Carlton.Wprawdzie Carlton miał kilkasiniaków i śladów po ugryzieniach, ale powiedział, że ona tak lubiła.Del nie wiedział, czy w to wierzyć, ale w gruncie rzeczy nie obchodziłogo, co tak naprawdę się wydarzyło.Słowo dziewczyny przeciwko sło-wu jego syna.Nie ma mowy, żeby Carlton miał pójść do więzieniaw wyniku jakiejś głupiej sprzeczki.Tak więc zapłacił, ile było trzeba,i sprawa przycichła.I tak to wyglądało.Jego syn był dobrym dzieciakiem.Może po pro-stu musiał przejść przez trudny okres.Wyrósłby z tego.Coś się jednak zmieniło w jego chłopcu i teraz, mając tyle wolnegoczasu, Del usiłował się domyślić co.Równie dobrze mogło chodzićo futbol.Kiedy był mały, Carlton dobrze biegał.W ósmej klasie pobiłwszystkie miejscowe rekordy.Potem jednak przestał rosnąć.To choler-nie go denerwowało.Nie była to jego wina.Po prostu geny, i tyle.Nicnie można na to poradzić.Kiedy przeniesiono Carltona do drużyny re-zerwowych, zaczął podnosić ciężary, a także, jak podejrzewał Del, zaży-wać sterydy.Wtedy się zaczęło.Chyba.Kto to wie na pewno?Del próbował skupić się na meczu Celtów z Sixersami i ku swoje-mu zdziwieniu udało mu się to.Zabawne bywa życie& tak naprawdęguzik go obchodziło, czy Sixersi wygrają.A jednak.Pomimo tegowszystkiego, co działo się z jego życiem.Maria, rzecz jasna, pękałaby ześmiechu, widząc go tak pochłoniętego kibicowaniem.Wskazałaby na te-lewizor i powiedziała: Myślisz, że ci faceci przyszliby do ciebie do pra-cy i cię oklaskiwali?.Miała rację, ale co z tego?I jakby pokazać, że nie miała na myśli nic złego, Maria zawsze przy-nosiła mu potem jakąś przekąskę, chrupki, chipsy i tym podobne.W tym momencie, siedząc na białej kanapie i myśląc o swojej słod-kiej Marii, gdy Sixersi przegrywali osiem do zera, Del usłyszał dzwonekdo drzwi.Jego dłoń natychmiast powędrowała do medalika świętego Antonie-go Padewskiego.Del wiedział, że jest patronem zgubionych rzeczy orazzaginionych ludzi.Kiedy Del był młodszy, uważał takie rzeczy za kom-pletne bzdury, ale z biegiem lat stał się przesądny.Podniósł się z obitej białą skórą kanapy i otworzył frontowe drzwi.Goldberg, ten gliniarz, stał na zimnie.Nic nie powiedział.Nie musiał.Spojrzeli sobie w oczy i Goldberg nieznacznie skinął głową.Był to naj-bardziej druzgoczący gest, jaki może wykonać człowiek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]